Giermo - powiem szczerze. W Kotlinie Kłodzkiej jestem już ... ? raz i po każdym powrocie czuję niedosyt.
Pierwszy raz w tym miejscu byłem w moim pierwszym sezonie motocyklowym w 1998 roku - jeszcze na Hondzie CX 500. Dokładnie z Kłodzka wysłałem do domu tradycyjną kartkę pocztową (w tych czasach to było naturalne). Obiecałem, wysłałem, zapomniałem. Następnego dnia w Karpaczu słyszałem o powodzi w Kłodzku, z którego wysłałem depeszę do domu (nie będę pisał jakie przechodziłem walki o to aby wyjechać w pierwszą motocyklową trasę - Rumunię odpuściłem ale trasy po Polsce już nie). Do końca wyjazdu nie myślałem o tym wszystkim. Było świetnie. Jeździłęm motocyklem wokół komina ale nie poczułem właśnie tego czegoś co skrzętnie pielęgnuję.
Po powrocie do domu wszystko do mnie dotarło - przecież to była powódź tysiąclecia w Kłodzku a ja nawet nie zadzwoniłem. Nie dałem żadnego znaku życia.
Mimo upływu czasu w pamięci tkwią jak żywe:
- nocleg w namiocie na górze z z pięknym widokiem na Kudowę Zdrój,
- pierwsze karkołomne jazdy na motocyklu stojąc na kanapie,
- wspaniałe, wąskie i kręte drogi wiodące przez Parki Narodowe,
- podziemna trasa w Kłodzku, podczas której pokazywali wewnątrz korytarzy najwyższe poziomy wód powodziowych (w 1998 padł nowy rekord - na szczęście nie byłem naocznym świadkiem),
- Błędne Skały,
- moje długie włosy do pasa
...
Zdjęć analogowych nie będę skanował (może kiedyś), album też ma swoje zalety.
Kolejne, sporadyczne razy w kotlinie aż do bieżącego roku 2015.
Jak tak sobie pogaworzyliśmy z Wrocławiakami to doszliśmy wspólnie do wniosku, że określenie Polska A i B jakoś nam nie pasuje. Co mam na myśli to zobaczycie jeżdżąc wokół kotliny.
Polecam !
Następnym razem podrążę jeszcze głębiej.