

Bułgarski bastion komunizmu – Bułgaria i powrót – część 8, ostatnia
Głazio: Tamara przekonała mnie, żebym został wewnątrz. Stwierdziła, że lepiej poczekać dopóki nie zaczną się dobierać do namiotu lub naszego motocykla. Po kilku długich minutach podejrzane odgłosy myszkowania wokół namiotu ucichły. Wyjrzałem i zobaczyłem mężczyznę. Był to rybak albo pasjonat wędkowania. Opadły ze mnie negatywne emocje. Gość wypakował sprzęt z samochodu i wypłynął na pontonie poza obszar zatoki. Kiedy wracał już w stronę brzegu zobaczył mnie stojącego na zewnątrz, obok namiotu. Poczuł się chyba nieswojo i nerwowo zaczął wiosłować do brzegu. Usiadłem spokojnie na pomoście i tym

gestem dałem mu znać, że zupełnie nie interesuje mnie ani on, ani jego dobytek. Intruz doskonale odczytał mój sygnał. Wydaje mi się, że poczuł ulgę. Myślał chyba, że mógłbym dobierać się do jego samochodu! Był nieufny – tak jak ja. Ja wyszedłem z namiotu dla własnego spokoju i bezpieczeństwa. On w tym samym celu sprawdzał miejsce, w którym pewnie dość często bywa. Nasze późniejsze spotkanie obaj przypieczętowaliśmy pełnym zrozumienia uśmiechem. Zbudzony przed wschodem słońca nie zmrużyłem oka już do rana. A wszystko przez dreszczyk emocji.


Na szczęście nikt nas już nie zaczepiał i dalsza część nocy (a właściwie wczesnego poranka) minęła spokojnie. Żegnamy się z Morzem Czarnym i wyjeżdżamy. Zanim wsiedliśmy na motocykl pot spływał nam już do butów. Upał. Przejeżdżamy przez Carewo i kierujemy się na Burgas – ważny ośrodek kulturalny, turystyczny, przemysłowy i port rybacki. Z Burgas przemieszczamy się na zachód dość sprawnie drogą szybkiego ruchu do Starej Zagory. Tu odbijamy na północ. Mijamy Kazanlak i tuż przed miejscowością Shipka odbijamy w prawo. Po około 12 kilometrach docieramy do celu naszej tegorocznej wyprawy – zapomnianego bastionu bułgarskiego komunizmu.


Buzłudża to szczyt górski o wysokości 1441 m n.p.m.w paśmie gór Stara Płanina. Na szczycie góry wznosi się gigantyczny betonowy monument, który stał się symbolem socjalizmu w Bułgarii. To właśnie tu, na szczycie góry w XIX wieku bułgarscy socjaliści pod wodzą lidera – Dymitra Błagojewa zorganizowali potajemne spotkanie. Ten wiec miał wielkie znaczenie. Zapoczątkował zorganizowany ruch socjalistyczny w Bułgarii i do historii przeszedł jako kongres buzłudżański. Futurystyczny monument przypominający statek kosmiczny powstał w celu upamiętnienia tego wydarzenia. Jego kształt jest na pewno dość

kontrowersyjny. Wygląda trochę jak nieudany projekt szalonego architekta, który Bóg raczy wiedzieć na czym się wzorował projektując ten pokręcony budynek. Bułgarzy nazywają go Domem – Pomnikiem. Pomysłodawcą projektu był Georgij Stoiłow. Budowla w kształcie spodka o średnicy 42 m i wysokości 14,5 m powstała na szczycie góry w konkretnym celu. Miała spajać idee komunistyczne z mitem powstania niepodległego państwa bułgarskiego. Wewnątrz mieściła się ogromna sala konferencyjna ozdobiona fantastycznymi mozaikami o komunistycznej tematyce. Przy zajmujących ponad 550 m2 mozaikach

pracowało sześćdziesięciu artystów, którzy całe serce włożyli w jak najbardziej idealistyczne (i na pewno dalekie od prawdy) przedstawienie wielkich przywódców komunistycznych i zdarzeń historycznych. Budowla została zwieńczona 70-metrową wieżą, którą zdobiły dwie czerwone gwiazdy z rubinowego szkła. Bułgarscy komuniści chcieli chyba nawet przerosnąć swoich rosyjskich kolegów po fachu, bo buzłudżańskie gwiazdy czerwone są trzy razy większe od moskiewskiej znajdującej się na Kremlu. Trzeba im przyznać, że mieli fantazję i wyobraźnię! Cały obiekt był z całą pewnością luksusowy. Wyposażono go w klimatyzację i

najnowocześniejsze w tamtych czasach wynalazki. Wyglądał jak pięciogwiazdkowy hotel dla milionerów. Świątynia bułgarskiego komunizmu zaczęła podupadać po upadku systemu komunistycznego, w 1989 roku. Surowy górski klimat szybko doprowadził budowlę do totalnej ruiny. Dziś buzłudżański monument straszy swoim wyglądem, ale co roku przyciąga tysiące ciekawych turystów. Bułgarscy socjaliści także nie zapomnieli do końca o tym miejscu. Co roku w sierpniu spotykają się tu zwolennicy Bułgarskiej Partii Socjalistycznej i przypominają sobie złote lata komunizmu.

Docieramy na motocyklu praktycznie na sam szczyt. Droga nie jest najlepsza, ale jeździliśmy po gorszych. To właśnie Buzłudża była naszym celem, kiedy studiując mapę Europy planowaliśmy wyprawę 2013. Udało się.


Tamara: Głazio ma dzisiaj urodziny. Jego życzenie urodzinowe się spełniło. Wjechał motocyklem praktycznie pod same drzwi pomnika w Buzłudży. Cieszył się przy tym jak dziecko!!! Strasznie wieje tu na górze. Turystów jest raczej mało. Jedna rodzinka z Anglii. Robimy mały rekonesans i okazuje się, że główne wrota prowadzące do świątyni komunizmu są zamknięte na cztery spusty i jeszcze dla pewności zabezpieczone łańcuchami. Cholerka, nie tego się spodziewaliśmy. Niespodziewanie na szczyt w Buzłudży wjeżdża banda szaleńców na crossach. Trzeba przyznać, że dają czadu! Jeden z nich jedzie z dzieckiem na baku! To właśnie oni pokazują Głaziowi super tajne i nielegalne

wejście do budowli. Faktycznie, z boku budynku jest wąskie pęknięcie zasłonięte po tajniacku kilkoma cegłami. Ale jaja! Głazio od razu znika wewnątrz. Ja się waham. Z natury jestem niezwykle ułożona. Wszystko co nielegalne i niedozwolone kłóci się z moimi wewnętrznymi przekonaniami. Głazio wręcz odwrotnie. ON jest urodzonym odkrywcą nieznanych szlaków, niezaspokojonym i niespokojnym badaczem zjawisk zwykłych i niezwykłych, dla którego żadne zamknięte drzwi nie są przeszkodą ale wyzwaniem! Zadowalam się początkowo spacerem dookoła pomnika i oglądaniem wspaniałej górskiej panoramy. Ale ziarno ciekawości zaczęło kiełkować! Waham się.

Coraz bardziej korci mnie wnętrze. Minęło już ponad dziesięć minut, a Głazia ciągle nie ma. Nie wytrzymuję. Wchodzę. Jest dość niebezpiecznie. Trzeba się przeciskać i uważać, żeby nie spaść kilka poziomów niżej. Budynek wewnątrz jest martwy. To totalna ruina. Trzeba uważać na każdym kroku. Wszędzie kawałki gruzu, potłuczone szkło, murszejące ściany i zawodzący wiatr. Idę labiryntem korytarzy, ale nigdzie nie widzę Głazia. Panuje tu przerażająca cisza. Po kilku minutach korytarz się kończy, a ja wchodzę do wielkiej okrągłej sali. Wow! Jej ogrom mnie przytłacza. Kątem oka zauważam Głazia myszkującego na wyższym poziomie.

Jest w transie i chyba przez chwilę nie zauważa, że przyszłam. Trzeba powiedzieć, że komuniści mieli fantazję. Wnętrze jest niesamowite. Ściany pokrywa nadszarpnięta zębem czasu i siłami natury niesamowita mozaika. Nie brakuje tu też różnorodnych graffiti. Ale największe wrażenie robi sufit. Na samym środku tkwi praktycznie nienaruszony symbol komunizmu – złoty sierp i młot na czerwonym tle. O rany! Wgapiam się w niego z otwartymi ustami jak zahipnotyzowana i nie mogę oderwać wzroku. Do tego jeszcze ten napis: ”Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!” Będąc dzieckiem zastanawiałam się niejednokrotnie słysząc ten oklepany slogan, kto to są do cholery proletariusze i gdzie oni

mieszkają? Zawodzący wiatr nadaje temu miejscu upiorny charakter. Kaleki relikt socjalizmu przypomina mi umierający organizm, który jęczy i wije się w konwulsjach. Z każdej strony sterczą niczym wnętrzności pozginane i połamane rury, a z góry spadają kawałki stropu i dachu. Chylę czoło. To miejsce emanuje smutkiem. Cieszę się, że odważyłam się tu przyjść i na własne oczy zobaczyć to odchodzące nieubłaganie w zapomnienie cudo myśli ludzkiej.


Głazio: Cały wyjazd nie mogłem zaznać spokoju. Spieszno mi było do celu, którym było „bułgarskie ufo”. Dzisiejszy dzień jest ukoronowaniem tego gnającego mnie wciąż do przodu niepokoju. Apogeum. W momencie gdy zobaczyłem tę wspaniałą budowlę umieszczoną na szczycie wzburzyła się we mnie krew! Mimo, że była lekka mgła monument i tak zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Wjeżdżaliśmy pod górę bardzo krętą i kiepskiej jakości drogą. Mijaliśmy hotele i różne ośrodki, których okres świetności już dawno przeminął. Są mocno nadszarpnięte zębem czasu. Nagle tuż przed nosem wyłonił się przede mną znak – zakaz ruchu!. Nie, to możliwe!!! Musi być jakiś objazd.

Nagle tuż obok przejechał samochód, minął nas bezceremonialnie i jak gdyby nigdy nic pojechał w górę. Oświeciło mnie! Przez chwilę zapomniałem gdzie jestem. Przecież tu zakazy są po to, aby je łamać. Nikt ich nie przestrzega. Postępując zgodnie z bułgarskim ceremoniałem łamania zakazów jadę dalej. Asfaltowa droga prowadzi mnie pod sam budynek. Komunizm = beton. Właśnie z tego materiału został wybudowany spodek przypominający miskę na zupę. Pokryto go blachą, której fragmenty zostały oderwane i nie ma po nich śladu. To znak, że złomiarze czuwają. Jest dość chłodno, a uczucie zimna wzmaga dodatkowo porywisty wiatr. Po wstępnych oględzinach okazuje się, że

drzwi są przepasane łańcuchem. Zagotowuje się we mnie krew!!! Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych dopóki sam się nie o tym nie przekonam. Przyjechałem tu po to, aby wejść do środka. Idę na górę na mały zwiad, a tu niespodziewanie wpada ekipa motocyklistów szalejących na crossach. Schody nie są dla nich żadną przeszkodą. Stromy podjazd z zaschłymi bruzdami błota także nie. Podjechali pod same drzwi spętane łańcuchem. Popędziłem do nich od razu, żeby się przywitać i zaczerpnąć języka o tym miejscu. Momentalnie dostaję odpowiedź, która bardzo mnie cieszy! Jeden z motocyklistów podprowadza mnie pod otwór wykuty w ścianie budynku i daje mi do zrozumienia, że to nieoficjalne wejście do środka. Szybko konsultuję się z Tamarą.

Po obejrzeniu wejścia mówi, że nie idzie. Ja bez wahania przeciskam się przez otwór, za którym znajdują się schody oddzielone metrową przerwą. Wygląda to jak przepaść, w której nie widać dna. Niektórzy pewnie skoncentrowaliby się na tej przepaści. Można i tak. Ja kieruję się do schodów, które doprowadzają mnie do olbrzymiej sali w kształcie kręgu. Pośrodku znajduje się scena, z której wiele lat temu padały kwieciste i pełne komunistycznych sloganów przemówienia. Z widowni w kształcie koła poznikały siedziska. Zapewne znaczną ich część można odnaleźć w okolicznych domostwach. Pod każdym siedziskiem zauważam otwór w skruszonym już betonie.

Prawdopodobnie kiedyś doprowadzał ciepłe powietrze z domniemanej klimatyzacji. Dookoła schody, balkony, tarasy i przepiękna mozaika, w której z roku na rok ubywa elementów. Dach przypomina szwajcarski ser. Od razu uruchomiło mi się wq…nie. Ciągle zadaję sobie pytanie dlaczego coś, co może być niesamowitą atrakcją i zarabiać na siebie pieniądze niszczeje. Tego typu przykłady możemy znaleźć także w naszym kraju. No bo jak coś jest „komunistyczne” to jest fe. A co z górnolotnym hasłem „ocalić od zapomnienia”? Oglądam, dotykam, zwiedzam piętra, wchodzę na taras widokowy i co widzę? Piękne widoki, rozciągające się z tego miejsca. Przez otwory, w których kiedyś osadzone były okna wpada teraz porywisty wiatr.

Schodzę na dół. Pojawili się jacyś zagraniczni turyści. Swoim nadejściem zaskakuje mnie Tamara. Wydawało mi się, że widziałem w jej oczach strach przed wejściem. Teraz dostrzegam zauroczenie. Nagle dobiega mnie odgłos odpalanych motocykli. Mkniemy razem na taras widokowy, aby uchwycić z góry chłopaków szalejących na motocyklach. Może i jestem szalony, ale Buzłudża jest dla mnie najlepszym prezentem urodzinowym. Dziwny traf, bo właśnie dzisiaj je obchodzę. Wizyta tutaj jest dla mnie tysiąc razy lepszym prezentem niż materialne podarki lub gadżety, które mógłbym dostać. Kompletnie nie planowałem wizyty w tym miejscu właśnie dziś.
Od razu przypomniał mi się inny wspaniały prezent urodzinowy, którym była przyjemność pływania z delfinami na Krymie. Uwielbiam delfiny, są moimi duchowymi awatarami. Ponoć są symbolem wolności, z którą utożsamiam się zawsze i wszędzie. Może to dziwne, ale to miejsce będzie mi się odtąd kojarzyć właśnie z wolnością. Nieważne w czasach jakiego ustroju powstało i jak długo jeszcze będzie stało na szczycie góry. Będę miał tę wspaniałą świadomość, że byłem tutaj, widziałem, dotknąłem, zabrałem małą pamiątkę i poczułem wolność oczyszczającego wiatru na twarzy. Dodałem kolejne miejsce do swojego kalendarza wspomnień. Podobne uczucie swobody towarzyszyło mi w Gruzji. Kiedy po powrocie składałem film o naszej wyprawie do Gruzji, zakończyłem go taką oto złotą myślą: „Chcielibyśmy podziękować Gruzinom za to, że przyciągnęli do nas kawałek nieba. Może u Was jest do niego bliżej …”. Być może moja wizja i postrzeganie Bużłudży – bastionu bułgarskiego komunizmu nie wszystkim się spodoba. Nie szkodzi. Taka jest moja wersja. Nie wszystkim podoba się to co robię, mówię czy piszę. Gdybym patrzył wyłącznie na to, jak przypodobać się innym nigdy nie poczułbym się naprawdę wolny. Dziękuję Ci komuno za to, czego mnie nauczyłaś i za zadziwiające ciągle ludzi i świat pomniki, które po sobie pozostawiłaś.

Po wyjściu z budynku nie mogłem się oprzeć pokusie wjechania pod same drzwi naszą Bejcą. Przeanalizowałem w myślach ewentualne negatywne konsekwencje związane z dość stromym podjazdem, czyli możliwość osunięcia się ze zbocza lub koziołkowania razem z motocyklem. Zbyt niskie zawieszenie mojego motocykla uniemożliwia mi praktycznie podjazd schodami. Oliwy do ognia dolała kolejna ekipa wjeżdżająca na sam szczyt. Tym razem były to quady. Oni mogą, a ja nie ?W jednej chwili podejmuję decyzję. Chcę poczuć wiatr we włosach! Wskakuję na motocykl i pokonuję z łatwością podjazd. Stojąc już na górze, pod samymi drzwiami czuję się wspaniale. Mam taką moc, że mógłbym góry przenosić! W tym fantastycznym uczuciu utwierdzają mnie ludzie patrzący na mój wyczyn ze zdziwieniem. Może faktycznie widzieli po raz pierwszy tak wielki motocykl ze sporymi bagażami wjeżdżający pod same drzwi. To jednak nie to samo, co przejażdżka lekkim crossem. Oto ja – zdobywca! Przybyłem! Zobaczyłem! Zwyciężyłem!


Naładowani pozytywnie docieramy do motocykla i jedziemy dalej. Cały czas przemieszczamy się główną drogą na odcinku Kazanlak – Gabrowo na północ Bułgarii. Przed nami kolejne legendarne miejsce – przełęcz Shipka. Szipczeńska przełęcz rozciąga się w paśmie górskim Stara Płanina na wysokości 1185 m n.p.m. i jest ważną arterią komunikacyjną łączącą południową i północną Bułgarię. Znana jest także z powodu Pomnika Wolności (Monument of freedom), do którego prowadzi podrzędna dróżka z prawej strony. Historia tego pomnika wiąże się z bohaterską bitwą jaką stoczyły zjednoczone siły bułgarsko-rosyjskie przeciwko tatarskiej nawałnicy.

Według opowieści ludowych obrońcom przełęczy skończyła się w pewnym momencie amunicja i ciskali w Turków konarami drzew, kamieniami oraz ciałami poległych. Przewodnik Pascala opisuje przełęcz Szipka jako trasę z majestatycznymi zakrętami, która nie ma sobie równych w całej Bułgarii. Co do zakrętów możemy się zgodzić – są wspaniałe i majestatyczne. Przełęcz wije się niczym olbrzymi wąż wzdłuż łańcucha górskiego i już na pierwszy rzut oka widać, że jest ulubioną trasą motocyklistów. Tyle motocykli, ile minęło nas na tej drodze nie widzieliśmy przez cały wyjazd! Zwłaszcza, że droga na przełęczy jest pokryta bardzo dobrej jakości asfaltem. Słabą stroną przełęczy Szipka jest zupełny brak jakichkolwiek bliższych lub dalszych krajobrazów. Widok kompletnie zasłaniają wysokie drzewa porastające szczelnie stoki przełęczy. Szkoda, bo naszym zdaniem widoki z tej trasy nie ustępowałyby landszaftom z rumuńskiej Transalpiny czy trasy transfogaraskiej.
.

Nieusatysfakcjonowani widokami na przełęczy jedziemy dalej w kierunku północnym (do granicy z Rumunią). Tuż za przełęczą zatrzymujemy się przy znaku z napisem – Bacho Kiro Cave. Nad nami wznoszą się ciekawe formacje skalne. Raj dla oczu. Jaskinia!!! Jesteśmy 5 km na zachód od miejscowości Dryanowo. Super! To nasza pierwsza „pieszczera” podczas tegorocznej wyprawy. Czterokondygnacyjna jaskinia okazuje się być labiryntem korytarzy i galerii o długości 3600 metrów. Dla turystów jest udostępniona do zwiedzania tylko niewielka część (ok. 700 metrów). To właśnie tu znaleziono najstarsze szczątki ludzkie na terenie Bułgarii. Wnętrze jaskini zachwyca pięknymi stalaktytami, stalagmitami i niezwykłymi formami naciekowymi. Dodatkowym atutem Bacho Kiro są niedrogie bilety.
Przejeżdżamy bokiem przez Wielkie Tyrnowo – jedno z najstarszych bułgarskich miast. Przez chwilę możemy napawać oczy widokiem wspaniałej tarasowej zabudowy.

Stare zabytkowe domy zostały zbudowane nad urwiskami wąwozów dzielących miasto na dzielnice. Wyglądają jak przyklejone do ściany pod nienaturalnym kątem. Jedziemy dalej. Mijamy małe miejscowości – Trambesz, Polsko Kosovo, i większe aglomeracje. Dojeżdżamy do przejścia granicznego Ruse – Giurgiu. Dużo się tu zmieniło. Widać wyraźnie efekty przynależności Bułgarii do UE. Opuszczamy terytorium Bułgarii i do Rumunii wjeżdżamy po moście granicznym z 1954 roku. Budowa mostu trwała dwa i pół roku i była owocem pracy bułgarskich i rumuńskich budowniczych.
Najśmieszniejszy jest fakt, że most miał stanowić przykład przełamania wrogości między bratnimi państwami demokracji ludowej! W chwili oddania most graniczny był najdłuższym mostem kolejowo – drogowym w Europie. Obecnie jest to jedyny most drogowy na dunajskim odcinku granicy rumuńsko – bułgarskiej. I najważniejsza rzecz – przejazd dla motocykli jest bezpłatny. Pomniejsze przejścia w okolicy są przejściami promowymi.
Tamara: Byliśmy już w tych okolicach wielokrotnie, a ciągle dostrzegamy coś ciekawego i nęcącego oko. Bułgaria i Rumunia są niezwykłe pod tym względem. Można zjeździć te kraje wszerz i wzdłuż, a i tak zawsze nas czymś nowym zaskoczą. Określiłabym je mianem kopalni skarbów, zabytków i fascynujących wrażeń. Po każdej wyprawie analizujemy na mapach nasze trasy. Często okazuje się, że przejeżdżaliśmy koło wspaniałych miejsc nie mając o tym nawet pojęcia. Mimo, że staramy się solidnie przygotowywać do wypraw, wyszukujemy miesiącami ciekawe i niezwykłe miejsca – zawsze coś nam umknie. Z jednej strony jest to trochę wkurzające, ale z drugiej strony mamy przynajmniej pretekst do kolejnej wizyty w danym kraju. Jak to się mówi: „Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło…”

Głazio: Bułgaria – kraj skrzętnie ukrywający swoje tajemnice. Bez kampanii reklamowych i wymyślnych folderów ma naprawdę wspaniałą ofertę dla turystów. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Śmiało można powiedzieć, że wybrzeże Morza Czarnego jest doskonale znane turystom z Polski, których można tu spotkać na każdym kroku. Mnie jakoś Złote Piaski nie powaliły – przereklamowane i bardzo przeludnione! Myślę, że moja opinia wynika z preferowanego rodzaju turystyki. Luksusowe hotele nie robią na mnie wrażenia, a zatłoczone plaże na terenie popularnych kurortów leżą poza sferą mojego zainteresowania. Uważam, że znacznie ciekawsze i czystsze są dzikie plaże, a nocleg na łonie natury jest przyjemnością samą w sobie. Wszystko zależy od wymagań i preferencji! Jeśli chodzi o moje wrażenia to polecam wszystkim centralną część Bułgarii z przepięknymi górskimi krajobrazami. Bułgarię zjeździłem niemal w całości, a mimo to wciąż wracam tu z przyjemnością. Ciągle udaje mi się znaleźć w różnych zakątkach tego południowo – europejskiego kraju niezwykłe miejsca, zabytki, cuda natury…. Czasami są skrzętnie ukryte przed naszymi oczami, ale ja w szukaniu odnajduję dużą przyjemność i wielką przygodę. Najfajniejsze w tym naszym podróżowaniu jest jednak to, że oprócz wspaniałych obiektów poznajemy niesamowitych ludzi, a wraz z nimi ciekawe zwyczaje, odmienne tradycje i niepowtarzalne potrawy, których nie spróbujemy w żadnym hotelu.

Znowu w Rumunii – kraju niezwykłym i innym od wszystkich. Jadąc na północ mijamy stolicę kraju Bukareszt, na którą architektoniczny zamach przeprowadził największy rumuński dyktator – Nikolae Ceauşescu. Po zmroku dojeżdżamy do miejscowości Snagov położnej nad niedużym jeziorem o tej samej nazwie. Dlaczego tu przyjechaliśmy zbaczając z głównej trasy??? Otóż na tajemniczej wyspie Snagov znajduje się maleńki średniowieczny klasztor, w którym według legendy złożono w grobie ciało krwawego Vlada Palownika. Nie mogliśmy sobie odmówić przyjemności przebywania bodaj przez chwilę w takim miejscu. Niestety zwiedzanie musimy odłożyć na następny dzień. Jest już późno i zapadły egipskie ciemności. Musimy znaleźć miejsce do spania, a o tej porze nie będzie to łatwe. Mimo, że wioska jest mała kluczymy po niej jakiś czas i nie możemy znaleźć żadnych punktów odniesienia do mapy. Chcieliśmy rozbić namiot nad jeziorem, ale znalezienie zbiornika wodnego także graniczy z cudem. Prowadzą do niego wąskie uliczki, a każda z nich kończy się prywatną bramą. Znajdujemy nawet główny deptak prowadzący nad jezioro, ale jest tam dość tłoczno i głośno. Nie jest to dobre miejsce na biwak i odpoczynek po trudach dnia. Pogodzeni z losem zatrzymujemy się w miejscowej pizzerii i próbujemy rumuńskiej pizzy. Wyjątkowo smaczna! Nocleg znajdujemy jak zwykle przez zupełny przypadek! Skręcamy za wioską w boczną i mocno podejrzaną dróżkę, która doprowadza nas do bazy turystycznej. Po krótkich oględzinach w totalnych ciemnościach okazuje się, że jesteśmy na terenie wielkiego ośrodka turystycznego, który lata świetności ma już dawno za sobą. W centralnej części stoi hotel, dookoła widać pawilony, bungalowy i altanki. Wszystko jest stare, nadszarpnięte zębem czasu i wyraźnie popada w ruinę. Tak, czy siak musimy tu zostać. Nic lepszego o tej porze i tak nie znajdziemy. Tylko gdzie tu jest recepcja???
Tamara: Paweł zostaje przy motocyklu. Ja wchodzę to budynku w poszukiwaniu informacji na temat noclegu. Przy stoliku w głębi patio imprezuje jakaś większa grupa młodych chłopaków. Nie zwracają na mnie uwagi, są zajęci sobą. Wszędzie jakieś drzwi, na których napisy są wyłącznie w języku rumuńskim. W końcu korytarza zauważam chłopaka i dziewczynę w szlafrokach. Podchodzę do nich i pytam o nocleg. Chłopak jest w stanie wskazującym, ale mówi łamaną angielszczyzną. Trudno mi jednak zrozumieć jego bełkot i kompletnie nie mogę pojąć jego paplaniny. Mój rozmówca ogarnia się jednak trochę i po chwili dyskutuje na temat warunków naszego noclegu z jakąś starszą kobietą, która okazuje się być właścicielką obiektu. Możemy rozbić namiot gdzie chcemy i pozwalają nam skorzystać z prysznica w jednym z hotelowych pokoi. Uiszczamy niewielką opłatę i już nas nie ma. Znajdujemy ustronne miejsce pod jednym z ogromnych dębów. Jutro spotkanie z Drakulą…
Głazio: Gdy Tamara pytała o nocleg ja zrobiłem oględziny najbliższego terenu. Opłaciło się! Znalazłem mapę turystyczną na tablicy obok hotelu. Wyraźnie zaznaczono na niej szlaki wodne z miejscami docelowymi. Udało mi się umiejscowić wreszcie nasz cel – wyspę Snagov. Będziemy musieli się zastanowić, czy dotrzemy do niej łódką czy dojedziemy motocyklem. Ośrodek, w którym się zupełnie przypadkowo znaleźliśmy wygląda na dosyć duży, ale niestety trudno to ocenić w ciemności. Nie jest zbytnio zatłoczony, a zapłata za nocleg w euro lub dolarach stanowi pewien problem. Jesteśmy w małym miasteczku i w pobliżu nie ma żadnych kantorów. Dziwne, szczególnie że jest to obiekt turystyczny. Jak widać, nie wszędzie euro jest we władzy!

Dzień 17 (19. sierpnia – poniedziałek)

Zrywamy się dość wcześnie. Emocje związane z grobem Drakuli nie dają nam długo pospać. Rano mamy okazję zwiedzić i w całości zobaczyć ogromny ośrodek turystyczno – wypoczynkowy, w którym spędziliśmy noc. W latach 80-90 musiał być naprawdę wspaniały. Teraz niszczeje, na trawie walają się tony śmieci, a po obiekcie krążą sfory bezpańskich psów. Widok jest żałosny!!! Pakujemy się dość szybko i wyruszamy w kierunku jeziora. Przy dróżce prowadzącej do wysepki siedzi starszy jegomość, który pokazuje nam gdzie mamy zaparkować. Wydaje się niesamowicie miły i gestami pokazuje nam, że przypilnuje motocykla. No tak, bałkańska grzeczność!

Jednak po kilku chwilach sytuacja zmienia się diametralnie. Staruszek żąda za pilnowanie motocykla kasy! Kiedy mówimy mu, że nie trzeba pilnować wpada w szał i zaczyna krzyczeć. Na szczęście nie wiemy co krzyczy, bo nie znamy rumuńskiego. Wiemy natomiast, że nie są to miłe rzeczy. Pokazuje nam dość sugestywnie, żebyśmy zabierali motocykl, bo skoro nie chcemy zapłacić, to nie może tu stać! Koniec końców zostawiamy BMW na jednej z bocznych uliczek nad jeziorkiem, kilka metrów od „groźnego parkingowego”. Przechodząc przez most na jeziorze Snagov ciągle słyszymy złorzeczenia i pomruki niezadowolenia staruszka. Już wkrótce spotkamy się z duchem Drakuli…

Tamara: Dziwne uczucie towarzyszyło mi podczas spaceru do monastyru Snagov, ukrytego wśród drzew na wyspie pośrodku jeziora. Postać Drakuli – piętnastowiecznego rumuńskiego księcia jest mi bardzo dobrze znana. Zgłębiłam wiele opowieści i historycznych źródeł mówiących o tym tajemniczym wynaturzonym hospodarze wołoskim. Wielokrotnie byliśmy też w Transywanii – ojczyźnie Drakuli i odwiedziliśmy miejsca związane z jego osobą (Dom Drakuli w mieście Sighişoara, twierdza w Poienari przy wjeździe na Trasie Transfogaraską). Muszę powiedzieć, że Vlad niezaprzeczalnie i nieustająco mnie inspiruje. Zginął prawdopodobnie na przełomie 1476/77 roku wpadając w zasadzkę zastawioną przez zwolenników hospodara mołdawskiego spiskujących z Turkami. Jedna z wersji mówi, że poniósł śmierć raniony przypadkowo przez jednego ze swoich żołnierzy, według drugiej został zamordowany skrytobójczo. Po śmierci odcięto mu głowę (podobno zakonserwowano ją w miodzie) i wysłano jako dowód oraz podarunek dla sułtana do Stambułu. Bezgłowe ciało Palownika pochowano prawdopodobnie w klasztornej krypcie pod ołtarzem. W 1931 roku otwarto grób Drakuli. Okazuje się, że książę nawet po śmierci potrafi zaskakiwać. W otwartym grobie nie znaleziono ciała ludzkiego tylko zwierzęce kości i pierścień Vlada Palownika.

Głazio: Idąc wąskim betonowym mostkiem na wyspę skupiłem się na ładnych daczach położonych nad jeziorem. Właściciele tych posesji mają chyba dziwny gust. Jezioro jest piękne, ale brunatny kolor wody raczej nie zachęca do kąpieli. Myślę, że głównym „wabikiem” jest moc legendy o Drakuli, nad grobem którego na brzegu jeziora czuwa pokaźnych rozmiarów posiadłość Caucescu. Podwojona moc tyranów?! Vlad Tepes był z pewnością tyranem i ludobójcą, ale nie urodził się potworem. Na to kim się stał ogromny wpływ mieli jego oprawcy. Przez kilkanaście lat był więźniem Turków, do których po latach poniżania czuł ogromną odrazę i nienawiść. Być może nabijał ludzi na pal chcąc zagłuszyć swój ból i wspomnienia?! Prawdopodobnie już nigdy się tego nie dowiemy, bo tajemnicę swojego życia i śmierci Drakula zabrał do grobu. Kim był – niezrównoważonym psychicznie nieszczęśliwym człowiekiem ogarniętym rządzą mordu, czy wampirem – potworem stworzonym przez noc? Z tym pytaniem na ustach pędzę w kierunku monastyru Snagov. Chcę zaspokoić swoją ciekawość. Czy spotkam się dziś z niespokojnym duchem hrabiego Drakuli???

Wysepka jest dość mała i prócz klasztoru, plebanii i kilku małych budyneczków gospodarczych nic na niej nie ma. W ogrodzie widać kilka zagród i klatek z różnymi zwierzętami – mają być chyba dodatkową atrakcją dla zwiedzających. Tłumów turystów też tu nie widać, ale to akurat nas cieszy. Będziemy mogli w spokoju pomyszkować przy klasztorze. Niestety, trudności napotykamy od razu na samym początku. Chcemy wejść do światyni, ale nagle jak spod ziemi pojawia się ciemnowłosa dziewczyna i trajkocze coś jak nakręcona po hiszpańsku. Hm, brano nas już nie raz za Rosjan, Białorusinów, ale Hiszpanie to coś nowego??? Wydawało nam się, że mamy raczej słowiański typ urody!!! Okazuje się, że musimy zapłacić wstęp na wyspę. Owszem możemy wejść do wnętrza klasztoru, ale musimy zapłacić jeśli chcemy robić zdjęcia lub kręcić filmy. Stawka wynosi – 20 euro. 20 euro za zrobienie kilku zdjęć??? Wczytujemy się w jakiś podejrzany regulamin zwiedzania, na który powołuje się strażniczka klasztoru. Wynika z niego, że tzw. Fototaxa i Videotaxa dotyczy całej grupy wycieczkowej, a nas jest tylko dwoje. Uparta dziewczyna daje nam do zrozumienia, że dwoje czy trzydzieścioro to dla niej żadna różnica! Cerber mógłby się od niej dużo nauczyć! Co za temperament!!! Zdzierstwo na skalę światową! Po długiej przeprawie z dziewczyną wchodzimy do wnętrza, ale ręce musimy mieć na widoku. Nie zapłaciliśmy, więc nie możemy robić zdjęć. Klasztor jest raczej mały i mroczny w typowo rumuński sposób. Przy grobie Drakuli stoi wazon ze świeżymi kwiatami. Na skromnej płycie nagrobnej nie ma żadnego napisu, z boku ktoś postawił tylko zdjęcie z jego podobizną. Trudno uwierzyć, że w takim skromnym miejscu leży postrach Transylwanii – legendarny książę – wampir.


Głazio: Wchodzę do klasztoru i zaczynam się niecierpliwie rozglądać dookoła. Nie chcę, żeby cokolwiek mi umknęło! W środku prócz nas znajduje się nieduża grupa turystów, którzy kręcą się po wnętrzu i pstrykają miliony zdjęć. Też chcę uwiecznić to miejsce. Podnoszę aparat i od razu w kadrze pojawia się pani wykrzykująca coś w nieznanym mi języku. Podniesionym głosem powtarza w kółko jedno zdanie: „No foto”. Okazuje się, że strażniczka klasztoru cały czas miała mnie na oku. Nie wiem o co chodzi?! Wszyscy robią zdjęcia, a babka ma pretensje tylko do mnie!!! Pytam więc, dlaczego nie mogę robić zdjęć tak jak inni. Odpowiedź mnie poraża – trzeba zapłacić 20 euro.

Nie mogę w to wszystko uwierzyć! Zapłaciłem bilet wstępu i nie mogę zrobić nawet jednego zdjęcia? Taksa za możliwość fotografowania wnętrza klasztoru jest zdecydowanie mocno wygórowana. Wszelkie próby pertraktacji automatycznie spełzają na niczym. Niezależnie od tego co powiedziałem, w odpowiedzi słyszałem tylko:” NO, NO, NO”. Wyszedłem na zewnątrz – skoro nie mogę robić zdjęć w środku, to pstryknę chociaż kilka na powietrzu. Po pierwszym zdjęciu pojawia się ni stąd, ni zowąd obok mnie dziewczyna od biletów i znowu zaczyna swoje: „No foto, no kamera”. Tego już za wiele!!! Nie mówiła nic o tym, że na zewnątrz też nie można robić zdjęć.

W mojej głowie natychmiast zaczął kiełkować podstępny plan potajemnego sfilmowania i sfotografowania grobu Drakuli. Liczyłem na to, że grupa turystów jeszcze raz wejdzie do klasztoru. Płonne nadzieje. Wokół monastyru zrobiło się jak na złość pusto. Cholerka! Stawiam wszystko na jedną kartę i działam spontanicznie. Wchodzę ponownie do klasztoru, z kamerą zawieszoną niewinnie na pasku przy pasie i kręcę się w kółko udając znudzonego. Liczę na to, że upierdliwa bileterka nie zwróci na nią uwagi. Tamara zostaje przy drzwiach i ma bojowe zadanie – zagadać i pertraktować cenę. „Klasztorna terrorystka” zignorowała ją i w kilka sekund była tuż przy mnie. Deptała mi po palcach i wwiercała się we mnie podejrzliwym spojrzeniem. Co za babsztyl!. Koniec końców w końcu udało mi się nagrać kilka minut wewnątrz i oszczędziliśmy 20 euro. Dziwną politykę turystyczną prowadzi klasztor na wyspie Snagov – bardziej zraża, niż zachęca do zwiedzania.

Dla porównania bilet wstępu do pałacu Top Kapi Serai w Istambule kosztuje o połowę mniej, a znajdują się w nim nadzwyczaj cenne skarby. Czy zobaczenie płyt nagrobnej Drakuli warte jest tak wysokiej kwoty? Nie wiem, ale na pewno warto tu przyjechać i poczuć atmosferę tego miejsca.


Ze Snagov położonego na południu Rumunii w krainie rozciągającej się na bezkresnej równinie między Dunajem a Karpatami Południowymi kierujemy się na północ. Jedziemy i głównymi i bocznymi drogami. Mamy piękny dzień i fantastyczne widoki po drodze. Przejeżdżamy przez serce Transylwanii – Braszów, Sinaię, Shigişoarę, Târgu Mureş, Bistra i pod wieczór docieramy do Leordina. Leordina to mała miejscowość położona w krainie Maramuresz wzdłuż granicy z Ukrainą. Maramuresz to kraina drewnianych cerkwi, dysponująca doskonale rozwiniętą bazą turystyczno – noclegową.

Nocleg można znaleźć praktycznie wszędzie, nawet w maleńkiej wiosce. Do miejscowości przyjeżdżamy dość późnym wieczorem i postanawiamy przenocować w jakimś pensjonacie. Musimy naładować komplet baterii i chcemy wrzucić na forum trochę zdjęć oraz podzielić się najnowszymi wrażeniami z podróży. W lokalnym sklepiku robimy zakupy i dość szybko udaje nam znaleźć fajny pensjonat na peryferiach miasteczka. Aby do niego dojechać musieliśmy skręcić w boczną żwirową i wąską dróżkę. W pewnym momencie zauważyliśmy biegnącego za nami chłopca w wieku 8-9 lat.

Biegł z taką pasją, jakby od tego zależało jego życie. Kiedy zaparkowaliśmy pod pensjonatem dobiegł w końcu do motocykla i wpatrywał się w niego, niczym w zjawiskowy obiekt nie z tej ziemi. Z oddali dobiegało wołanie matki, ale chłopiec stał bez ruchu jak zaczarowany i ani drgnął. Nie odrywał oczu od motocykla. To było silniejsze od niego.


Tamara: Niesamowity był ten Mały. Już dawno nie widziałam, żeby dziecko patrzyło na coś z taką determinacją. Widok motocykla zawładnął nim na wskroś. Bardzo nas ujął i chyba się wzruszyliśmy. Paweł zaproponował mu przejażdżkę, a Mały mimo, że nas nie rozumiał w lot pojął znaczenie zaproszenia. Podszedł do motocykla, pozwolił się podnieść i posadzić na baku. Na twarzy miał ogromny uśmiech i emanował dumą. Aż miło było na niego patrzeć. Szkoda, że Ludzie Zachodu już zapomnieli smak małych przyjemności i zwyczajnej ludzkiej życzliwości. To przekleństwo i kara za uwielbienie luksusu i wygodnego życia.

P.S. Fajnie się ogląda rumuńskie filmy! Człowiek nic nie rozumie i dlatego wspaniale się relaksuje. Jeśli jeszcze tego nie próbowaliście, to musicie czym prędzej naprawić swój błąd.
Głazio: To miał być spokojny ostatni wieczór podróży. Włączamy telewizor i okazuje się, że na wszystkich kanałach informacyjnych leci dziwnie brzmiący komunikat. Udaje nam się zrozumieć tylko kilka szczątkowych informacji: polscy kibice Legii Warszawa roznieśli stadion w Bukareszcie podczas meczu z drużyną Rapid Bukareszt! Jezu, co za wstyd! Dobrze, że nie mówiliśmy w recepcji z jakiego kraju jesteśmy! Co jak co, ale na naszych kibiców zawsze można liczyć. W końcu nie wytrzymałem i skrobnąłem sms-a do brata: co to za mecz, co kibice wykręcili itd. Brat zdziwiony i zaskoczony nie wiedział kompletnie o co mi chodzi. Po krótkiej konfrontacji rozwiązaliśmy w końcu problem. To zdarzenie miało miejsce owszem – ale dwa lata wcześniej. Trafiliśmy akurat na rocznicę feralnego meczu w Bukareszcie i stąd takie poruszenie w rumuńskich mediach przed kolejnym meczem legionistów w Rumunii. Uff!


Ostatnim punktem naszej wyprawy była Săpânţa – niezwykła miejscowość położona 12 km od Syhotu Maramorskiego. Główną atrakcją tego miasteczka jest Wesoły Cmentarz (Cimitirul Vesel). Od dawna chcieliśmy zobaczyć to miejsce, ale jakoś nigdy nie było po drodze. Tym razem było! Pomyślicie sobie – cmentarz jak cmentarz, ale nie! Wesoły Cmentarz jest niezwykły i jedyny w swoim rodzaju. Wszystkie nagrobki znajdujące się w obrębie tej nekropolii są drewniane i ozdobione oryginalnymi obrazkami. Wyrzeźbiono na nich scenki z życia pochowanych tam mieszkańców wioski, często opatrzone dowcipnymi wierszykami mówiącymi o zmarłych lub przyczynach, z powodu których rozstali się z życiem. Pospacerowaliśmy sobie po cmentarnych ścieżynkach i uwieczniliśmy ciekawsze nagrobki. Po zwiedzeniu Wesołego Cmentarza wsiedliśmy na motocykl i pomknęliśmy w kierunku przejścia granicznego z Ukrainą (Tarnamare-Khyzha).

Jechaliśmy południowo – zachodnią częścią Ukrainy i zdziwiło nas jak wielu ludzi mówi tu w języku węgierskim. Tym razem przez ukraińskie terytorium przejechaliśmy wyjątkowo spokojnie (czyt. bez mandatów). Sami byliśmy zdziwieni! Jednak cuda się zdarzają. Do domu dotarliśmy po południu cali i zdrowi.
Tamara i Paweł: Tegoroczny wyjazd był wyjątkowy pod wieloma względami. Jak zwykle przeżyliśmy niesamowitą przygodę, zobaczyliśmy ciekawe obiekty stworzone przez ludzi i cuda przyrody, poznaliśmy wspaniałych i serdecznych ludzi.

W naszym przewodniku MOTOCYKLEM PO EUROPIE. 20 TRAS OD BAŁTYKU PO ADRIATYK napisaliśmy „Podróże są pasją i trzeba umieć odpowiednio je celebrować. Uświadamiają nam, kim tak naprawdę jesteśmy i czego oczekujemy od życia”. My kochamy podróże i każdą z nich odpowiednio celebrujemy. Dzięki nim wiemy już kim jesteśmy i czego chcemy od życia. Nie mamy żadnych wątpliwości! Podróże i ludzie, których mieliśmy zaszczyt poznać ułatwiły nam po prostu poznanie samych siebie! Tego samego życzymy Wam! Podróżujcie, zwiedzajcie, poznawajcie i nie czekajcie na dogodny moment.

On nigdy, tak naprawdę się nie nadarzy. Na Ziemi jest jeszcze mnóstwo wspaniałych miejs, a my mamy w sobie ciekawość świata. Tyle jest jeszcze do odkrycia. Spieszcie się i wyruszcie we własną podróż, póki jeszcze jest czas! Niespokojnym poszukiwaczom „nieznanego” i pasjonatom podróży dedykujemy słowa J. R. R. Tolkiena („Hobbit, czyli tam i z powrotem”):
„Kto wie, co zakręt kryje bliski,
Drzwi tajemnicy, dziwną ścieżkę.
Tyleś ją razy w życiu mijał…
Aż przyjdzie chwila, gdy nareszcie
Otworzy Ci się droga nowa
Tam, dokąd księżyc nam się chowa,
I zaprowadzi Cie najdalej,
Tam… – skąd nad ziemią słońce wstaje”
Dłuższa relacja filmu oraz zdjęć odbyła się w Miejskim Domu Kultury w Lubaczowie dnia 22 lutego 2014.
Jeśli chcesz ją zobaczyć u siebie – pisz !
Dłuższa wersja filmowa bez publikacji na stronach www.
kontakt@radiator-mototurystyka.pl
Czytaj część 1 >>>
Czytaj część 2 >>>
Czytaj część 3 >>>
Czytaj część 4 >>>
Czytaj część 5 >>>
Czytaj część 6 >>>
Czytaj część 7 >>>
JEDEN KOMENTARZ DO ARTYKUŁU Do “Wyprawa 2013 – Bułgarski bastion komunizmu część 8 ostatnia”