Relacja z wyjazdu z Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej. A dni coraz krótsze !
Wiatr w Polu
„Na miejscu zbiórki, zatankowany, byłem parę minut przed czasem. Był tylko Daniel z bratem (zapomniałem imienia ) i nawet myślał, że już pojechaliśmy, bo tak pusto. A może nikt już więcej nie przyjedzie? Niemożliwe. W taką pogodę…? I przyjechali prawie wszyscy na raz: Głazio z Wiórkiem, Slayer z Joasią, Bartek z Ulą (z tego towarzystwa, to chyba ich znam najdłużej), Zbyszek, Kubor z Agatką, Edycja (nie wiadomo dlaczego bez Dzinia – może nas już nie lubi ;)), był też (chyba) Dawid z Julą, czyli całkiem sporo osób… Naliczyłem 9 motocykli, Głazio naliczył 10, ale Głazio do czterech nie zliczy, tak, że można mu wybaczyć W 9 maszyn nie jedzie się ani szybko, ani lekko, zwłaszcza, że ruch spory. Jechaliśmy na Kuźminę, potem na Ustrzyki Dolne i Górne, dalej cisnęliśmy na Cisną, Lesko, przez Załóż i do domu. Za Kuźminą pożegnaliśmy Daniela, a później Dawida, którzy musieli wracać.
Wydawało nam się, że im dalej od Przemyśla, tym ruch powinien być mniejszy – tak zwykle było. Ale tym razem odwrotnie. Wyprzedzaliśmy sznury samochodów… Wystarczyło, że z przodu jechał jakiś kamper z prędkością 45 km/h, a za nim 10 aut i nikt nie wyprzedza, bo zakręty, bo coś jedzie z przeciwka. Mi się jechało super, bo pierwszy, bo MT ma niezłego kopa, bo zawsze mam najdłuższą prostą. Za mną jednak 6 motocykli, ale przecież nie będziemy objeżdżać Wielkiej Pętli z prędkością małego skuterka. No więc ogień! Bez przesady, bo ma być bezpiecznie, ale jak się tylko nadarza sposobność, lewy pas i naprzód. Zawsze liczę w lusterku światła motocykli, choć to raczej trudne przy drganiach MT-ka. Ale jestem spokojny – tyły ubezpieczają Głazie i Slayerki. Jeżdżą wystarczająco długo, żeby wyzbyć się ciśnienia na wyprzedzanie, jak nie ma warunków.
Za Ustrzykami Górnymi wszedł na drogę jeleń (duże zwierzę, żadna tam łania). Właśnie wszedł, a nie wbiegł. Powiedziałbym nawet, że wkroczył. Stanął na drodze. Zatrzymał się jadący przede mną samochód, zatrzymałem się ja. Zatrąbiłem, jeleń spojrzał w naszym kierunku, postał jeszcze chwilkę, jakby dla zaznaczenia, że to jego teren i nikt go nie będzie poganiał i poszedł w swoją stronę. Niestety, im wyżej górnych partii Bieszczad, tym więcej aut. Nie tylko my postanowiliśmy wykorzystać pogodę. Trafiliśmy nawet na 2-kilometrowy korek, ale na szczęście w przeciwną stronę. Obiadek i dłuższy postój w Przysłupiu. Tam, gdzie mają zniżki dla motocyklistów. A deser w Lesku, w Słodkim Domku. Tu niespodzianka: Basia, Bernadka i Lucynka – miło było spotkać . Od Cisnej już się całkiem nieźle jechało, bo droga dobra, a ruch dużo mniejszy. Jeszcze przystanek tu, parę fotek tam, oglądanie z bliska Barszczu Sosnowskiego i już jesteśmy w Przemyślu. Szybko minął ten dzień. Za chwilę zapadnie zmrok, więc się żegnamy (to znaczy ja się pożegnałem w trosce o to, by ci co mają dalej, nie wracali po ciemku). Tym bardziej się zdziwiłem, że ja na motocykl, a reszta siedzi sobie wygodnie i ani myśli się ruszać. Pojechałem. Na światłach spotkałem jeszcze Oskara, który żałował, że ma jeszcze za słaby motocykl, żeby z nami jeździć (Varadero 125), a w Żurawicy minąłem Pawła… Lewa w górę!”.
Edyta
„Niedzielny wypad w Biesy. Cudowna pogoda jak na tę porę roku. Wprost wymarzona dla motocyklistów, a tylu ich było, że jakby wszystkich złączyć to zlot byłby niemały. Wraz z cudownymi kolorami jesieni, cudowne zapachy suchych traw i liści, ściętych drzew w lesie, nawet „zapach” kanalizacji do przyjęcia. Zresztą zapachy urzekają mnie o każdej porze roku, każda pora roku uwalnia inny zapach. Najszczególniej lubię zapach skoszonej trawy, ziół po deszczu, również mijanej po drodze piekarni lub zakładu piwowarskiego . Celem mojej niedzielnej wycieczki było odnalezienie i sfotografowanie Barszczu Sosnowskiego (odsyłam do Wikipedii). A na koniec było ciasteczko w Słodkim Domku Ciasteczka są fajne… A teraz oczywiście mała galeria :”. Oczywiście na forum – kliknij i oglądaj >>>
Głazio
„Jechałem blisko końca i łatwiej mi było policzyć światła z tyłu oraz motocykle przed nami. Około 5-10 km jechał z nami jakiś nieznajomy. Później odłączyły się od nas dwa motocykle i w sumie jechało siedem sprzętów.
Droga z Przemyśla w półmroku i po zmroku. W Miękiszu Nowym podwójna niespodzianka. Na początku miejscowości musiał powiać mocny wiatr ponieważ jeden pieszy idący poboczem został zepchnięty niemal do osi jezdni. Na szczęście bez konsekwencji. Kilometr dalej Edycja mija kolejnego gościa tym razem jadącego na rowerze (wiało z lewej na prawą) po czym do mijania delikwenta zabierają się Sleyerkowie. Jadąc z tyłu wygląda jakby rowerzysta chciał wjechać w motocykl po czym się odbija. Przytomność Aśki, która odepchnęła delikwenta sprawiła, że obyło się bez jednego draśnięcia. Delikwent jechał dalej jak gdyby nic się nie stało. W Miękiszu musiała być niezła impreza. Kawałek dalej gęsta mgła. Dotarliśmy na miejsce a bieszczadzkie widoki były warte przejażdżki w doborowym towarzystwie.
Po drodze mijaliśmy setki motocyklistów.
Fakt do odnotowania w kalendarzu – bieszczadzki korek – mój pierwszy w życiu.
Dzięki wszystkim za towarzystwo :-)”.
Zdjęcia: Joanna Gnat, Edyta Śmieciuch
Dodaj komentarz
You must be logged in to post a comment.