Dzień 18Khor Virap - to klasztor strzegący góry Ararat. Pilnuje jej żeby nie uciekła. Ormianie mogą tylko na nią popatrzeć ponieważ stoi ona po tureckiej stronie. Tuż za klasztorem przebiega pas graniczny a do góry jest ok. 30 km.
Mały klasztor Khor Virap na tle góry Ararat.
W bramie wejściowej do klasztoru wita nas skorpion.
To właśnie w tym miejscu za sprawą Grzegorza Iluminatora więzionego tu przez 13 lat w małej podziemnej klitce w roku 301, Armenia staje się pierwszym krajem na świecie, który zostaje ogłoszony narodem chrześcijańskim.
Stąd zmierzamy do granicy z Gruzją między dziurami w asfalcie przy silnym bocznym wietrze. Po zejściu z motocykla ciężko było ustać do tego trzymanie motocykla aby się nie przewrócił.
Jedno z ostatnich ujęć Armenii. W tle widoczna rozwiana wodna fontanna.
Punkt graniczny w Armenii to jakiś barak. Nowy biurowiec w budowie.
Podsumowując Armenię.
Na stacjach benzynowych nie udało się nam ani naszym kolegom zapłacić kartą. Potrzebna jest więc gotówka. Trudno o paliwo 95 oktanowe a to co ponoć ma 93 to jakaś bujda (podejrzewam, że 86). Zawory dzwonią potwornie. 93 w Gruzji jest znacznie lepsze od 95 w Armenii. Pod lekką górkę nie ma co wbijać 6 biegu.
Ormianie - zaczepiają i pozdrawiają na każdym kroku. Szukają możliwości pogawędek jednak mają problem ze znajomością języków innych niż Ormiański. Klaksony, machanie rękoma, mruganie światłami towarzyszyło nam na każdym kroku. Są sympatyczni choć moja małżonka stwierdziła, że źle im patrzy z oczu. Każdy ma własne odczucia-ja mam nieco odmienne zdanie. Bariera językowa nie pozwoliła się lepiej poznać.
GruzjaAchalkalaki - miasto w Gruzji w którym mieszka 90 % Ormian. Tankujemy 95 Premium i motocykl od razy odżywa. Znika tragiczne kołotanie i dźwięczenie zaworów.
Chcemy chaczapuri, kinkali. Zajeżdżamy do poleconej restauracji. Tam jednak jak w większości restauracji dostaniemy jedynie dania typowo europejskie. Kompletny brak dań regionalnych. Miła Pani oznajmia nam, że owe dania dostaniemy w małym kafe. Po chwili znajdujemy takową kawiarnię. Palce lizać.
Jedziemy południową drogą do Batumi. Mijamy most na rzece z wagonu kolejowego.
Przejeżdżamy pod dobrze nam znaną twierdzą w Chertwisi, pod którą nasz kolega Giorgi uprawia zioło :-)
W Achalciche odbudowano ruiny dawnego zamku. Nowe mury wyraźnie jaśniejsze a cały kompleks zamkowy robi aktualnie całkiem spore wrażenie.
Dalej wjeżdżamy w drogę szutrową. Wyraźnie widać, że był na niej położony asfalt po naszej ostatniej wizycie (2 lata wcześniej). Miejscami nie ma po nim nawet śladu. Od Achalciche większą część drogi stanowią szutry. Na jednym z przydrożnych strumieni zatrzymujemy się po zimną źródlaną wodę.
Tamara poszła po wodę a ja w mgnieniu oka zagadałem z chłopakami. Od razu zaczyna się impreza. Robimy więc zdjęcia wymieniamy się adresami. Syci po obiedzie zjedzonym godzinę wcześniej nie mamy miejsca na kolejne rarytasy, którymi nas częstują. Nie puszczają jednak bez wypicia regionalnych trunków. Koniak za mocny. Odmawiam. Lekko zdenerwowani, ze gardzę ich napojem częstują winem wznosząc tradycyjne toasty.
Otrzymujemy kolejne zaproszenie za rok na prawdziwą gruzińską imprezę. Tym razem na cały tydzień. Drugi dzień w Gruzji (pierwszy przejazdem z Rosji) a uzbieraliśmy już półtora tygodnia picia wina. Co będzie dalej ?
Jedziemy dalej. Dziwna chmura wisi nieopodal. W mgnieniu oka owa chmura zasnuła piękne widoki wokół. Widoczność ograniczona jak we mgle.
Jazda w chmurze. Na jednym z mostów mały otwór, w którym spokojnie zmieściłby się na żółty potwór.
W oddali słyszymy wyładowania atmosferyczne, które w szybkim tempie zbliżały się w naszą stronę. Tak samo szybko zastaje nas potworna ulewa. Nie zdążyliśmy się zatrzymać i odziać w przeciwdeszcze. Cali przemoczeni wskakujemy w owe ubranka. Robi się odrobinę cieplej - niestety mokro. Szutrowe drogi w mgnieniu oka zmieniają się w górskie potoki. Pytamy mieszkańców okolicznych miejscowości jak daleko do Tbilisi. Odpowiedź - 100 km. Pytam więc Tamarę czy jedziemy dalej. Szybka odpowiedź i jedziemy dalej. Deszcz momentami jest tak gęsty, że nie daje się jechać z przymkniętą szybą. Z otwartą mocne uderzenia kropel wody dają się ostro we znaki. Zapada mrok, deszcz, szuter a w sumie małe potoki wody płynące po szutrowej drodze.
Ok. 40 km. od Batumi zaczyna się asfalt. Momentami zanika ale jazda jest już znacznie szybsza. Noc kręte drogi.
Na jednym z zakrętów w prawo wyjeżdżamy zza skały i ostry zakręt w lewo. Wjeżdżamy na most wyłożony gładką blachą. Uślizg - tylne koło zaczyna wyprzedzać przednie. Na wprost skalna ściana.
Masakra ... ?To było najbardziej niebezpieczne zdarzenie na naszym wyjeździe. Odrobina zimnej krwi i wychodzimy cało łapiąc asfalt tuż za mostem. Chwilę nami porzucało ale utrzymaliśmy się na drodze.
Do Batumi ciągle w deszczu.
Batumi - miejscami kompletnie sucho a miejscami pada. Tradycyjnie przez rok skończyli to co nie było skończone a w międzyczasie powstało parę nowych budowli. Oświetlone co się da - nawet przydrożne palmy.
Zajeżdżamy do naszych starych znajomych. Piwo, chaczapuri i po przejściach kolejnego dnia spanie.
Dzień 19 (Batumi)Pranie, pokazywanie zdjęć i filmów z poprzednich pobytów w Gruzji (2010/2011).
Leniuchowanie. Liczyliśmy na słońce i plażę. Pogoda niepewna. Deszcz ciągle wisi w powietrzu. Zamiast na plażę idziemy z wizytą do kolejnego znajomego Paata. Pogoda w kratkę - pada i przestaje. W naszym ulubionym lokalu zmienił się browar i coś w składzie chaczapuri. Tym razem nie było tak smaczne jak wcześniej. Piwo Zegari nie jest tak smaczne jak Batumskie. Wieczorem nasze dłuższe wersje filmowe Gruzja 2010 i 2011 zrobiły niesamowitą furorę. Pochwały, prezenty, pomarańcze i cytryny prosto z sadów i to co najbardziej bezcenne. Zadowolenie na twarzach Gruzinów i duma z piękna ich kraju, który większość z nich zna tylko z opowieści. Komentarz, że zrobiliśmy Gruzji wspaniałą reklamę dodał nam tylko otuchy.
Dzień 20 (Batumi)Poranna kawa. Wyjazd na miasto w poszukiwaniu internetu. Nasz pierwszy wpis z wyjazdu. Zwiedzanie. Powrót. Pogoda dalej w kratkę. Moczymy nogi w Morzu Czarnym. Woda ciepła jednak warunki nie sprzyjają wylegiwaniu się na plaży.
Wracamy, pakujemy się i w drogę w stronę Turcji. Wyruszamy ok. godz. 15.00.
Tym razem chcemy trochę zwiedzić.
Kurtkę Tamary upodobała sobie młoda jaszczurka. Wszyscy wokół przestraszeni uciekają. Hmm - zostałem sam, by ocalić od niebywałego niebezpieczeństwa moją ukochaną żonę. Dorwałem małą bezbronną jaszczurkę i puściłem wolno. Wtedy wszyscy powrócili coby bezpiecznie się pożegnać :-)
Przejście graniczne Sarp (Geo)-Kemalpasa (Tr) to 2,5 godzinna bieganina od budki do budki. Kolejka. Wydaje Ci się, że jesteś już pierwszy przy okienku a tu nagle pojawia się las rąk i tłumaczenie ja tylko pieczątkę. 150 m z buta aby kupić wizę-powrót. Teraz my potrzebujemy tylko pieczątki a tu znowu las rąk. Kolejna budka - kontrola celna. Jeszcze jedna przy wjeździe do Turcji. Ufff. Przepoceni ruszamy wgłąb Turcji - kierunek na południe.
Po drodze robimy krótki postój, na którym Turek częstuje nas śliwkami. Ruszamy dalej na Erzurum. Zaskoczeni pogodą wspinamy się coraz wyżej. Niestety widoki przysłania nam chmura, w którą wjeżdżamy. Po chwili zaskoczenie - po raz pierwszy w Turcji złapał nas deszcz. Coraz wyższe góry i remonty na drodze.
Powoli zbliża się noc. Na drodze stoi dziwny znak i coś po turecku. Jedziemy więc dalej. Jak do tej pory mijaliśmy się z samochodami tak nagle pustka - nic nie jedzie. Nagle szuter. Za chwilę świeżo usypany kamień. Wąski dojazd do tunelu.
Wewnątrz okazuje się, że tunel dopiero drążą. Zawracamy z niemałymi problemami. Wąski nasyp, świeży kamień a my walczymy tak z 10 minut. Wracamy w ciemnościach i deszczu do naszego dziwnego oznaczenia. Na drodze znowu ruch - tiry, remonty itp. Obok wielkie przepaście, których dna nie widzimy. Od czasu do czasu widać bardzo nisko w dole światła pojazdów lub szmer górskiej rzeki.
Na tureckiej remontowanej drodze. Deszcz, szuter, błoto. Dojeżdżamy do Erzurum. Rozbijamy namiot na stacji benzynowej za miastem obok tira i dwóch mini kamperów na włoskich tablicach.
Dzień 21Wstajemy. Nasi włoscy sąsiedzi gotowi do drogi. Uzupełniają wodę w zbiornikach, myją pojazd i w drogę. My w międzyczasie składamy manele. Gdzie się nie dotkniemy tam błoto. Żółtek dostaje szybki prysznic. W drogę. Przejeżdżamy przez miasteczka. Na ulicach sami faceci.
Wyławiamy pojedyncze kobiety, które na widok aparatu odwracają szczelnie zasłonięte oblicze. Co chwile wojskowe patrole. Jeden z nich zatrzymuje nas po chwili puszcza dalej.
Nagle ...
Wyprzedza nas wóz pancerny. Za chwilę znaki drogowe - uwaga czołgi. Nie dziwił nas już widok coraz bardziej uzbrojonych żołnierzy i punktów kontrolnych. To Kurdystan.
Inny widok na tureckich drogach.
Zbliżamy się do Nemrut Dag. Nie tak szybko. Przegapiliśmy coś na mapie albo skończyła nam się droga.
To po prostu mała przeprawa promowa.
Gdzieś w okolicy powinien znajdować się skręt do tego zabytku. zatrzymujemy się więc na stacji benzynowej. Tankowanie, świeże pieczywo no i oczywiście 100 pytań do ... oczywiście tylko po turecku. Sesja zdjęciowa samych facetów, którzy sami się o to prosili.
Po turecku ale nazwę Nemrut Dag kojarzył każdy i gestykularnie pozerzy pokazują nam, że do nemrut pod górkę i przez miasteczko.
Jedziemy. Droga kręta widoki ładniejsze - szlaban. To kasa biletowa - 8 lira od głowy i pniemy się jeszcze wyżej. Po drodze campingi, hotele, sklepy, do których każdy chce nas zgarnąć na siłę. Coraz stromsze podjazdy i piękniejsze widoki. w końcu budynek i końcowy parking. Tu też chcą nas zgarnąć abyśmy przenocowali. Wspinamy się dalej pieszo, by zobaczyć upadłe głowy posągów.
Nazwa tego miejsca pochodzi z kręgu kultury Mezopotamii z III tysiąclecia p.n.e. i wywodzi się od legendarnego Nemroda. Głowy posągów spadły po licznych trzęsieniach ziemi.
Zjeżdżamy w dół. Do następnego celu naszej podróży mamy niecałe 600 km. Zapada mrok. Zjeżdżamy na stację benzynową. Tamara mknie do toalety ja sprawdzam mapę a operatorzy na stacji benzynowej zapraszają mnie do stolika gestykularnie pokazując talerz. Podchodzę.
Nalewają zupę. Pytają czy żona też. Potwierdzam skinieniem. Myśleliśmy już o kolacji a tu grochówka, bardzo ostra papryka, którą maczano w soli i na koniec herbatka. Dużo herbatki ... ruszamy dalej.
Kahramanmaraş - nocleg na stacji benzynowej. Prysznic z przygodami ale o tym w dłuższej wersji :-)
Dzień 22Po śniadaniu podjeżdżamy do dystrybutora. Niestety nie przyjmuje naszej karty. Jedziemy dalej. Tankowanie. Jazda. Nagle wyprzedza nas biały wóz i zajeżdża drogę. Facet pokazuje coś w samochodzie. Widzę podwieszoną kamerę. Wymawia co chwilę słowo Polis i nakazuje jechać za sobą. O ile teraz potrafił coś z siebie wydusić po angielsku to później w zależności od tego co chcieli. Coś tu chyba nie tak.
Pokazują mi tabelę, moje zdjęcie i prędkość. Wypisują mandat 154 TL. Studiuję ową tabelę. Okazuje się, że taryfikator jest zupełnie inny niż w większości krajów. Każdy pojazd może jechać z inną prędkością (samochód osobowy, motocykl, motocykl z wózkiem bocznym itd.). Nie ważne o ile przekroczyłeś ograniczenie prędkości. Ważna jest prędkość na radarze, którą sczytują z tabeli. Pokazują mi, że gdybym jechał o 1 km więcej otrzymałbym mandat 319 TL. Wtargnąłem więc do nieoznakowanego pojazdu i pokazuję ile jedzie ten tir - czytam z taryfikatora ile mogą zedrzeć od niego, za chwilę kolejny pojazd.
Hmm - po ich zachowaniu nie wiedziałem o co chodzi. Nagle przestali rozumieć po angielsku ?
Kapadocja - Goreme. Miasto i domy w skałach a dokładniej w skalnych piramidach. Ponadto podziemne miasta-wiele takich miast. Upał daje się ostro we znaki. Zwiedzamy to co nam najbardziej odpowiada i lecimy dalej.
Aksaray-Konya. Lecimy dwupasmówką zwalniając za tirem po to, by przepuścić mknące za mną pojazdy z prędkością ok. 150/h. Zwalniam do 90 po czym wyskakuję zza tira. Policja na poboczu. 1 km dalej drugi wóz - już na mnie czekali.
Miliony próśb nie pomogły. Tym razem miałem o 2 km/h więcej niż poprzednio - mandat 319 TL (x 1,7 zł).
Oczekując na wypisanie mandatu - załapałem.
Pojazdy z oznaczeniem na rejestracji TR prały ile fabryka dała i nic. Skinienie głowy (wyglądało jak gest skruchy) łapka w górę i jedź dalej. Kolejny mandat turysta z literą D na rejestracji.
W tym przypadku Pan policjant starał się wyjaśnić ile mam dni do zapłaty. Jeśli zrobię to do 16 dni) jest jakaś zniżka (chyba 3/4. Jeśli po 4 dniach 100% (do 15 dni (chyba?)). Do miesiąca 100 %. Po tym terminie naliczają odsetki 5 %.
Wysyłamy więc sms-y do kraju - jakie konsekwencje grożą za brak opłaty?
Odpowiedzi zwrotne:
1. W razie braku wpłaty jeśli uda się wyjechać przy następnej próbie wjazdu 1 dzień w tureckim więzieniu przelicza się na 10$ (do mandatu dochodzą odsetki).
2. Jedź dalej na pewno nie mają tak szybkiego systemu żeby Cię zatrzymać na granicy.
i inne ...
Pytamy więc sami siebie.
Czy wystarczy nam kasy żeby dojechać do domu ?
Jedziemy do Pamukali?
Policjant poinformował nas, że po drodze jest jeszcze pięć takich patroli kwitując to dziwnym uśmiechem. Pierwszy uśmiech w jego wykonaniu był złą wróżbą. Do granicy Bułgarskiej prawie 1100 km a przez Pamukale 1200 plus czas na zwiedzanie.
Co robić dalej?