
Bułgarski bastion komunizmu – część 3
Druga część zakończyła się na wspinaczce na samotny minaret w Egerze. W tej części pojawi się polska duma komunizmu na Węgrzech.
Obchodzimy zamek, spacerujemy po starówce wspinamy się na samotny minaret, który pozostawili po sobie dawni tureccy najeźdźcy.
GŁAZIO: Wchodząc do minaretu odczuwam miły chłód. Bardzo kręte, strome schody, po których wspinam się niemal na czworaka mając pozycję stojącą. Barkami ocieram się o słupek nośny a za chwilę ścianę. Bardzo wąsko. Myślę sobie, jak wchodzą tu osoby poważniejszej postury? Może rezygnują w samym wejściu? Wewnątrz panuje mrok, który w tak wąskiej wieży może potęgować odczucie klaustrofobii. Wióreczek wspina się za mną licząc schody, których ilość podała nam kasjerka przy wejściu. Docieramy na tarasik, na którym niegdyś muezini nawoływali na modły. Tamara staje jakby pojawiła się przed nią ściana. Zdziwiony pytam o co chodzi? Wygląda na to, że przeraziła ją nagła zmiana klaustrofobicznego klimatu panującego wewnątrz na olbrzymią przestrzeń. Wejście na bardzo wąski taras stało się dla niej poważnym wyzwaniem. O co chodzi? Nigdy nie miała lęku wysokości. Stworzyliśmy korek w najważniejszym miejscu-wejściu na tarasik. Nie da się już cofnąć. Przecież za nami idą kolejni ciekawi tego widoku. Na tych schodach nie da się wyminąć. Te argumenty przekonały ją na przekroczenie niewidzialnej bariery. Bardzo wąski taras, na którym nie da się wyminąć faktycznie może powodować lęki. Po udrożnieniu wejścia tarasik niemal zapełnił się tak, że trudno było obejść go wokół. Z góry rozciąga się wspaniały widok na stare miasto oraz na egerski zamek. Po zaspokojeniu ciekawości panoramą i nagleniu Wiórka schodzimy na dół. Niemal na własnej skórze zaczynam odczuwać Wiórka przerażenie, kiedy zaczyna opowiadać o swoich emocjach.
TAMARA: Skuszona widokiem, jaki rozciąga się z góry meczetu zaczynam wspinać się na 40-metrową wieżycę. Już po przebyciu kilku schodków w półmroku ogarnia mnie jakieś dziwne uczucie.
… cdn …
Strasznie tu wąsko i moja pseudo-klaustrofobia zaczyna mi krzyczeć w uchu: Zginiemy tu! Ściany się zwężają! Wracaj, durna, wracaj!Dłonie mam spocone i z niepokojem pokonuję ostatnie schodki. Na górze plama oślepiającego światła- wychodzę i absolutnie wszystkie włosy na ciele stają mi dęba. Przede mną tarasik (wąski jak cholera), poprzeczka na wysokości pasa i w dole widok na miasto! Rany boskie dlaczego tu tak mało miejsca? Przykleiłam się do ściany po jednym rzucie oka na dół i skamieniałam. Nie wiem co mis ię stało?! W momencie, kiedy ja przeżywam jeden z najgorszych momentów w moim życiu na meczet włazi coraz więcej ludzi i Głazio karze mi się przesuwać dalej. Chyba oszalał. Stoję sztywna, mam zamknięte oczy a ten mnie nagrywa i pyta czy mi się podoba??? Zeszłam jako pierwsza i dopiero na samym dole poczułam ulgę. Stach minął jak ręką odjął. A jednak udaje mi się zaskakiwać samą siebie. Życie jest ciekawe i zaskakujące!

Wyjeżdżamy z gorącego Egeru i 8 km dalej na wschód zatrzymujemy się w wiosce Sirok położonej na terenie Gór Matra. Tu na wzgórzu wznoszą się ruiny gotyckiego zamku z XIII wieku, z którego roztacza się piękny widok na zachodnią część Gór Bukowych. Zamku nie zwiedzamy ale za parking i tak musimy zapłacić! Co za paradoks z tymi parkingami! Zadowalamy się zdjęciami u podnóża budowli i kierujemy się do miejscowości Mátraháza – turystycznego i sportowego centrum regionu.

Droga jest prawdziwą przyjemnością – jedziemy fajnymi serpentynami wśród leśnych ostępów. Z miejscowości w cztery minuty dojeżdżamy malowniczą, pełną zakrętów drogą na „błękitny dach” czyli najwyższy szczyt Węgier (Kékestető 1014 m n.p.m.). Bez większego problemu można tu dojechać nawet samochodem osobowym ale ze szczytu nie ma najlepszego widoku – wszystko zasłaniają drzewa.


Przez Gyöngyös dojeżdżamy do Hollókő – pierwszej na świecie wioski wpisanej na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Hollókő oznacza dosłownie Kruczy Kamień a z nazwa wiąże się wiele tajemniczych legend. W skansenie o strukturze ulicówki można zobaczyć 67 zabytkowych chałup i bielony kościółek z drewnianą wieżą w samym środku. Wioska od dawien dawna jest zamieszkana przez owiany mgiełką tajemnicy lud Połowców. Połowcy zwani też Komanami wywodzą się ze stepów Kazachstanu i południowej Syberii. Prawdopodobnie są spokrewnieni z Turkami seldżuckimi. Golili głowy pozostawiając dwa długie warkocze. Do naszych czasów potomkowie Połowców w Europie przetrwali jedynie na terenach położonych na zachód od Gór Matra w północnych Węgrzech, jednak ich zachowana przez wieki odrębność i kultura obecnie szybko zanika.

Spacerując uliczkami skansenu zaglądamy na podwórka, ponieważ chcemy zobaczyć przedstawicieli ludu Połowców w stroju regionalnym. Niestety, ponieważ jest już po 17 nie udaje nam się spotkać mieszkańców wioski, która za dnia tętni zyciem a wieczorem wydaje się opuszczona i niezamieszkała. Naszą uwagę przykuwają górujące nad wioską na wzgórzu Szárhegy ruiny średniowiecznego zamku. Wracamy do motocykla, przebieramy się i jedziemy dalej.

TAMARA: Nagle po kilku minutach coś mnie tknęło. Zaczęłam gorączkowo przeszukiwać kieszenie i tragedia! Okazuje się, że zgubiłam portfel! Nie ma go tam, gdzie powinien być. Zmęczona upałem i kilkakrotnym w ciągu dnia przebieraniem ciuchów zapomniałam o nim. W pospiechu wracamy na miejsce postoju do wsi – przeszukujemy parking, przetrząsamy bagaże, wszystkie kieszenie i nic. Po portfelu ani śladu. Nie zważając na ciągle panujący upał w pełnym rynsztunku (w ubraniu motocyklowym) pędzę po wsi i przeszukuję chodniki i uliczkę. Powoli zaczyna zalewać mnie panika! W portfelu mam dowód, gotówkę (nie jakąś bajońską sumę) i kartę płatniczą. Wracam do Głazia i ponownie przeszukujemy teren w pobliżu motocykla. NIC!

Wskakujemy na siedzenie i jedziemy powoli przejechaną trasą przeszukując nerwowo pobocza, zaglądamy do rowów i ciągle nic. Jak to możliwe? Jak to się mogło stać? – te pytania obijają mi się z hukiem po głowie. Przecież ja nigdy nic nie gubię! Raz po raz mamroczę do siebie wierszyk, który pamiętam z dzieciństwa: „Święty Antoni Padewski, wspomożycielu niebieski, niech się stanie wola Twoja, niech się znajdzie zguba moja”. Ostatni raz wracamy na parking i postanawiam jeszcze raz poszukać mojej zguby. Obchodzę motocykl dookoła i znajduję portfelik na wzmocnieniu stelaża od kufra! Święty Antoni mnie wysłuchał a cuda się zdarzają! Skrzynka piwa dla konstruktora stelaża Piotrka G. po powrocie do kraju!


Późnym wieczorem, przejeżdżając przez skrawek Słowacji i omijając drogie przeprawy promowe przez Dunaj docieramy do kolebki Królestwa Węgier i zachodniej Bramy Zakola Dunaju czyli Esztergom. Parkujemy w centrum i idziemy pstryknąć kilka nocnych zdjęć. Fantastyczne wrażenie robi na nas najwyższe wzniesienie miasta na którym wznosi się oświetlona z każdej strony monumentalnie klasycystyczna archikatedra zwana bazyliką. Jest to największa świątynia na Węgrzech, której budowa trwałą kilka dziesięcioleci. Dość sprawnie tego wieczoru znajdujemy nieopodal centrum nad Dunajem kemping. Kemping okazuje się dużym ośrodkiem i nie mamy kłopotów z dogadaniem się oraz załatwieniem formalności. Szybko rozkładamy namiot na dość dziwnym podłożu (w ogóle nie ma tu trawy) i przez kolejną godzinę szukamy w pobliżu kempingu czynnego baru, restauracji lub sklepu. Nasze poszukiwania kończą się fiaskiem! Wszystko jest już zamknięte na cztery spusty. Wracamy na kemping i miły pan szczegółowo objaśnia nam jak trafić do Tesco. Tej nocy delektujemy się smakiem węgierskiego piwa siedząc nad Dunajem i wsłuchując się w głośne rozmowy hałaśliwych sąsiadów z Polski. Ten dzień był naprawdę pełen emocji i przygód.

Dzień 7 (9.sierpnia – piątek)
Rano znowu budzą nas hałaśliwi sąsiedzi Polacy. Dopiero w dziennym świetle dostrzegamy ślady powodzi jaka przeszła niedawno przez te tereny – zupełny brak trawy i mnóstwo robactwa. Poziom wody z Dunaju na kempingu osiągnął kilka metrów, co wyraźnie widać było na rosnących drzewach. Sprawnie spakowaliśmy się i zdążyliśmy skorzystać z basenu kempingowego – co za luksus! Wyruszamy w trasę i po drodze podziwiamy urodę Dunaju. Kolejnym punktem wyznaczonym na trasie, w którym się zatrzymujemy jest Wyszehrad.

Jest to malutkie miasteczko ale dla Węgrów jest jednym z ważniejszych pomników narodowej pamięci. Miasto wspaniale prezentuje się na tle wysokich wzgórz i meandrującej pomiędzy nimi potężnej rzeki. Spacerkiem dochodzimy do 32-metrowej Wieży Salomona, w której wieziony był swego czasu wołoski wojewoda Wład Palownik zwany Drakulą. To nie ostatnie miejsce związane z postacią Drakuli, które odwidzimy podczas tegorocznego wyjazdu.


Ulicą Panorama Utca objeżdżamy wspaniale położony nad miastem Zamek Górny. Jeszcze kilka lat temu z tej drogi musiały się rozciągać fantastyczne widoki ale zarastające stopniowo pobocza wysokie drzewa znacznie ograniczyły widoczność. Dalej bardzo malowniczą drogą wiodącą przez Góry Wyszehradzkie kierujemy się do Dobogókö. Wariat Hołek prowadzi nas drogą z zakazem ruchu ale nie brakuje tu ładnych widoków i serpentyn.


W Dobogókö – urokliwej górskiej mieścinie można się zrelaksować, odpocząć od zgiełku i pooddychać świeżym powietrzem. Ze szczytu, który wznosi się na wysokości 699 m n.p.m. podziwiamy panoramę Zakola Dunaju. Pełno tu reliktów z komunistycznych czasów – tablic pamiątkowych oraz posagów ze śladami kul.



Z Dobogókö jedziemy do Szentendre – południowej bramy Zakola Dunaju. Szentendre położone na wzgórzach Pilis znane jest pod wieloma nazwami: „miasto cerkwi”, „miasto Serbów”, „miasto malarzy”.

Zwiedzamy tę oryginalną metropolię spacerując wybrukowanymi kocimi łbami uliczkami i placykami, przy których aż roi się od cerkwi. Historia miasta jest ściśle związana z Serbami, którzy przybyli tu pod koniec XVII wieku. Prawosławni uchodźcy pozostawili po sobie nie tylko cerkwie ale także tak ważną do dziś dla Węgrów sztukę uprawy winorośli.


Wraz ze sztuką uprawiania winorośli pojawiła się umiejętność robienia win, z których najbardziej znane pochodzą z Tokaju i Egeru. Sercem miasteczka, na którym zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę jest placyk otoczony kolorowymi kamieniczkami. Wznosi się na nim charakterystyczny „krzyż morowy” postawiony przez Serbów jako pomnik upamiętniający zarazę.






Peryferiami Budapesztu (Bogu dzięki za Hołka, który uratował nas od błądzenia po stolicy i stania w korkach) docieramy szutrami do niewielkiej miejscowości Martonvásár, w której znajduje się pałac Brunszwików. Głód daje nam się we znaki i upał przeczekujemy w maleńkiej restauracji, w której spożywamy węgierski gulasz i pijemy węgierską oranżadę. Z pełnymi brzuchami podziwiamy pałac Brunszwików, który jest jednym z najpiękniejszych w kraju przykładów architektury angielskiego neogotyku. Pałac Brunszwików – własność hrabiego Antala Brunszvika był w pewnym okresie ulubionym miejscem Beethovena. Biografowie wielkiego kompozytora spekulują, że Beethoven kochał się w jednej z sióstr Brunszvik i to ona była natchnieniem muzyka. Dziś w pałacu działa Muzeum Beethovena a wokół obiektu rozpościera się rozległy park w stylu angielskim, w którym chętnie fotografują się nowożeńcy.

Opuszczamy tajemnicze Martonvásár i jadąc wzdłuż Dunaju docieramy do położonego przy granicy z Serbią miasta Baja. Jest już późno i ciemno, dlatego trudno byłoby nam znaleźć w okolicy nocleg pod chmurką. Postanawiamy poszukać jakiegoś hotelu lub pensjonatu – dawno nic nie pisaliśmy na forum i nie zrzucaliśmy zdjęć. Dość sprawnie znajdujemy motel na obrzeżach miasta, którego właściciel płynnie mówi w języku niemieckim. Starszy pan jest niezwykle uprzejmy i stara się nam dogodzić jak tylko potrafi. W pewnym momencie w tej swojej uprzejmości staje się odrobinę natrętny – chyba nie ma zbyt wielu okazji, żeby porozmawiać po niemiecku. Dużo więcej czasu zajmuje nam znalezienie sklepu w tym niemałym przecież mieście – krążymy ponad pół godziny zanim udaje nam się zlokalizować TESCO. To nasza ostatnia noc na Węgrzech. Jutro już będziemy w Serbii.
WĘGRY-PODSUMOWANIE
Waluta: forint (HUF) 100 HUF= 1,42 PLN
Religia: 37 % stanowią Rzymskokatolicy
Język urzędowy: węgierski
Drogi: Drogi główne dobrej jakości; ruch pojazdów przebiega płynnie ze względu na wszechobecne znaki zakazujące ruchu pojazdom wolnobieżnym, furmankom i rowerom. Drogi boczne asfaltowe o dość dobrej jakości, zdarzają się łaty lub niewielkie dziury.
Noclegi: Bardzo dobra baza noclegowa (hotele, motele, pensjonaty, kwatery prywatne, kempingi – różnej jakości i w różnej cenie); istnieje także możliwość biwakowania „na dziko”.
Zwiedzanie/obiekty: Ciekawy, czysty, zadbany i niezwykle zróżnicowany pod względem obiektów turystycznych kraj (zamki, pałace, jaskinie, skanseny), mnóstwo kwiatów, ładne widoki i krajobrazy.
Największe wrażenie zrobiły na nas: „morelowa twierdza” w Boldogkőváralja i pałac Brunszwików w Martonvásár
Największe niedogodności podczas podróży: dotkliwe i uciążliwe upały.
W drodze do Serbii
… cdn

Czytaj część 1 >>>
Czytaj część 2 >>>
Czytaj część 4 >>>
Czytaj część 5 >>>
Czytaj część 6 >>>
Czytaj część 7 >>>
Czytaj część 8 zakończenie >>
Dodaj komentarz
You must be logged in to post a comment.