Aktualności: W związku obecnie obowiązującymi przepisami RODO prosimy o zapoznanie się z Polityka prywatności i Polityką cookies pod adresem https://www.radiator-mototurystyka.pl/polityka-prywatnosci/
Styczeń 24, 2025, 02:59:26 pm

Autor Wątek: Siedem mórz ?  (Przeczytany 43503 razy)

Offline piguła

  • Pełnoprawny użytkownik
  • ***
  • Wiadomości: 103
  • Karma: +5/-0
O:Siedem mórz ?
« Odpowiedź #30 dnia: Sierpień 16, 2012, 09:49:26 am »
nareszcie w domu   witamy

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
O:Siedem mórz ?
« Odpowiedź #31 dnia: Sierpień 16, 2012, 10:23:36 pm »


Trudno wszystko opisać na raz. Jak znajdę dłuższą chwilę to przysiądę i coś naskrobię.
Nasz przebieg 13889 km w 26/27 dni. Średnia na dzień 534,2/514,4 km. Muszę przyznać, że Tamara ma twardą d... Nie znam innej kobiety, która by to wytrzymała.
Dzień 1 - wyjazd w miejscowości Półkoty nad Jeziorem Berżniak.
Dzień 2 - LITWA
Oczywiście po wczorajszym deszczu w Trokach zaczyna się kolejna dawka życiodajnego płynu z nieba. Pod zamkiem mecz kajakowej piłki wodnej. Ciekawa dyscyplina :-)
Wilno - już upał - zwiedzamy starówkę.
Geograficzne Centrum Europy - wyznaczone przez francuzów.
Trasa jak z opisów Mickiewicza - pagórki leśne, łąki zielone dodać należy z wieloma jeziorami.
Nocleg na mini kempingu przy drodze Via Baltica.
Tamara jedzie odziana w całą posiadaną ciepłą odzież z obawami co będzie dalej na północy - zamarzniemy w środku lata?


Fot. - zamek w Trokach



Dzień 3 - Litwa (Żmudź - pn-wsch Litwa)
Po drugim dniu pobytu muszę stwierdzić, że Litwinki są bardzo ładne.
Dziś serwujemy sobie zamek Radziwiłów Birże. Dalej spacer po drewnianym pomoście ok. 1 km po to by dojść do siedziby rodowej Tyszkiewiczów - Ostrów.
Objeżdżamy jezioro Szyrwany. Parkingi bezpłatne, czysta woda, plaże ale zimno.
Dalej Pakruojo Dvoro Rumai - znalezione na mapie zaskakuje ogromem i pięknem. Zamek nad jeziorem (typowe na Litwie), wyspa, most ala akwedukt ...

Fot. Pakruojo Dvoro Rumai - kompleks zamkowy z hektarami parku
Dojeżdżamy do miejsca, które koniecznie trzeba odwiedzić będąc na Litwie - Góra Krzyży (tysiące albo miliony ustawione na jednej górce).

Fot. Góra Krzyży

ŁOTWA
Zamieniamy walutę - Lity na Łaty i taka też staje się droga. Tu Łaty dominują w asfalcie. Czasami droga się poprawia.
Tu zwiedzamy łotewski wersal - Rundale.
Przy wjeździe do miejscowości Bauska kontrola prędkości - 106km/h kwalifikuje się do zabrania prawa jazdy-tak oznajmia mi policjant. Po dłuższych dyskusjach i podchodach kończy się na łapówce 20 E.
Zwiedzamy ruiny zamku krzyżackiego (Bauska).
Nocleg w miejscowości Sigulda (15 E). Podjeżdżamy nocą pod okoliczne zabytki - niestety nie są oświetlone nocą.

Fot. Rundale - \\\"Łotewski Wersal\\\".

Dzień 4
Sigulda - zamek Turaida - płacimy bilet i zwiedzamy. Po drodze inne atrakcje.

Fot. Zamek Turaida

Cesis - ładne miasteczko z ruinami zamku, pięknymi kamienicami. Największą dla nas atrakcją był jednak inny fakt, który może się już nigdzie nie powtórzyć. Tamara korzysta z płatnej miejskiej toalety za co otrzymuje ładny bilet :-)
Tu spotykamy ekipę niemieckich motocyklistów.

Fot. Maszyny niemieckich motocyklistów

ESTONIA
Oczywiście jazda w deszczu.
Wodospad Jaegala Juga. Trochę się oszukaliśmy tego miejsca ale było warto.

Fot. Wodospada Jeagala Juga

Postanawiamy jechać do Tallina. Szybko wyjeżdżamy.
Salmistu - nocleg między luksusowymi willami nad Morzem Bałtyckim.
« Ostatnia zmiana: Czerwiec 05, 2014, 11:01:16 am wysłana przez Glazio »

Offline bwh

  • Pełnoprawny użytkownik
  • ***
  • Wiadomości: 188
  • Karma: +6/-0
O:Siedem mórz ?
« Odpowiedź #32 dnia: Sierpień 18, 2012, 03:37:17 pm »
To trzeba przy kielichu obgadać bo jak widzę to ciekawie było.. ja też już spakowany i gotowy do drogi. Trzymka się.

Offline siCk_BoY_

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 1 817
  • Karma: +8/-3
O:Siedem mórz ?
« Odpowiedź #33 dnia: Sierpień 19, 2012, 03:23:44 pm »
gdzie ruszasz?

Offline sothis

  • Młodszy użytkownik
  • **
  • Wiadomości: 36
  • Karma: +0/-0
O:Siedem mórz ?
« Odpowiedź #34 dnia: Sierpień 19, 2012, 09:02:52 pm »
Kolejna świetna wyprawa :) Już 3 września wyruszam do Turcji i przyznam, że chętnie (jeżeli jest to możliwe) zadałbym kilka lub kilkanaście pytań odnośnie trasy Rumunia-Bułgaria-Turcja :) W miarę możliwości na żywo lub przynajmniej mailowo. Jest taka opcja ? :)
Pozdrawiam

Offline siCk_BoY_

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 1 817
  • Karma: +8/-3
O:Siedem mórz ?
« Odpowiedź #35 dnia: Sierpień 20, 2012, 07:18:09 am »
Sothis przedstaw się w powitalni :)

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
O:Siedem mórz ?
« Odpowiedź #36 dnia: Sierpień 20, 2012, 03:22:27 pm »
sothis napisał:
Cytuj
Kolejna świetna wyprawa :) Już 3 września wyruszam do Turcji i przyznam, że chętnie (jeżeli jest to możliwe) zadałbym kilka lub kilkanaście pytań odnośnie trasy Rumunia-Bułgaria-Turcja :) W miarę możliwości na żywo lub przynajmniej mailowo. Jest taka opcja ? :)
Pozdrawiam


Wysłałem Ci info na PW.
Po lewej stronie jest zakładka - wiadomości użytkownika - jeśli podświetla się na zielono to ją otrzymałeś.
Odchodzimy od tematu więc to na razie tyle.

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
O:Siedem mórz ?
« Odpowiedź #37 dnia: Sierpień 23, 2012, 09:09:37 pm »
Salmistu - nocleg między luksusowymi willami nad Morzem Bałtyckim.
Za nami wyspa Pedassaar (dookoła kuzyni :-)



Rakvere - kamienny zamek wzniesiony przez Duńczyków i przejęty przez zakon inflancki.



Ehalkivi - z wizytą u naszego największego kuzyna - największy głaz narzutowy Europy. Zbudowany jest z granitu pegmatytowego. Objętość  930 m3 o wymiarach 16,6 x 14,3 x 7,6m.



Nasz posiłek w trasie



Valaste Juga - najwyższy wodospad Estonii (ok. 20 m wysokości) wpada z klifu prawie bezpośrednio do Bałtyku. Najbardziej okazały przepływ - wiosną.



Przed wjazdem do Rosji zbaczamy na południe - ortodoksyjny żeński klasztor w Kuremäe. Do tego miejsca każdego roku ściągają pielgrzymi z państw bałtyckich oraz Rosji.



Narva - dojeżdżamy do przejścia granicznego z Rosją. Kolejka - omijamy. Podjeżdżamy pod szlaban a tam pogranicznik mówi nam, że musimy jechać na drugi koniec miasta po jakiś numerek.
Jedziemy. Po jakimś czasie udaje nam się znaleźć to miejsce. Stoimy, czekamy - pracownik w budce robi sobie przerwy, rozmawia przez telefon ze znajomymi a monitor komputera ma przysłonięty kartką z napisem w kilku językach \\\"nie ładnie podglądać\\\".
Otrzymujemy upragniony numerek co było zwiastunem rosyjskiej biurokracji na granicy.
Centralnym punktem Narvy jest XV-wieczny zamek wraz z 51 metrową wieżą Długi Herman. Średniowieczną twierdzę na brzegu Narwy wznieśli Duńczycy, rozbudowali Szwedzi, a od 1864 roku aż do II wojny światowej znajdowały się w niej koszary.
Obecnie zamek strzegący rzeki po obu stronach podzielony jest między sąsiadujące państwa.
Estonia



Most ...
... i Rosja



W oczekiwaniu na numerek czekamy 2 godziny, na granicy kolejne dwie. Dalszą część drogi pokonujemy po zmroku.
W pewnym momencie deszcz i niewidoczne czarne dziury dają nam do zrozumienia - szukajcie noclegu.
Więc znaleźliśmy a w sumie poleciła nam je pewna Pani z drugiej strony ulicy ok. 120 km od Petersbuga. Kiedy spytaliśmy ją o miejsce do rozbicia namiotu.
Oto ono :-) Przytulne - prawda ?



Od pierwszego dnia podróży codziennie pada deszcz. Jeśli nie wieczorem to rano. Tamara ciągle marznie mając na sobie założoną całą najcieplejszą odzież. Zaczyna nas niepokoić dalsza część podróży na północ w stronę białych nocy.
Ta noc była jej pierwszym objawem. Była dosyć jasna - taki półmrok.

Jedziemy dalej. Bliżej Petersburga droga robi się zdecydowanie lepsza. Petersburg - na każdym skrzyżowaniu policjant, na większych przy każdej odnodze. Nevski Prospekt i zwiedzanie centrum. Na zdjęciu Pałac Zimowy (odeszliśmy bardzo daleko aby móc zrobić to ujęcie). Zdjęcia tego nie oddadzą. Owe pałace są przeogromne.



Petersburg zwany jest Wenecją Północy. Wybudowany na bagnach nad rzeką Neva. Liczne kanały wodne sprawiają, że wycieczka goni wycieczkę.



Fot. W ogrodach przed pałacem letnim.



Z Petersburga wyruszamy dalej w stronę Morza Białego. Jedziemy wzdłuż zachodniego brzegu największego jeziora w Europie Ładoga. W poszukiwaniu noclegu pytamy pewnego pana. Wypytał nas gdzie jedziemy w jakim celu ... po czym na koniec mówi, że był pogranicznikiem a to jego zboczenie zawodowe. Pokazał nam jednak fajne małe jeziorko, nad którym nocujemy.



Północna część Jeziora Ładoga dalej Jezioro Onega (drugie w Europie) i całkiem dobrymi drogami dojeżdżamy do Biełomorska nad Morzem Białym ok. północy. Zdjęcie nad Morzem Białym zrobione o 1.00 w nocy (biała noc). Wszyscy chodzą, jasno całą noc ...
My w kominiarkach otoczeni rojem komarów, które napadają już po 10 sekundach. Nie działają na nie żadne środki przeciw komarom.

« Ostatnia zmiana: Grudzień 27, 2013, 11:02:44 pm wysłana przez Glazio »

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
O:Siedem mórz ?
« Odpowiedź #38 dnia: Sierpień 25, 2012, 11:53:41 am »
Nazajutrz niepocieszeni widokiem Morza Białego jedziemy ok. 10 km na północ. Znajdujemy fajne miejsce bez komarów. Temp. wody zbliżona do tej w Bałtyku.



Dlatego byliśmy bardzo zdziwieni. Obawialiśmy się niskich temperatur w tym regionie. Okazało się, że jest znacznie cieplej niż na Litwie, Łotwie czy Estonii. To może być efekt białych nocy.



Znad Morza Białego kierujemy się na południe w kierunku Jeziora Onega. Piękne widoki. Same lasy, gdzieniegdzie polany lub oczka wodne. Stąd ta olbrzymia ilość komarów. Z Miedwieżogorska jedziemy wschodnią stroną do miejscowości Pjalma w celu znalezienia transportu na wyspę Kiży. Cena nas zabiła. Wracamy. Z Miedwieżogorska jedziemy na Vielikaja Guba. Nocleg i z samego rana poszukiwania transportu.
W oczekiwaniu na łódkę zażywamy porannej kąpieli i toalety w ciekawym towarzystwie.



Na wyspę płyniemy motorówką. Za samo wejście na wyspę trzeba zapłacić. W całej Rosji jest taki zwyczaj - bilety dla cudzoziemców są często dwókrotnie droższe od tych dla Rosjan. W tym przypadku nieco więcej. 250 rubli Rosjanie (ok. 25 zł), 620 obcokrajowcy (ok. 62 zł). Dzięki naszemu motorniczemu wchodzimy za 25 zł osoba. Temp. wody w jeziorze 20/21 stopni celsjusza.



Oprócz wejścia na wyspę dodatkowa opłata aby wejść do klasztoru. Klasztor cały w drewnie z przepięknymi kopułami.



Po powrocie jedziemy w stronę Moskwy.
Wieczorem szukamy noclegu.

Plan na dziś-dojechać nocą do Moskwy poza godzinami szczytu. Okazuje się, że poszła nam żarówka od świateł mijania. To pierwszy taki przypadek w tym motocyklu. Olbrzymie dziury w asfalcie dały się we znaki. Chcemy przenocować w przydrożnym pensjonacie. Wydaje się dość atrakcyjny. Pani jednak prowadzi Tamarę na zewnątrz ładnego budynku. Ja w tym czasie stawiam moto w garażu. Cena ok. 60 zł osoba. Okazuje się, że mamy nocować w drewnianym i zatęchłym domku, w którym nie ma prysznica, jest kran z beczką ale nie ma wody. Jak się o tym dowiedziałem - powiedziałem nie - jedziemy dalej i nocujemy w namiocie za miejscowością Lipin Bor. Rano okazuje się, że od dziurawych dróg oprócz spalonej żarówki puścił nam spaw w tylnym kufrze.
W pierwszej kolejności szukamy żarówki. Jest niedziela - wszystkie sklepy i zakłady otwarte. Dzień jak co dzień. Tamara swoim sokolim wzrokiem wypatruje sklep. Jest żarówka. Szczęście w nieszczęściu. Kupiliśmy żarówkę ale przez nieuwagę upada nam ręczna kamera (po raz trzeci). Niestety przestała działać.
Jedziemy-nie ma co lamentować - mamy jeszcze kamerę przy kasku. Ok. 5 km dalej znaleźliśmy zakład. Szybkie wypakowanie kufra (torba) spawanie i w drogę.
Pojawiają się pierwsze kontrole. Widzę policję - jadę przepisowo a tu zatrzymują mnie. Okazuje się, że ok. 1 km wcześniej miałem nieco więcej (123 - piękne zdjęcie od tyłu). Pokazali mi to na laptopie (jakaś łączność bezprzewodowa?). Po rozmowach i zachwalaniu piękna Rosji jedziemy dalej bez konsekwencji. Musieliśmy trochę poopowiadać zainteresowanym policjantom i poczekać aż pan, któremu wypisali mandat zdecydowanie się oddali.
To ta milsza część spotkań z policją w Rosji.



Tamara od samego rana nie czuje się najlepiej (potworny ból głowy ...). Dojeżdżamy do Jarosławia. Potrzebujemy paliwa i przerwy dla Tamary. Pierwsza stacja nie chce nas zatankować, druga stacja ma przerwę techniczną, trzecia stacja przegapiliśmy i zajechaliśmy jakieś 100 m za daleko. Zawracamy i jedziemy poboczem ale jakby pod prąd. Wjeżdżamy na stację a tu przy nas jak spod ziemi wyrasta pojazd z napisem Policja. Pan nie pozwala nam zatankować. Każe odjechać dalej. Od samego początku jest bojowo nastawiony. Nasze słowo - jego krzyk. Zabiera nam dokumenty i każe szukać hotelu w celu oczekiwania na sąd. Drugi z policjantów nie odzywa się i wykonuje polecenia krzykacza. Rozrysował cały plan sytuacyjny.
W tym miejscu nasza podróż kończy się. Zabrany dowód rejestracyjny, prawo jazdy Tamara bez uprawnień do prowadzenia tego ciężkiego potwora.
Krzykliwy policjant naszym zdaniem był po sporych przejściach. Punktowe blizny oparzeniowe po obu stronach szyi, na nadgarstkach, na jednej stronie twarzy. Może przez zbytnią biurokrację był przypalany przez mafię.
Prosimy o to by wypisał nam mandat zamiast sądu - oburzył się i zaczął już wrzeszczeć a nie mówić. Przez dłuższy czas rozmawiał przez telefon.
Argumenty, że kończy nam się wiza i najbliższy termin oczekiwania na sąd (najwcześniej za 7 dni) sprawiły, że policjant niechętnie ale puścił nas wolno.
Puściły nerwy i emocje, które towarzyszyły nam przez ostatnią godzinę.
Nasz znajomy, który wiózł nas łódką na wyspę ostrzegał nas, że im bardziej na południe tym więcej będą nasz kosztowały spotkania z policją. Najgorsze okolice to Rostów nad Donem.
Późną nocą dojeżdżamy do Moskwy. Jest 00.30 czasu miejscowego. Korek w odległości 20 km od centrum, w którym stoimy 2-2,5 h. Za pomocą młodego Rosjanina podjeżdżamy pod sam plac czerwony.



Centrum Moskwy zwiedzamy ok. godziny 3.00. Pięknie oświetlone i bez tłumów turystów, choć i tych nie brakowało.



Dosyć sprawnie wyjeżdżamy z Moskwy.
Wjazd na autostradę. Dwa rodzaje cen nocne i dzienne. Dla motocykla to groszowe sprawy. Pani przy bramce pokazuje żebyśmy jechali bez opłaty. Za bramkami zatrzymujemy się żeby dać sobie chwilę odpoczynku. W mgnieniu oka podbiega do nas jakiś gość. Coś krzyczy w emocjach. Nagle wyciąga jakąś legitymację i wyma[słowo niecenzuralne]e krzycząc. Chce aby Tamara zsiadła z motocykla. Mi każe podwieźć się do bramek na autostradzie - pod prąd. Tamara tłumaczyła, że chciał zarekwirować motocykl :-)
Mając przykre doświadczenie sprzed kilku godzin nie chcę się zgodzić.
Jego krzyk i emocje wzięły jednak górę nad świeżymi jeszcze przeżyciami. Awaryjne i pod prąd. Wysadzam gościa i zawracam. Po bezpiecznym powrocie zabrałem Tamarę na moto. Jedziemy dalej - faktycznie między tirami na poboczu stał samochód z rozbitą szybą i schylony do wnętrza pojazdu facet (pilnujący lub kradnący)- do tego grabież i jakiś wypadek. W całym tym zamieszaniu nie zrozumieliśmy do końca o co chodziło.
Po zjeździe z autostrady (prawie świt) nocujemy w zbożu mając ok. 150 km do Wołgogradu.



Po niedługiej przerwie na spanie ruszamy dalej.

« Ostatnia zmiana: Grudzień 27, 2013, 11:11:08 pm wysłana przez Glazio »

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
O:Siedem mórz ?
« Odpowiedź #39 dnia: Wrzesień 06, 2012, 08:39:46 pm »
Dzień 11. Kładziemy się spać ok. 5.00 nad ranem. Śpimy ok. 4 h i dzień mija nam pod tytułem \\\"jazda\\\". Po przejechaniu ponad 700 km nocujemy przed Wołgogradem. Jazda w nocy była zbyt niebezpieczna. Co chwile uciekaliśmy na pobocze przed wyprzedzającymi tirami. Widocznie dla nich jedna lampka z przodu nic nie znaczy.
Szukamy noclegu. Może zajazd ?
Jeden z napotkanych wyglądał ekskluzywnie. 750 rubli/osoba. Ja stawiam motocykl w garażu. W tym czasie Pani z recepcji wyprowadziła Tamarę poza budynek. Okazuje się, że mamy spać w czymś ala większy bungalow. Dwa łóżka + umywalka (bez prysznica i bez wody. Jak to usłyszałem od razu zapadła decyzja, że nie nocujemy w tych warunkach za tą cenę. W tym czasie obsługa zaczęła przynosić wodę w podlewaczkach i wlewać ją do bańki nad umywalką. Nic to nie zmieniło. Jedziemy dalej i nocujemy niedaleko drogi w skoszonym zbożu.

Dzień 12 (31 VIII)
Dzięki temu, że zmęczeni z niewyspania do tego po długim przebiegu kładziemy się wcześniej spać.
Wstajemy rano-chcemy dojechać do Gruzji.
Zostawiamy z boku Morze Azowskie i Kaspijskie. Dzięki pomocy młodego Rosjanina sprawnie przejeżdżamy moloch Wołgograd. Na każdym skrzyżowaniu policjant.
Czuć już potworny upał. Wczoraj były silne i zmienne wiatry. Dziś wiatr pomiata nami jak chce. Nagłe zmiany o 180 stopni silnych podmuchów sprawia, że tańczymy po całym pasie. Jest niebezpiecznie. Dodatkowe utrudnienie to szybko przejeżdżające tiry, które mkną obok nas powstrzymują wiatr oddając uderzenie swojej strugi powietrza. Po minięciu powtórne uderzenie wiatru, które niemal zmiata nas z drogi.
Kałmucja - stepy. Gdzie okiem sięgnąć spalone od słońca łąki i pola. Gdzieniegdzie pagórki i wyschnięte rzeki. Dużo mniej kontroli policji. Mkniemy.
Mamy dobry czas. czujemy, że spokojnie dojedziemy do Władykaukazu.
Troickoje - ok. 15 km od stolicy Kałmucji Elista.
Tragedia - padło nam łożysko koła talerzowego w tylnym kole. Znając opowieści znajomych - po wymianie 1000/2000 km i dalej pada. Nie czuję się komfortowo.
Pozostaje nam tylko jedna myśl - laweta lub pomoc tubylców.



Wyciek oleju powiedział nam wszytko - już to raz przeżyliśmy ale do domu było znacznie bliżej. Autopomoc wykupiona ale najbliżej obowiązuje na Ukrainie.
Tamara bardzo dobrze po rosyjsku więc idzie po pomoc do widocznego patrolu policji. Ja zrezygnowany zaczynam robić zdjęcia. Ku mojemu zdziwieniu sami skośnoocy. Co jest grane ?
Po jakimś czasie Tamara podjeżdża samochodem z którego wysiada skośnooki policjant.



Debatujemy co dalej. Jedziemy na komisariat. Policjant \\\"motocyklista\\\" poczuł solidarność. Po wykonaniu ok. 50 telefonów jest już zrezygnowany. Nie wie jak nam pomóc. W końcu dzwoni do najstarszego motocyklisty w Elista. Ten bez zastanowienie przyjeżdża do nas. Zarezerwowali nam hotel. Tamara wsiada do samochodu a ja jadę sam na moto nieco lżejszym. Kołem targa coraz bardziej na boki. W drodze Kola (tak mu na imię) mówi, że nie będziemy nocować w hotelu tylko u niego.
W końcu dojeżdżamy do garażu Koli. Tam stoją 3 motocykle Honda GL 1800, Transalp 600, Ural i skuter ala chopper jego wnuka. W garażu rozbieram co trzeba. Koszyczek łożyska poszedł w drobny mak. Całe szczęście simering nie został uszkodzony.



Wieczorem zostaliśmy zaproszeni na szaszłyk i spotkanie z kałmuckimi motocyklistami.



Jedzenie było przepyszne. Czułem się w ich towarzystwie jak za dawnych dobrych lat. Kiedy na motocyklach jeździli tylko ich wielbiciele i fanatycy. Większość się zna. Ma stałe miejsce spotkań na zewnątrz w pobliżu sklepiku otwartego całą noc. Kogo nie znają zaczepiają i zapraszają aby do nich dołączył.
Na zdjęciu część ekipy.



Dzień 13 - poszukiwanie łożyska.
Kola stwierdził, że nie powinniśmy mieć problemu ze znalezieniem i zakupem. Ja wiedziałem, że nie będzie to proste. Tak też było. Cały dzień szukania - bazar, rynek, sklepy z łożyskami, serwisy, telefony do serwisu motocyklowego BMW w Rostowie nad Donem i tu nasze największe zdziwienie - nawet po numerze katalogowym nie wiedzieli o jakie łożysko chodzi. Siedzimy w serwisie Łady i wysyłamy sms-y do serwisu BMW. Kola w międzyczasie wziął wymiary łożyska i spisał oznaczenie. Po 3 godzinach przyjeżdża i oznajmia, że znalazł. Będzie za 8 godzin - tańsze i droższe z mosiężnym koszyczkiem. Wybrałem droższe. Kasa z góry i czekamy.
Wieczorem - zwiedzanie Elisty. kola wyciąga swoje dwie Hondy i pyta czy będziemy jeździć na Transalpie.
Jasne.



Na zdjęciu Kola z żoną Ludmiłą. W tle górki, po których rozbijają się crossowcy. Rytuał Koli ubierania się w motocyklowe ciuszki bardzo nam się spodobał. Zwiedzamy miasto. Zaczynamy od centrum miasta szachów. Kałmucy są dumni z tego, że udało im się przesunąć pomnik Lenina z centralnego miejsca placu na jego skraj.
Budynki - jak u potomków Czyngis-chana (tak o sobie mówią). Kałmucja to taka namiastka Mongolii w Europie o czym przekonaliśmy się tego wieczora.



Na Trampku czuję się jak na rowerku - jakoś nieswojo. Po chwili opanowałem nowy sprzęt. Zwiedzając miasto poznajemy historię Kałmucji. Pomniki, miasteczko szachów, parlament ... Czekamy na łożysko, które ma dotrzeć ok. 1.00 w nocy czasu miejscowego.



Jest łożysko - wygląda solidnie. Ma o dwa śruty mniej. Przed spaniem - jeden element do zamrażalnika.
Plan na dzień następny - pobudka o 7.00

Dzień 14
Pobudka przeciągnęła się do 8.30.Po wyciągnięciu Łożysko bez większego problemy wskakuje na wałek. Teraz trzeba je włożyć w obudowę. I tu stanęły kozy na moście. Nie pomogło mrożenie jednego elementu a rozgrzewanie we wrzątku drugiego. Wszystko szło doskonale ale tylko do połowy. Po trzech próbach jedziemy poszukiwać prasy. Po pewnych problemach - znajomości Koli bardzo się przydały. Po godzinie jesteśmy w garażu i montuję całość.
Pakowanie i jazda testowa z pełnym załadunkiem. Jedziemy do największej świątyni buddyjskiej w Europie.



Zwiedzamy, słuchamy, oglądamy szatę Dalajlamy robimy małe zakupy w tym małego buddę.
Jedziemy za miasto do jurt. W jednej z nich serwujemy sobie mały poczęstunek z kałmucką herbatą (bawarka z solą i masłem).

« Ostatnia zmiana: Grudzień 28, 2013, 10:08:44 am wysłana przez Glazio »

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
O:Siedem mórz ?
« Odpowiedź #40 dnia: Wrzesień 06, 2012, 09:38:37 pm »
Po drodze to co odeszło ale jest nadal żywe w tym kraju ...



Tu przypomniał o sobie silnie wiejący wiatr, który przewraca nasze motocykle. Oglądamy szkody i wracamy do garażu Koli.
Pakowanie ostatnich gadżetów, jedzonko, przymiarki i ok. 15.00 ruszamy w drogę.



Po zmroku przejeżdżamy przez miejscowość Biesłan (znane z akcji antyterrorystycznej w szkole).



Dojeżdżamy do Władykaukazu. Do granicy z Gruzją ok. 30 km. Nocą granica zamknięta. Nocujemy w zajeździe (1000 rubli 2 osoby z prysznicem, tv w godziwych warunkach).



Dzień 15
Wyjeżdżamy z Osetii Północnej do Gruzji. Po drodze po raz ostatni czytamy wielką żółtą tablicę z napisem \\\"Uwaga, grabieże na drodze, zatrzymujcie się wyłącznie na parkingach strzeżonych\\\".



Łożysko sprawuje się jak na razie dobrze. Towarzyszy nam myśl 1000/2000 km pokaże czy łożysko jest solidne lub dobrze założone. Problem tkwi w dystansowaniu ... :-)

Wyjeżdżamy z kraju gdzie 1l. mleka jest droższy od 1l. paliwa.

Gruzja
Przejście graniczne - kolejka, której pilnują policjanci. Jeden z nich po wypytaniu nas skąd jesteśmy, gdzie jedziemy ... pozwala nam podjechać na początek.
Zaczyna się biurokracja. Ponowne wypełnianie papierków.
W końcu poszło. Wąwóz, tunel i granica Gruzji. Wszystko idzie bardzo sprawnie. Wjeżdżamy.
Jakaś dziwna presja i napięcie panujące w Rosji nagle z nas odeszło. Czujemy się jak w domu. W końcu jesteśmy tu już trzeci raz. Cieszymy się pięknymi widokami. Wjeżdżamy na wzgórze pod klasztor Tsminda Sameba (najwyżej położony w Gruzji - 2170 m.n.p.m.).



Kobiety wchodząc do klasztoru muszą się odpowiednio ubrać.



Następnie udajemy się pod 30 metrowy wodospad, do którego wiedzie równie trudna droga.
Korzystając z okazji, że nikogo nie ma w pobliżu i nikt za nami nie szedł wchodzę pod wodospad. Deszcz bardzo zimnej wody szybko mnie przegania. Zimno potęguje zimny wiatr schodzący z wyższych partii gór. W mgnieniu oka pojawia się gęsia skórka, drgawki ...



Wyjeżdżamy z Kazbegi (Stepantsminda). Skoro jesteśmy w Gruzji to musimy zjeść to o czym marzyłem od samego początku naszej podróży. Nasz znajomy polecił nam jedną restaurację za miastem - sami się tam stołują. Zatrzymujemy się w poleconym miejscu i jemy pyszne potrawy: haczapuri, harczo i kinkali.
Dalej Gruzińską Drogą Wojenną. Nie zatrzymujemy się już wszędzie. Niektórych miejsc nie da się jednak przejechać.



Znany nam wodospad pod którym nabieramy naturalnie gazowaną wodę.



Po zmroku dojeżdżamy do Tbilisi. Nocne zwiedzanie i jedziemy dalej.



Jedziemy w stronę Armenii. Zatrzymujemy się na zakupy w przydrożnym sklepie. Ktoś nas pyta gdzie będziemy nocować. My na to, że właśnie się rozglądamy. To możecie tu. Uprzątnęli nam mały murowany kiosk. Śpimy z małymi kociakami, które bardzo się nas bały ale po pewnym czasie przykleiły się do nas.
Do granicy z Armenią 20 km.
Oddalamy się od morza, które w razie awarii łożyska jest naszą jedyną deską ratunku.
Jechać czy nie jechać ?
« Ostatnia zmiana: Grudzień 28, 2013, 10:17:51 am wysłana przez Glazio »

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
O:Siedem mórz ?
« Odpowiedź #41 dnia: Wrzesień 14, 2012, 10:16:20 am »
Dzień 16
Jako dodatek do śniadania dostajemy od gospodyni pomidory. Pakowanie. Dajemy jej mały upominek - siatkę z logo Euro 2012.
Gruzinom nie przystoi tak zostawić przybyszy. Skinienie głową i za moment otrzymujemy dwie gliniane miseczki do picia wina z podpisami.
Pakuję je z zapytaniem czy dojadą w całości.
Pamiątkowe zdjęcie po czym otrzymujemy zaproszenie za rok na picie wina (minimum 3 dni).
Granica z Armenią.
Wizę można wykupić na granicy wypełniając mały plik papierków. Koszt wizy 10 $. Inny zagraniczny turysta miał olbrzymi problem ponieważ posiadał tylko Euro, którego nie chcieli celnicy. Mając przy sobie odpowiednią kwotę ratujemy go.
Na granicy jeden z celników wprowadza nas w błąd. Nieświadomi pod wpływem jego nacisków wykupujemy ubezpieczenie na motocykl (jak nam powiedział konieczne). Najkrótsze 10 dni i kosztowało nas 25 Euro, którym w tym miejscu już można było płacić.
Haghapat - zabytek na liście UNESCO. Do położonego na wysokim wzniesieniu klasztoru wspinamy się krętą i stromą drogą. Do klasztoru wstęp wolny.
Na parkingu pod klasztorem podchodzi do nas starszy pan obdarowując nas orzechami ...



Na zdjęciu klasztor Haghpat.

Kolejny punkt naszej jazdy to również klasztor znajdujący się na liście UNESCO - Sanahin. Podobnie jak do Haghpat należy zjechać z głównej drogi i wspiąć się pod górę. Na parkingu pod klasztorem zaczepia nas grupka Ormian. Pada pytanie - gdzie nam się bardziej podoba w Gruzji czy Armenii ?
Tamara daje dyplomatyczną odpowiedź: dopiero zaczynamy zwiedzać Armenię więc trudno nam porównać. Jak na razie oglądamy piękne zabytki. Zwiedzamy i dalej w drogę.
Senavang - kolejny klasztor. Fota i w drogę.
Hayravang - klasztor w remoncie.
Główne zabytki Armenii to klasztory ale na prawdę bardzo stare. Wewnątrz dominuje mrok i nagie kamienne ściany.
Powoli zbliża się wieczór. Tym razem postanawiamy szukać noclegu przed zmrokiem (zdecydowanie łatwiej jednak bardziej rzucamy się w oczy).
Robimy zakupy. Rozbijamy namiot nad jeziorem Sevan obok łodzi rybackich.
Po chwili zaczepiają nas Ormianie, którzy podreptali za nami. Nie znają żadnego języka oprócz Ormiańskiego. Chcą się poznać. Są na lekkiej bani więc też nie staramy się zrozumieć o co im dokładnie chodzi. Odchodzą. Za chwilę wracają z kawałem arbuza. Kolejne próby komunikacji. Po chwili podjeżdża samochód pakuje chłopaków i odjeżdżają.
Kąpiel w jeziorze w ciepłej i czystej wodzie. Po chwili skuszony pięknem wjeżdżam motocyklem na plażę z czarnego piasku.



Na zdjęciu jezioro Sevan.

Zalany falami przy próbach wyjechania zakopuję się naszym ciężkim kolosem. Podkopki, zbiórka kamieni i wyjeżdżam. Chcieliśmy się rozbić na samej plaży. Dobrze, że tego nie zrobiliśmy bo fale z godziny na godzinę były coraz wyższe i zalewały całą plażę.
Późnym wieczorem podjeżdża samochód do jednej z łodzi. Nasza obecność sprawia, że odjeżdżają kawałek dalej i wypakowują coś w krzakach.

Dzień 17
Wczesnym rankiem budzą nas samochody rybaków. Jeden z nich proponuje wypłynięcie łodzią na połowy. Rozmawia po rosyjsku. Proponuje picie wódki. Odmawiam tłumacząc, że jestem kierowcą. Pociąga więc sam z gwinta. Podchodzi do Łodzi. Łapie głęboki oddech powtarza głębokim łykiem i pół butelki nie ma. Jeszcze raz pyta czy płynę z nimi. Pytam ile czasu to zajmie. Powiedział, że 2 godziny. Po konsultacji z Tamarą stwierdzamy, że nie mamy tyle czasu dochodząc do wniosku, że zadeklarowane 2 h mogą się przedłużyć do 4h lub więcej. Rezygnuję choć byłaby to ciekawa przygoda.



Wodowanie łodzi rybackiej nad jeziorem Sevan.

Pierwsi na miejscu rybacy wracają z połowów. Ciekawość nie daje mi spokoju. Tamara ciągle śpi więc podchodzę. Rybak podjeżdża samochodem i pakuje pełne worki do bagażnika. W workach sieci, ryby i raki.



Sieci po połowach nad jeziorem Sevan.

Wyciągam jednego raka i pozujemy wspólnie do zdjęcia.



Pakujemy się i w drogę. Na przydrożnej stacji benzynowej widzę 3 motocyklistów. Zawracam - Polacy. Jaro z Tarnowa na BMW, Piotrek z okolic Brzozowa na Africe i Kazik na BMW Polak z Londynu.



Na zdjęciu Jaro i Kazik.

Panowie chcą zdobyć pobliski wulkan z jeziorkiem wewnątrz. Chciałem pojechać z nimi ale po wstępnych oględzinach opon i własnego ciężaru Tamara mówi nie. Jedziemy więc dalej naszą zaplanowaną trasą.
Przejeżdżamy przełęcz Sulema (2410 m.n.p.m.) dalej wąwozem wzdłuż rzeki Arpa na kolejną przełęcz Vorotan (2344 m.n.p.m.). Za przełęczą jezioro Spandaryan. Krajobraz zmienia się co chwilę. Zieleń a za moment spalone słońcem trawy. Tak też zmieniała się temperatura niby gorąco a za moment ziąb.

Zorac Carer - ormiański stonehenge jednak znacznie starszy od tego w Anglii.



Na zdjęciu fragment Zorac Carer, który nie służył do obserwacji gwiazd.

Spalone trawy a na kamieniach jaszczurki wielkości ludzkiej stopy.



Kamienie ustawione koliście posiadały nieregularne otwory.

Z tego miejsca kierujemy się na jeden z najbardziej atrakcyjnie położonych klasztorów. Po drodze inne zabytki wybudowane nad widokowymi przepaściami.



Nad nami wagoniki z turystami w najdłuższej kolejce linowej na świecie (ok. 5,7 km). My zjeżdżamy w dół po serpentynie patrząc na drogę, którą będziemy się wspinać dalej.



Po drugiej stronie szutrowa droga do klasztoru Tatev.

Na dnie doliny Diabelskie Gardło ze studzienki można nabrać naturalnie gazowanej wody i przejść się dół wąwozu oglądając wodospady.
Po wyjechaniu pod górę na parkingu pod klasztorem widzimy motocykl z arabskimi numerami. To turyści z Nowej Zelandii jadą na wypożyczonym w Iraku Transalpie. Oboje ok. 190 cm wzrostu z plecakami przymocowanymi do moto poszukują spreja do łańcucha. Pech chciał, że nie posiadamy takowego mazidła. Jadą do Istambułu. Są w drodze już 40 dni i z niedowierzaniem słuchają i proszą o powtórzenie dnia naszej podróży (powtarzaliśmy 16 oni uparcie 60). Był to nasz 17 dzień podróży.



Tatev - turyści z Nowej Zelandii.

Udajemy się na zwiedzanie klasztoru Tatew położonego na skraju przepaści. Ładne zdjęcie można zrobić jedynie z drugiej strony.



Tatev - w pomieszczeniach przyklasztornych.

W cerkwiach rosyjskich i gruzińskich nie można filmować i robić zdjęć wewnątrz. W Armenii byliśmy świadkami chrztu.



Chrzest w świątyni Tatev.

Po drodze rozważaliśmy czy zdążymy objechać Karabach. Zapadła decyzja, że trzymamy się planu i jedziemy w kierunku biblijnej góry Ararat. Po drodze mijamy się z rodzinką jadącą z Iranu na chińskim motocyklu. Zobaczcie sami jak pomysłowo.



Rodzinka z Iranu na chińczyku. Przez siedzenie i bak rozścielony jest kocyk. Na baku leży najmłodszy członek rodziny. Zdjęcie wykonane w trakcie jazdy.

Wracając tą samą drogą zatrzymujemy się na wspomnianej wcześniej przełęczy Vorotan. Robimy sobie zdjęcie z interesującą rodzinką. Próby komunikacji kończą się na pozostawieniu naszego numeru telefonu. Już do nas dzwonili jednak był jakiś problem na łączach.



Pod klasztor Khor Virap położony na tle góry Ararat (po stronie Turcji) przyjeżdżamy w półmroku. Szukamy wodopoju i miejsca na namiot. Zamiast tego sady i ogrody pilnowane przez gospodarzy. Wracamy do pobliskiej miejscowości. Pytamy o nocleg w sklepie. Pani mówi, że nie ma problemu i otwiera nam bramę na podwórko. Za moment okazuje się, że chce 5000 dram. Za moment okazuje się, że 5000 dram od głowy. Udając, że tyle nie mamy zostawiamy 7000 dram. Pani zobaczyła 20 polskich złotych i pyta ile to na dolary. Wprowadziłem ją w błąd i wyszło na to, że ok 1 zł po czym zrezygnowała z wzięcia owego banknotu.
To był nasz najbardziej gorący nocleg. Nie dało się spać w pomieszczeniu do którego nas wprowadzono. Duży pokój ala gościnny z zabitymi oknami. Udało nam się uchylić jedno, przez które do środka wtargnęły chmary komarów. Wtedy pojęliśmy skąd takie zabezpieczenia.
Inne wygody - toaleta na dworze. Prysznica brak. Wody w nocy nie ma. Można nabrać z beczki dla bydła. Korzystamy z naszego prysznica kempingowego. Nazajutrz bardziej zmęczeni niż wyspani ruszamy do celu.
« Ostatnia zmiana: Grudzień 28, 2013, 10:30:20 am wysłana przez Glazio »

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
O:Siedem mórz ?
« Odpowiedź #42 dnia: Wrzesień 17, 2012, 06:55:31 pm »
Dzień 18

Khor Virap - to klasztor strzegący góry Ararat. Pilnuje jej żeby nie uciekła. Ormianie mogą tylko na nią popatrzeć ponieważ stoi ona po tureckiej stronie. Tuż za klasztorem przebiega pas graniczny a do góry jest ok. 30 km.



Mały klasztor Khor Virap na tle góry Ararat.



W bramie wejściowej do klasztoru wita nas skorpion.



To właśnie w tym miejscu za sprawą Grzegorza Iluminatora więzionego tu przez 13 lat w małej podziemnej klitce w roku 301, Armenia staje się pierwszym krajem na świecie, który zostaje ogłoszony narodem chrześcijańskim.
Stąd zmierzamy do granicy z Gruzją między dziurami w asfalcie przy silnym bocznym wietrze. Po zejściu z motocykla ciężko było ustać do tego trzymanie motocykla aby się nie przewrócił.



Jedno z ostatnich ujęć Armenii. W tle widoczna rozwiana wodna fontanna.
Punkt graniczny w Armenii to jakiś barak. Nowy biurowiec w budowie.
Podsumowując Armenię.
Na stacjach benzynowych nie udało się nam ani naszym kolegom zapłacić kartą. Potrzebna jest więc gotówka. Trudno o paliwo 95 oktanowe a to co ponoć ma 93 to jakaś bujda (podejrzewam, że 86). Zawory dzwonią potwornie. 93 w Gruzji jest znacznie lepsze od 95 w Armenii. Pod lekką górkę nie ma co wbijać 6 biegu.
Ormianie - zaczepiają i pozdrawiają na każdym kroku. Szukają możliwości pogawędek jednak mają problem ze znajomością języków innych niż Ormiański. Klaksony, machanie rękoma, mruganie światłami towarzyszyło nam na każdym kroku. Są sympatyczni choć moja małżonka stwierdziła, że źle im patrzy z oczu. Każdy ma własne odczucia-ja mam nieco odmienne zdanie. Bariera językowa nie pozwoliła się lepiej poznać.

Gruzja
Achalkalaki - miasto w Gruzji w którym mieszka 90 % Ormian. Tankujemy 95 Premium i motocykl od razy odżywa. Znika tragiczne kołotanie i dźwięczenie zaworów.
Chcemy chaczapuri, kinkali. Zajeżdżamy do poleconej restauracji. Tam jednak jak w większości restauracji dostaniemy jedynie dania typowo europejskie. Kompletny brak dań regionalnych. Miła Pani oznajmia nam, że owe dania dostaniemy w małym kafe. Po chwili znajdujemy takową kawiarnię. Palce lizać.



Jedziemy południową drogą do Batumi. Mijamy most na rzece z wagonu kolejowego.



Przejeżdżamy pod dobrze nam znaną twierdzą w Chertwisi, pod którą nasz kolega Giorgi uprawia zioło :-)



W Achalciche odbudowano ruiny dawnego zamku. Nowe mury wyraźnie jaśniejsze a cały kompleks zamkowy robi aktualnie całkiem spore wrażenie.
Dalej wjeżdżamy w drogę szutrową. Wyraźnie widać, że był na niej położony asfalt po naszej ostatniej wizycie (2 lata wcześniej). Miejscami nie ma po nim nawet śladu. Od Achalciche większą część drogi stanowią szutry. Na jednym z przydrożnych strumieni zatrzymujemy się po zimną źródlaną wodę.



Tamara poszła po wodę a ja w mgnieniu oka zagadałem z chłopakami. Od razu zaczyna się impreza. Robimy więc zdjęcia wymieniamy się adresami. Syci po obiedzie zjedzonym godzinę wcześniej nie mamy miejsca na kolejne rarytasy, którymi nas częstują. Nie puszczają jednak bez wypicia regionalnych trunków. Koniak za mocny. Odmawiam. Lekko zdenerwowani, ze gardzę ich napojem częstują winem wznosząc tradycyjne toasty.
Otrzymujemy kolejne zaproszenie za rok na prawdziwą gruzińską imprezę. Tym razem na cały tydzień. Drugi dzień w Gruzji (pierwszy przejazdem z Rosji) a uzbieraliśmy już półtora tygodnia picia wina. Co będzie dalej ?
Jedziemy dalej. Dziwna chmura wisi nieopodal. W mgnieniu oka owa chmura zasnuła piękne widoki wokół. Widoczność ograniczona jak we mgle.



Jazda w chmurze. Na jednym z mostów mały otwór, w którym spokojnie zmieściłby się na żółty potwór.
W oddali słyszymy wyładowania atmosferyczne, które w szybkim tempie zbliżały się w naszą stronę. Tak samo szybko zastaje nas potworna ulewa. Nie zdążyliśmy się zatrzymać i odziać w przeciwdeszcze. Cali przemoczeni wskakujemy w owe ubranka. Robi się odrobinę cieplej - niestety mokro. Szutrowe drogi w mgnieniu oka zmieniają się w górskie potoki. Pytamy mieszkańców okolicznych miejscowości jak daleko do Tbilisi. Odpowiedź - 100 km. Pytam więc Tamarę czy jedziemy dalej. Szybka odpowiedź i jedziemy dalej. Deszcz momentami jest tak gęsty, że nie daje się jechać z przymkniętą szybą. Z otwartą mocne uderzenia kropel wody dają się ostro we znaki. Zapada mrok, deszcz, szuter a w sumie małe potoki wody płynące po szutrowej drodze.
Ok. 40 km. od Batumi zaczyna się asfalt. Momentami zanika ale jazda jest już znacznie szybsza. Noc kręte drogi.
Na jednym z zakrętów w prawo wyjeżdżamy zza skały i ostry zakręt w lewo. Wjeżdżamy na most wyłożony gładką blachą. Uślizg - tylne koło zaczyna wyprzedzać przednie. Na wprost skalna ściana.
Masakra ... ?

To było najbardziej niebezpieczne zdarzenie na naszym wyjeździe. Odrobina zimnej krwi i wychodzimy cało łapiąc asfalt tuż za mostem. Chwilę nami porzucało ale utrzymaliśmy się na drodze.
Do Batumi ciągle w deszczu.
Batumi - miejscami kompletnie sucho a miejscami pada. Tradycyjnie przez rok skończyli to co nie było skończone a w międzyczasie powstało parę nowych budowli. Oświetlone co się da - nawet przydrożne palmy.
Zajeżdżamy do naszych starych znajomych. Piwo, chaczapuri i po przejściach kolejnego dnia spanie.

Dzień 19 (Batumi)
Pranie, pokazywanie zdjęć i filmów z poprzednich pobytów w Gruzji (2010/2011).



Leniuchowanie. Liczyliśmy na słońce i plażę. Pogoda niepewna. Deszcz ciągle wisi w powietrzu. Zamiast na plażę idziemy z wizytą do kolejnego znajomego Paata. Pogoda w kratkę - pada i przestaje. W naszym ulubionym lokalu zmienił się browar i coś w składzie chaczapuri. Tym razem nie było tak smaczne jak wcześniej. Piwo Zegari nie jest tak smaczne jak Batumskie. Wieczorem nasze dłuższe wersje filmowe Gruzja 2010 i 2011 zrobiły niesamowitą furorę. Pochwały, prezenty, pomarańcze i cytryny prosto z sadów i to co najbardziej bezcenne. Zadowolenie na twarzach Gruzinów i duma z piękna ich kraju, który większość z nich zna tylko z opowieści. Komentarz, że zrobiliśmy Gruzji wspaniałą reklamę dodał nam tylko otuchy.

Dzień 20 (Batumi)
Poranna kawa. Wyjazd na miasto w poszukiwaniu internetu. Nasz pierwszy wpis z wyjazdu. Zwiedzanie. Powrót. Pogoda dalej w kratkę. Moczymy nogi w Morzu Czarnym. Woda ciepła jednak warunki nie sprzyjają wylegiwaniu się na plaży.
Wracamy, pakujemy się i w drogę w stronę Turcji. Wyruszamy ok. godz. 15.00.
Tym razem chcemy trochę zwiedzić.



Kurtkę Tamary upodobała sobie młoda jaszczurka. Wszyscy wokół przestraszeni uciekają. Hmm - zostałem sam, by ocalić od niebywałego niebezpieczeństwa moją ukochaną żonę. Dorwałem małą bezbronną jaszczurkę i puściłem wolno. Wtedy wszyscy powrócili coby bezpiecznie się pożegnać :-)

Przejście graniczne Sarp (Geo)-Kemalpasa (Tr) to 2,5 godzinna bieganina od budki do budki. Kolejka. Wydaje Ci się, że jesteś już pierwszy przy okienku a tu nagle pojawia się las rąk i tłumaczenie ja tylko pieczątkę. 150 m z buta aby kupić wizę-powrót. Teraz my potrzebujemy tylko pieczątki a tu znowu las rąk. Kolejna budka - kontrola celna. Jeszcze jedna przy wjeździe do Turcji. Ufff. Przepoceni ruszamy wgłąb Turcji - kierunek na południe.
Po drodze robimy krótki postój, na którym Turek częstuje nas śliwkami. Ruszamy dalej na Erzurum. Zaskoczeni pogodą wspinamy się coraz wyżej. Niestety widoki przysłania nam chmura, w którą wjeżdżamy. Po chwili zaskoczenie - po raz pierwszy w Turcji złapał nas deszcz. Coraz wyższe góry i remonty na drodze.
Powoli zbliża się noc. Na drodze stoi dziwny znak i coś po turecku. Jedziemy więc dalej. Jak do tej pory mijaliśmy się z samochodami tak nagle pustka - nic nie jedzie. Nagle szuter. Za chwilę świeżo usypany kamień. Wąski dojazd do tunelu.
Wewnątrz okazuje się, że tunel dopiero drążą. Zawracamy z niemałymi problemami. Wąski nasyp, świeży kamień a my walczymy tak z 10 minut. Wracamy w ciemnościach i deszczu do naszego dziwnego oznaczenia. Na drodze znowu ruch - tiry, remonty itp. Obok wielkie przepaście, których dna nie widzimy. Od czasu do czasu widać bardzo nisko w dole światła pojazdów lub szmer górskiej rzeki.



Na tureckiej remontowanej drodze. Deszcz, szuter, błoto. Dojeżdżamy do Erzurum. Rozbijamy namiot na stacji benzynowej za miastem obok tira i dwóch mini kamperów na włoskich tablicach.

Dzień 21
Wstajemy. Nasi włoscy sąsiedzi gotowi do drogi. Uzupełniają wodę w zbiornikach, myją pojazd i w drogę. My w międzyczasie składamy manele. Gdzie się nie dotkniemy tam błoto. Żółtek dostaje szybki prysznic. W drogę. Przejeżdżamy przez miasteczka. Na ulicach sami faceci.



Wyławiamy pojedyncze kobiety, które na widok aparatu odwracają szczelnie zasłonięte oblicze. Co chwile wojskowe patrole. Jeden z nich zatrzymuje nas po chwili puszcza dalej.
Nagle ...



Wyprzedza nas wóz pancerny. Za chwilę znaki drogowe - uwaga czołgi. Nie dziwił nas już widok coraz bardziej uzbrojonych żołnierzy i punktów kontrolnych. To Kurdystan.
Inny widok na tureckich drogach.



Zbliżamy się do Nemrut Dag. Nie tak szybko. Przegapiliśmy coś na mapie albo skończyła nam się droga.



To po prostu mała przeprawa promowa.
Gdzieś w okolicy powinien znajdować się skręt do tego zabytku. zatrzymujemy się więc na stacji benzynowej. Tankowanie, świeże pieczywo no i oczywiście 100 pytań do ... oczywiście tylko po turecku. Sesja zdjęciowa samych facetów, którzy sami się o to prosili.
Po turecku ale nazwę Nemrut Dag kojarzył każdy i gestykularnie pozerzy pokazują nam, że do nemrut pod górkę i przez miasteczko.
Jedziemy. Droga kręta widoki ładniejsze - szlaban. To kasa biletowa - 8 lira od głowy i pniemy się jeszcze wyżej. Po drodze  campingi, hotele, sklepy, do których każdy chce nas zgarnąć na siłę. Coraz stromsze podjazdy i piękniejsze widoki. w końcu budynek i końcowy parking. Tu też chcą nas zgarnąć abyśmy przenocowali. Wspinamy się dalej pieszo, by zobaczyć upadłe głowy posągów.



Nazwa tego miejsca pochodzi z kręgu kultury Mezopotamii z III tysiąclecia p.n.e. i wywodzi się od legendarnego Nemroda. Głowy posągów spadły po licznych trzęsieniach ziemi.
Zjeżdżamy w dół. Do następnego celu naszej podróży mamy niecałe 600 km. Zapada mrok. Zjeżdżamy na stację benzynową. Tamara mknie do toalety ja sprawdzam mapę a operatorzy na stacji benzynowej zapraszają mnie do stolika gestykularnie pokazując talerz. Podchodzę.



Nalewają zupę. Pytają czy żona też. Potwierdzam skinieniem. Myśleliśmy już o kolacji a tu grochówka, bardzo ostra papryka, którą maczano w soli i na koniec herbatka. Dużo herbatki ... ruszamy dalej.
Kahramanmaraş - nocleg na stacji benzynowej. Prysznic z przygodami ale o tym w dłuższej wersji :-)

Dzień 22
Po śniadaniu podjeżdżamy do dystrybutora. Niestety nie przyjmuje naszej karty. Jedziemy dalej. Tankowanie. Jazda. Nagle wyprzedza nas biały wóz i zajeżdża drogę. Facet pokazuje coś w samochodzie. Widzę podwieszoną kamerę. Wymawia co chwilę słowo Polis i nakazuje jechać za sobą. O ile teraz potrafił coś z siebie wydusić po angielsku to później w zależności od tego co chcieli. Coś tu chyba nie tak.
Pokazują mi tabelę, moje zdjęcie i prędkość. Wypisują mandat 154 TL. Studiuję ową tabelę. Okazuje się, że taryfikator jest zupełnie inny niż w większości krajów. Każdy pojazd może jechać z inną prędkością (samochód osobowy, motocykl, motocykl z wózkiem bocznym itd.). Nie ważne o ile przekroczyłeś ograniczenie prędkości. Ważna jest prędkość na radarze, którą sczytują z tabeli. Pokazują mi, że gdybym jechał o 1 km więcej otrzymałbym mandat 319 TL. Wtargnąłem więc do nieoznakowanego pojazdu i pokazuję ile jedzie ten tir - czytam z taryfikatora ile mogą zedrzeć od niego, za chwilę kolejny pojazd.
Hmm - po ich zachowaniu nie wiedziałem o co chodzi. Nagle przestali rozumieć po angielsku ?



Kapadocja - Goreme. Miasto i domy w skałach a dokładniej w skalnych piramidach. Ponadto podziemne miasta-wiele takich miast. Upał daje się ostro we znaki. Zwiedzamy to co nam najbardziej odpowiada i lecimy dalej.
Aksaray-Konya. Lecimy dwupasmówką zwalniając za tirem po to, by przepuścić mknące za mną pojazdy z prędkością ok. 150/h. Zwalniam do 90 po czym wyskakuję zza tira. Policja na poboczu. 1 km dalej drugi wóz - już na mnie czekali.
Miliony próśb nie pomogły. Tym razem miałem o 2 km/h więcej niż poprzednio - mandat 319 TL (x 1,7 zł).
Oczekując na wypisanie mandatu - załapałem.
Pojazdy z oznaczeniem na rejestracji TR prały ile fabryka dała i nic. Skinienie głowy (wyglądało jak gest skruchy) łapka w górę i jedź dalej. Kolejny mandat turysta z literą D na rejestracji.
W tym przypadku Pan policjant starał się wyjaśnić ile mam dni do zapłaty. Jeśli zrobię to do 16 dni) jest jakaś zniżka (chyba 3/4. Jeśli po 4 dniach 100% (do 15 dni (chyba?)). Do miesiąca 100 %. Po tym terminie naliczają odsetki 5 %.
Wysyłamy więc sms-y do kraju - jakie konsekwencje grożą za brak opłaty?
Odpowiedzi zwrotne:
1. W razie braku wpłaty jeśli uda się wyjechać przy następnej próbie wjazdu 1 dzień w tureckim więzieniu przelicza się na 10$ (do mandatu dochodzą odsetki).
2. Jedź dalej na pewno nie mają tak szybkiego systemu żeby Cię zatrzymać na granicy.
i inne ...
Pytamy więc sami siebie.
Czy wystarczy nam kasy żeby dojechać do domu ?
Jedziemy do Pamukali?
Policjant poinformował nas, że po drodze jest jeszcze pięć takich patroli kwitując to dziwnym uśmiechem. Pierwszy uśmiech w jego wykonaniu był złą wróżbą. Do granicy Bułgarskiej prawie 1100 km a przez Pamukale 1200 plus czas na zwiedzanie.
Co robić dalej?
« Ostatnia zmiana: Grudzień 28, 2013, 10:48:27 am wysłana przez Glazio »

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
O:Siedem mórz ?
« Odpowiedź #43 dnia: Wrzesień 20, 2012, 04:42:34 pm »
Zapada szybka decyzja. Odpuszczamy jazdę w stronę kolejnych 5 kontroli. Zmieniamy kierunek jazdy i jedziemy do Canakkale.
Oprócz zwiedzania Kapadocji i dwóch mandatów przejeżdżamy ok. 1200 km (z Kahramanamaras/Goksun/Goreme/Aksaray/Konya/Aksehir/Afyonkarahisar/Kutahya/Tavsanli/Balikesir). Zmęczeni upałem - robimy sobie krótką drzemkę gdzieś w górskiej miejscowości po czym mkniemy dalej. Nocleg na stacji benzynowej ok. 30 km za Balikesir
(drzemka po drzewem przerywana co chwile ciekawskimi tubylcami).

Dzień 23
Śpimy 4-5 godzin. Na początek drogi pomerdały mi się kierunki i przejechałem w stronę powrotną ok. 30 km (z powodu brak tablic informacyjnych przy remontowanej drodze).

Zajeżdżaliśmy po zmroku na kilka stacji i zapamiętałem inną. To wyraźne oznaki wczorajszego zmęczenia i emocji.

Zawracamy i jedziemy w dobrym kierunku do Canakkale.
Jedziemy wzdłuż plaż Morza Śródziemnego od Akcay do Kucukkuyu (symboliczne moczenie w morzu). Tu zmieniamy kierunek jazdy na północny. Wspinamy się serpentynami pod górę. Za nami piękny widok na morze. Tureccy kierowcy jak szaleni pchają się na trzeciego na tej ciasnej, stromej i przepastnej drodze.
Korek. Co jest grane. Podjeżdżam motocyklem wyżej - może ominę.
Żandarmeria, karetka pogotowia, policja i tłum ludzi. Na jednym z wielu zakrętów przewrócony tir z cysterną. Tuż przed nią dwa dobrze przerysowane samochody. Płacząca kobieta ...
Kierowcę tira niosą na noszach - to znak, że żyje. Przepaść była blisko.
Przejazd nie możliwy. Z cysterny wyciekła jakaś lepka maź. Ani to ropa (ON) choć ją trochę przypomina. Kto wszedł w tą dziwną ciecz nie może w żaden sposób poradzić sobie z oczyszczeniem obuwia.



Każą zawracać. Przejazdu długo nie będzie. Tłumaczą coś po turecku - prawdopodobnie o skrócie.
Zawracamy. Przepychamy się bardzo wąskimi dróżkami, w które wjechały również autobusy (mimo zakazu). To sprawia, że co chwile unikamy czołówki ratując się poboczem. Droga biegnie prawie po plaży wzdłuż gajów oliwnych. Po pewnym czasie dojeżdżamy do głównej na Canakkale. Tam ładujemy się na prom przez Cieśninę Dardanele.



W ten sposób żegnamy przygody w Azji.
Dobijamy do Europy.
Eceabat i w drogę w stronę Bułgarii. Kilkadziesiąt km dalej zatrzymujemy się na przydrożnym barze/campingu. Mieliśmy okazję nocować tu parę lat wcześniej na molo. Sentyment do właściciela i tego miejsca pozostał. Raczymy się tam jedzonkiem i herbatką. Jak zwykle zamawiamy jedno dostajemy więcej.
Zamawiamy chleb, ser, pomidory i herbatę a do tego dostajemy jajka na twardo, ostrą paprykę, śliwki.
Po śniadaniu idziemy zażyć kąpieli w Morzu Marmara. Tamara pełna obaw pyta czy może kąpać się w stroju (robiła to 5 lat wcześniej).
To Europa - nie ma problemu odpowiada właściciel. Trochę ochłody i w drogę.
Przed Babaeski łapie nas potworna ulewa. To nie możliwe - mówię z niedowierzaniem. Będąc w Turcji już trzy razy wcześniej nigdy nie kapnęła nawet kropelka. Tym razem jesteśmy 4 niepełny dzień i drugi raz potworny deszcz. Trudno jedziemy dalej. Im bliżej granicy z Bułgarią tym większa pompa. Samochody zamiast jechać zatrzymują się na poboczu. Wycieraczki nie wyrabiają. Ja otwieram szybę w kasku, bo również nic nie widzę. Koło Kirklareli deszcz nieco zelżał.
Zanim dojadę do granicy dzwonię do ambasady. Może mi powiedzą co może mnie tam czekać lub doradzą - zapłać.
Dzwonię.
Ani ambasada ani konsulaty nie odbierają. Pomyślałem wtedy - kiedy są potrzebni to nigdy ich nie można dorwać.
Pełni obaw jedziemy na przejście.
Poszło tak sprawnie jak nigdy dotąd.
Bułgaria mkniemy przez Burgas i Warnę. W Balcziku robimy zakupy. Szukamy kempingu nieopodal miasta, na którym kiedyś nocowaliśmy. White Lagune zmieniło nazwę na Saint George Hotel.
Rozbijamy namiot - odpoczywamy.

Dzień 24
Saint George Camp - śniadanie, prysznic, piw, plaża. Po prostu błogie lenistwo. Ot przez przypadek trafiło się ślepemu - niedziela.



Czysta i ciepła woda. Białe klify. Co tu pisać ?
Nuda.
Sms-y - szwagier i znajomi z Rzeszowa mają dojechać do Vama-Veche. Mamy do nich raptem 60 km. Nie wiemy gdzie będą nocować - hotel czy plaża? Przed zmrokiem dostajemy sms-a, że po przebojach ale są już prawie na miejscu. Mimo tego, że opłaciliśmy jeszcze jedną noc w tym miejscu - zwijamy manatki i w drogę.
W Vama - brak znajomych choć po sms-owym opisie znaleźliśmy samochód z rejestracją RZ. Znajomych nie widać za to obok niego jest wielka zadyma.
Idziemy więc na deptak. Jemy szarmę, idziemy po piwo, wychodzimy ze sklepu prosto na maskę samochodu z rejestracją RZ.
Rozbijamy namioty, idziemy po zaopatrzenie i miłym towarzystwie spędzamy wieczór.

Dzień 25
Rano po wyjściu z namiotu nie obudził nas widok męskich jaj, jak rok wcześniej w tym miejscu. Obudził nas syn Szwagra, który władował się do środka z dużą ilością piasku.



Plaża, morze, jedzenie, picie, opalanie. Tak mijał kolejny dzień. Największą atrakcją była naprawa zaworka od gazowej kuchenki turystycznej (na zdjęciu debata w tej sprawie) oraz poszukiwanie miejsca do załatwienia potrzeb fizjologicznych.
Kolejny wieczór przy stoliku turystycznym przy rozmownych napojach.

Dzień 26
Zbyt długi odpoczynek rozleniwia. Jutro musimy dojechać do Polski - pojutrze do pracy.
Jedziemy w kierunku Transalpiny.
« Ostatnia zmiana: Grudzień 28, 2013, 10:52:36 am wysłana przez Glazio »

Offline Wiatr w Polu

  • Starszy użytkownik
  • ****
  • Wiadomości: 370
  • Karma: +9/-5
O:Siedem mórz ?
« Odpowiedź #44 dnia: Wrzesień 20, 2012, 08:04:25 pm »
Fajnie było poczytać. Szkoda, że to już koniec.

 

SMF spam blocked by CleanTalk