Impreza jesienna organizowana przez Wiolę i Wojtka jak co roku – tylko na zaproszenia. Do 10. września musieliśmy podjąć decyzję i postanowiliśmy, że jedziemy. Od Krośnic dzieliło nas niecałe 600 km. Bagatela!
Wyjechaliśmy w piątek 4. października 2013 – najwcześniej jak się dało, czyli o 12.00. Temperatura około 5 stopni na plusie. Jeździliśmy w dużo chłodniejsze dni, więc nie emocjonowaliśmy się za bardzo pogodą. Jazda przebiegała całkiem sprawnie ale jak się okazało do czasu. Odcinek Dębica – Tarnów to naszym zdaniem najwolniejsza droga krajowa w Polsce. Jeźdźcie a przekonacie się sami! Nie kończące się wysepki, krawężniki i dłuuugi sznur aut. Musieliśmy niestety dostosować się do prędkości jadących przed nami tirów. Tak to już jest na drodze, że większy rządzi. W Tarnowie temperatura 8,3 stopnia Celsjusza ale chłód powoli zaczął dawać się we znaki. Tankujemy, pijemy gorącą herbatkę z cytryną i wjeżdżamy na autostradę. Zwalniamy jedynie na bramkach – całe szczęście, że jedziemy motocyklem. Dzięki temu omijamy długie kolejki i mkniemy dalej. „Hołek” prowadzi nas autostradą przez obwodnicę Wrocławia. My jednak intuicyjnie skracamy drogę o około 30 km zjeżdżając z autostrady i kierujemy się na Opole. Podobno we Wrocławiu były koszmarne korki (3 godziny postoju!) Do Krośnic dojechaliśmy o 19.30. Intuicja nie zawiodła nas i tym razem. W końcu zaczyna się weekend!!!
Na miejscu czekała na nas gorąca strawa i piwko. W tle leciały slajdy z wypraw Wioli i Wojtka – głównie z Ameryki Południowej. Lekko zziębnięci posilamy się, zakwaterowujemy i wracamy na imprezę. Mieliśmy dzielić pokój z p. Markiem Harasimiukem – na pewno znacie wszyscy opowieści Pana Marka. Niestety nasz współlokator – z powodów osobistych nie dojechał. W głównej sali ośrodka do późnych godzin nocnych trwają długie motocyklistów nocne rozmowy. Idziemy spać koło północy – rano trzeba przecież wstać. Przed nami trasa z atrakcjami – ok. 130 km.
Nazajutrz śniadanie i o 9.00 wszyscy motocyklami podjeżdżamy pod Krośnicą Kolejkę Wąskotorową. Ze względu na to, że jest nas zbyt wielu dzielimy się na dwie grupy. My jedziemy na przejażdżkę z pierwszą grupą. Kolejka wybudowana na bagnach jest bardzo młodą atrakcją cieszącą się jednak niemałą popularnością. Po przejażdżce udajemy się do parowozowni poznać historię powstania kolejki oraz najstarszej lokomotywy. Z tego miejsca ruszamy na wycieczkę po pięknych zakątkach Doliny Baryczy i Stawów Milickich.
Dojeżdżamy do Marcinowa k. Trzebnicy. Tu zwiedzamy prywatne Muzeum Ludowe u Kowalskich. Właściciel obiektu – Pan Marian ma manię zbieractwa. Gromadzi wszelkie niepotrzebne rzeczy głównie od sąsiadów. Eksponatów przybywa z każdym dniem i robi się coraz ciaśniej. To wymusza konieczność powiększania domu poprzez dobudowę kolejnych izb. To „Małe” muzeum tak naprawdę jest bardzo duże, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt prywatnego kolekcjonowania rzeczy niepotrzebnych innym. Największym obiektem muzealnym jest wóz strażacki, który trzymany jest w odrębnym pomieszczeniu. Miejsce warte odwiedzenia. Polecamy.
Wsiadamy na maszyny i mkniemy do Rudy Żmigrodzkiej. Udajemy się na Szlak Rudobarycki. Po drodze bobrze jamy, łabędzie i czekająca na nas wystawka, na którą składały się zdjęcia, poroża i wiele innych eksponatów. Tu dowiadujemy się skąd w nazwie miejscowości wzięła się ruda – po prostu jest tu bardzo płytko pod ziemią i można ją wytapiać z gleby.
Kolejnym przystankiem na trasie jest Stary Młyn w Niesułowicach, gdzie czekał już na nas obiad. Pani Bogusia jak na pasjonatkę kulinarną a zarazem królową karpia milickiego zaskoczyła nas „zupą z karpia”. Nie wszystkim przypadła ona do gustu! Jednak komu podróże nie straszne, musi być przygotowany na bardziej lub mniej wykwintne dania – czasami lepiej nie wiedzieć co jemy.
Po konsumpcji pojechaliśmy na tereny podmokłe na odłowy karpia w ramach „Dni Karpia 2013”. Strażacy przygotowali dla naszej pokaźnej ekipy miejsca parkingowe nie wpuszczając innych pojazdów. Do zwiedzania wiele nie było – scena, stragany z jedzeniem i piciem , wyroby domowe, rękodzieła itp. W stawie ekipa w woderach – sześciu facetów ciągnęła sieć, w której kłębiły się karpie, szczupaki i inne rybki. Po dobiciu do brzegu rybacy odłowy kończyli podbierakami. Chętni mogli zakupić świeże ryby. Po obejściu kramów usiedliśmy przed sceną, gdzie zaczęła grać kapela ludowa „Marciny” z Marcinowa pod przewodnictwem znanego nam już właściciela prywatnego muzeum. Pan Marian Kowalski to niezwykły człowiek – wesoły, sympatyczny i rubaszny. Swoimi kawałami i gadkami co chwilę wywoływał wśród tłumu salwy śmiechu. Dwie godziny w jednym miejscu to troszeczkę przydługawo. Gdyby było jakieś palenie gumy to co innego. Rezygnujemy z ostatniego punktu zwiedzania pałacu Maltzanów w Miliczu i udajemy się do miejsca zakwaterowania.
Robimy małe zakupy i idziemy zintegrować się z uczestnikami zlotu pod samolotem Jak-11. Dobija godzina biesiady zlotowej pt. „Dancing w psychiatryku”. My udaliśmy się na miejsce bez przebrania. Po co się przebierać … ? Każdy ma jakiegoś bzika …
Biesiadę zalewają przebierańcy z najbardziej szalonego psychiatryka. Najbardziej odlotowy różowy królik w męskim wydaniu, szejk – któremu cały czas stoi „wiadomo co” i nikogo się nie boi, rockers w gaciach i skórzanej kamizelce. Na szczęście dancing odbywał się pod fachową opieką pielęgniarek i lekarzy różnej maści. Każdy bawił się do granic możliwości.
Ostatni dzień czyli śniadanie, pakowanie i powrót. Wyjechaliśmy dość wcześnie – ok. godziny 10.00. Postanowiliśmy wracać przez Częstochowę i zatrzymać się na chwilę na Jasnej Górze, żeby podziękować za udany sezon. Na trasie mijaliśmy jeszcze kilka fajnych i atrakcyjnych turystycznie miejsc: zamek w Olsztynie i polskie Carcassonne czyli Szydłów. Do domu dojechaliśmy koło 19 i trzeba powiedzieć, że w drodze powrotnej było zdecydowanie cieplej.
Zlot bardzo udany. Na miejscu stawiło się około 120 zapaleńców motocyklowych i 80 motocykli. Za nami około 1200 km. Hmm, czy to na pewno czas na kończenie sezonu? Liczymy jeszcze na złotą polską jesień…
Krótki film.
Tekst: Tamara i Paweł Głaz
Niezmiernie miło czytać, że zlot był udany…myślę że, następne będą równie emocjonujące i przybędzie jak zwykle wielu motocyklistów…wyjątkowych motocyklistów…to dla nich, dla ich wiedzy o Polsce…dla choćby chwilowego oderwania się od codzienności…tworzy się spotkania dwa razy w roku…Wiola.