Cd. cz. 630.07.2015 (czwartek)Na proste nogi w mgnieniu oka zrywa nas przelatujący nad naszymi głowami śmigłowiec. Czy to straż parku, czy dostawa pracowników ? Nie mamy pojęcia. Mniejsza z tym. Zwijamy swój obóz w mgnieniu oka.
W dalszym ciągu nie wiem dlaczego Tamara wzniosłą alarm a do tego pospieszała. W końcu spaliśmy przy a tak na prawdę na drodze. Nie uczęszczanej ze względu na przekop zrobiony dla udrożnienia strumienia, natomiast wiosną rwącego potoku. Sądzę, że alarm został wszczęty ze względu na przeczytane w przewodniku informacje o zakazie biwakowania na dziko we Włoszech a w szczególności w parkach narodowych. Podobne informacje przeczytaliśmy w 2008 roku przemierzając Trasę Transfogaraską co sprawiło, że nie nocowaliśmy w najpiękniejszych widokowo okolicach. To co zobaczyliśmy nazajutrz wywołało u nas śmiech. Biwaków i namiotów nie brakowało co delikatnie nas rozdrażniło. Od tamtego roku podchodzimy do tego typu informacji z delikatnym dystansem. W sumie nocleg w centrum parku ale na drodze bez zakazu wjazdu, ruchu czy oznaczenia od drugiej strony wjazdowej Strada Privata.
Po ekspresowym pakowaniu, śniadanko i spacerek za potrzebą. Na małym posiedzeniu zaskakuje mnie wybiegający na drogę świstak. Wbiegł od rzeki i zastygł bez ruchu zaskoczony moim widokiem. Ja również znieruchomiałem chcąc uchwycić chwilę. Moment ! Przecież nie zabrałem ze sobą aparatu. Trudno. Popatrzymy na siebie w tych pięknych okolicznościach przyrody. Wczorajszy świstak był rudawy, ten z kolei w odcieniach szarości. Po dłuższej chwili bez ruchu stwierdziłem, że nie będziemy tu siedzieć jak te głazy. Ruszyłem delikatnie głową na co świstak zareagował natychmiastowym powrotem w stronę urwiska prowadzącego wprost do rzeki. On wrócił skąd przyszedł, ja również.
Po tym zdarzeniu i kilku wcześniejszych stwierdziłem, że wszędzie trzeba chodzić z aparatem aby móc uwiecznić chwilę, właśnie tą chwilę. A to dopiero początek dnia i naszego wyjazdu a udało nam się uwiecznić sporo zwierzątek.
Spakowani, najedzeni musimy wrócić na główną drogę przeprawiając się przez konkretne zagłębienie. Koryto wymyte przez strumień to spora przeprawa, biorąc pod uwagę masę motocykla z bagażami. W sumie jeździliśmy gorszymi drogami ale inaczej jest kiedy ciągle ma się do czynienia z takimi przeprawami a inaczej w przypadku jazdy asfaltami i nagle coś takiego. Chwila na koncentrację, zmiana nastawienia, przypomnij sobie jak to jest po wjechaniu na kamień w wodzie, kilka innych tematów o uślizgu, szybkie obranie toru jazdy i po bólu. Zostały jeszcze ukośnie usypane progi, na których wiesza się motocykl. Poszło sprawnie ale na ostatnim o mało się nie wyłożyłem - najwyższy.
Ruszamy do Pont. Z uwagi na wczesny alarm mamy sporo czasu na dojechanie do punktu informacyjnego, który otwierają o 10:00. Wyjeżdżamy z cienia gór i w nasłonecznionych miejscach zaczynamy odczuwać dopływ energii. Poranki w górach są dość chłodne. O tej zalecie przekonamy się niebawem. Przed punktem informacyjnym oznaczonym literką "i" jesteśmy przed czasem. Godzina 10:00, w budce pusto. Minęło 5, 10, 15, 20 minut a po 25 wychodzimy w góry. Mieliśmy w planie dopytać o szczegóły, zaopatrzyć się w mapę jednak szkoda czekać i tracić czas w tej włoskiej krainie dezinformacji. Żadnej kartki, że punkt informacyjny jest zamknięty. Czy na pewno zamknięty stwierdzimy po powrocie. W tym czasie oczekiwania przestudiowaliśmy okoliczne mapy i stwierdzamy, że wyruszamy na najdłuższy a zarazem najtrudniejszy szlak pomijając ten wspinaczkowy z przewodnikiem i całym asortymentem typu liny, uprzęże itp. Czujemy mały dyskomfort wyruszając w góry bez mapy. Najwyżej zawrócimy jak szlaki będą kiepsko oznakowane. Kolejna opcja powrotu to zbyt duży stopień trudności. W końcu nie wiemy jak tu jest na prawdę. Płaski początek obranej przez nas trasy oznaczonej skalą trudności 2 EE wiodącą na Colle/Alpegio del Grand Collet.
Najpopularniejsze skale trudności alpejskich tras turystyki pieszej.
Turyści najczęściej posługują się praktyczną, pięciostopniową skalą austriacką zastosowaną przez Kurta Schalla, w której trudności określa się literami od A do E, gdzie litera A oznacza najłatwiejsze trasy, zaś litera E – te najtrudniejsze. Trudności pośrednie między stopniami oznacza się dwoma sąsiednimi literami w ułamku, np. A/B to wycena trasy o trudności większej niż A i mniejszej niż B.Startujemy z wysokości 1985 m n.p.m. w Pont Valsavarenche k. Aosty chcąc dotrzeć na wysokość 2832 m n.p.m. Colle del Grand Collet.Płaski początek nie wróżył niczego strasznego. W momencie wyboru trasy nie mieliśmy wiedzy na temat stopnia trudności danej trasy. Intuicyjnie domyśliliśmy się, że oznaczenie 2 EE musi świadczyć o tym, że trasa jest wymagająca. Dlaczego nasz wybór padł akurat na 2 EE ? Chęć zobaczenia lodowca z bliska była ogromna. Nikt jednak za wszelką cenę nie zmusił nas do pokonania tej trasy. Zawsze możemy zawrócić tak jak poranny świstak
Po płaskim początku docieramy do rozdroża. Kierunek wskazujący naszą trasę pokazuje, że tak na prawdę początek, przy którym stoimy wskazuje wspinaczkę serpentyną dla pieszych w miejscy gdzie rośnie trawa a dalej ściana. Na pewno nie będziemy pod nią wchodzić. Musi być inna trasa. Przekonamy się jak tam dotrzemy. Tłumaczyliśmy sobie, że strome początkowo podejście prowadzące pod pionową ścianę zmieni swój przebieg i będzie zdecydowanie łatwiejsze.
Aby nie przedłużać tematu w dalszej części opisu wyprzedzę fakty pomijając wywody w dalszej części opisu. Trasa wymagająca od początku do samego końca - wspinaczka, wspinaczka i do końca wspinaczka z nielicznymi wypłaszczeniami. Trasy oznaczone w Polsce pokonujemy znacznie szybciej niż szacowany czas przejścia. Tutaj na szczyt docieramy o jedyne 20 minut szybciej niż szacunek przy punkcie informacyjnym (2 h 50 min. osiągamy w czasie 2 h 30 min. z przerywnikiem, nie taką małą atrakcją o czym za chwilę).
Szybko zdobywamy kolejne metry łykając mniej wytrawnych wspinaczy. Dzięki temu pojawiają się wspaniałe widoki, których nie mogliśmy podziwiać jeszcze 15 minut temu będąc na dole.
Piękne wodospady wpadające niemal do gardła lasu.
Nie wiedząc kiedy pionowa skała stojąca przed chwilą przed naszymi oczami zostaje za nami a naszym oczom ukazują sie kolejne piękne widoki. W tym ogromie wydaje się, że lodowce są na wyciągnięcie ręki.
Potok, wzdłuż którego szliśmy przed chwilą stał się wąską niteczką (w dole na zdjęciu).
Na każdym kroku towarzyszy nam życie w różnych postaciach.
Są też przestrogi przypominające nam o fakcie, że jesteśmy w górach. Tu nie ma żartów - mamy tylko jedno życie.
Schronisko i istniejąca wcześniej zabudowa świadczy o tym, że życie w tym miejscu nie jest łatwe.
To co było przed nami, dawno już za nami co nie znaczy, że nie oglądamy się za siebie.
Chwila na odpoczynek to moment kiedy możemy podziwiać ogrom i piękno gór.
Spojrzenie na lodowiec i wodospad biorący początek u jego podstaw - bezcenne.
Na dole basen, do którego droga jest bardzo długa.
To zdjęcie dowodzi o tym, że wiele rzek bierze swe początki z topniejących lodowców.
Taka trasa to prawdziwa przygoda pozwalająca nam spędzić kolejny dzień na świeżym powietrzu. Dziś jazda motocyklem ograniczona do minimum.
Podczas ciągłej wspinaczki, momentami Tamarze zaczyna brakować tchu. Częściej przystaje. To powód rozrzedzającego się powietrza.
Nieświadomi faktu, że jesteśmy już bardzo blisko osiągnięcia celu o wysokości 2832 m n.p.m. dochodzimy do kolejnego wypłaszczenia, któro wygląda jak dawno, wytopione pole firnowe po stopniałym lodowcu. Zapewne wczesną wiosną masa śniegu i lodu zalega w tym miejscu dość obficie. Przed nami ostatnie podejście.
Oglądając się za siebie zaskoczenie. Przed momentem przechodziliśmy tą ścieżką i nie widzieliśmy żadnego zwierzaka, na której ni stąd ni z owąd pojawił się kozioł. Zdarzenie było bardzo ciekawe ponieważ dzieląca nas odległość to około 80 metrów. Nasza obecność w ogóle nie budziła w nim zaskoczenia.
Zszedłem na dół i zacząłem się zbliżać. Kozioł zareagował na to drapaniem się rogiem w grzbiet. Nie byłem pewien czy zbliżając się nie zostanę potraktowany rogami. Jako dziecko miałem podobne zdarzenia kiedy byłem atakowany przez barana. Udało mi się nawet ujechać na nim kilka metrów po ataku. To zwierzę jest zdecydowanie większe, ja również ale możliwość ataku wchodzi w drę. Baran to zwierze domowe, kozioł dziko żyjące. W momencie zagrożenia może być różnie.
Ów zwierzak najwyraźniej i tak ma to w poważaniu jakie mam rozważania. Po obdrapaniu grzbietu przechodzi do konsumpcji. Po zbliżeniu się do kozła na odległość 15 może 10 metrów zareagował.
W końcu mnie zauważył i zaczął powolnym krokiem się oddalać. Moje myśli były różne, oddala się ponieważ jestem zbyt blisko, czy oddala się aby nabrać rozpędu ?
Mimo wszystko podążałem za nim. Utrzymywał stałą odległość między nami po czym parsknął oddając kilka podskoków. Po kilku sekundach powtórzył ostrzeżenie oddając kilka susów na skały (gołoborza). Dalsze podążanie za kozłem nie miał sensu. Dla niego kilka susów i jest w połowie góry, dla mnie ryzyko, że skałki mogą się sypnąć na mnie. Do tego wchodzi moment zagrożenia i potraktowany rogami na takim podłożu mógłbym już nie powstać.
Zadowolony, że udało mi się niemal dotknąć kozła, odwracam się za siebie
a Tamara już na górze. Pierwsza weszła na szczyt. Drepcząc po dnie pola firnowego co chwilę oglądam się też w drugą stronę czy oby mój kolega nie zawraca. Na wszelki wypadek warto go mieć na oku, mimo że został za okazałą skałą. Zdobywam ostatnie podejście i chwilę później jestem na szczycie koło Tamary.
Tu rozciąga się niesamowity widok (Od lewej: II Rock, Tresenta, Ciarfaron, Monciair i zęby Broglio za Głaziem).
Tutaj zdecydowanie niższa temperatura potęgowana wiatrem zmusza nas do założenia bluz. Delektujemy się widokiem i zawracamy. Brak mapy i orientacji czasowej nie pozwala nam zapuścić się dalej. Zawracamy.
Wspinając się pod górę słońce dobrze nas wymęczyło. Dobrze, że po drodze były orzeźwiające strumienie dające odrobinę ochłody. Zejście na dół zajęło nam około 1h 30 min.
Nie obyło się bez przystanków na podziwianie widoków. Na wysokości 2/3 wejścia mijamy parę, która wyruszała pod górę około 5 minut przed nami. Wygląda na to, że trochę wspinaczki jeszcze przed nimi.
Na dole zasiadamy nad rzeką, która dostarczała wody wprost z lodowca. Wodospad podziwialiśmy wychodząc na nasz szczyt. Teraz siedząc chłodzimy sobie nogi w tej górskiej wodzie. Ja skorzystałem z kąpieli dostarczając sobie ochłody ciała.
Pisząc tą relację dopiero teraz zauważyłem, że nasza droga miała prowadzić w drugą stronę pod lodowce ale tak to jest kiedy brakuje informacji. Fakt jest taki, że na lodowiec nie da się wejść bez przewodnika, choć to też nic pewnego. Będąc w tym miejscu zastanawialiśmy się czy można wejść na lodowiec, jednak nawet po powrocie trudno znaleźć dokładne informacje o tym fakcie. Nie byliśmy zaopatrzeni w odpowiedni przewodnik. Nie planowaliśmy wyjścia w góry. Wyszło zaje...fajnie.
Lekko zmęczeni, naładowani pozytywną energią wracamy do naszego motocykla. Może uda nam się zastać kogoś w punkcie informacji turystycznej. Niestety, wieczna sjesta lub nie wiem jak to wytłumaczyć mogą trwać w tym kraju całe dnie. Przestajemy się tym przejmować. Dowiemy się czegoś więcej o tym urokliwym miejscu po powrocie do domu.
Obieramy kierunek jazdy pod najwyższy szczyt Alp -
Mont Blanc. Kiedy go ujrzeliśmy od razu rozjaśniło nam się w głowach. Skąd ta nazwa?
Blanc = biały. Mimo, że dojechaliśmy do szczytu Europu od strony południowej w środku lata to góra była biała. Biała Góra, 4810,45 m n.p.m. z większej odległości wygląda na prawdę okazale. Im bliżej tym mniej atrakcyjna. Dojechaliśmy do Entrèves i zawróciliśmy. Góry i tak nie zamierzaliśmy zdobywać. Po dzisiejszej wędrówce i tak zaczynaliśmy odczuwać znużenie i lekkie zmęczenie. W końcu nie wspinamy się tak wysoko na co dzień. Bardziej dało nam się we znaki słońce, któro nie oszczędzało nas nawet przez chwilę podczas wspinaczki. W drodze powrotnej zatrzymujemy się w przydrożnym barze na przekąskę. To w oczekiwaniu na zamówienie podejmujemy decyzję o pozostaniu jeszcze jedną noc w górach. Stwierdziliśmy, że przenocujemy w miejscu pierwszego noclegu w okolicach Aosty (przy budowli wytwarzającej prąd)- może nas nie zmyje.
Zasiadamy przy mapie snując plany dalszej podróży na południe. Mentalnie szykuję się do piekielnej jazdy w panujących upałach. Góry dają odrobinę ochłody, przynajmniej nocą.
Dobranoc !
Cdn ...