Aktualności: W związku obecnie obowiązującymi przepisami RODO prosimy o zapoznanie się z Polityka prywatności i Polityką cookies pod adresem https://www.radiator-mototurystyka.pl/polityka-prywatnosci/
Maj 21, 2025, 03:55:34 am

Autor Wątek: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015  (Przeczytany 38640 razy)

Offline adamg24

  • Młodszy użytkownik
  • **
  • Wiadomości: 82
  • Karma: +1/-0
Odp: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015
« Odpowiedź #15 dnia: Sierpień 19, 2015, 09:14:11 am »
czekamy na dalszą część....piękne klimaty

Offline ksenon

  • Nowicjusz
  • *
  • Wiadomości: 4
  • Karma: +1/-0
Odp: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015
« Odpowiedź #16 dnia: Sierpień 20, 2015, 06:39:32 pm »
ciekawe czy moja najklejka "xtzclub.pl" na znaku miejscowości Bormio(passo stelvio) jeszcze jest  ;D

Offline Wiatr w Polu

  • Starszy użytkownik
  • ****
  • Wiadomości: 370
  • Karma: +9/-5
Odp: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015
« Odpowiedź #17 dnia: Sierpień 21, 2015, 08:22:45 pm »
Głaziu, a kopa w d... chcesz? Ile będziemy czekać?

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
Odp: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015
« Odpowiedź #18 dnia: Sierpień 25, 2015, 06:39:48 am »
Tak to jest po urlopie. Trudno znaleźć czas na naskrobanie czegoś a do tego trzeba przebrać trochę zdjęć. To praktycznie żaden problem. Po urlopie trzeba nadrobić trochę spraw w pracy i domu. Trzeba uzbroić się w cierpliwość. Będę pisał w nadarzającym się wolnym czasie.
Pierwsza opisowa relacja na żywo zapewne na Watrze - jak w ubiegłym roku :-)

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
Odp: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015
« Odpowiedź #19 dnia: Sierpień 27, 2015, 07:51:36 pm »
Cd cz. 2 ...

Od Niemiec towarzyszyły nam tłumy motocyklistów ciągnących przez Austrię w stronę włoskich Alp. Jedni zmierzali tam gdzie my na Przełęcz Stelvio (Passo dello Stelvio) inni w Dolomity. Z minuty na minutę, z godziny na godzinę motocyklistów coraz więcej. Momentami lewa w górę nie chciała wrócić w uścisk steru naszego dwukołowego bolidu. Wyprzedzający i mijający nas motocykliści coraz częściej wystawiali prawą nogę zastępując lewą rękę w górę. Mi to nie przeszkadzało choć nie powiem aby jechało się lekko po serpentynach.



Przystawaliśmy co chwilę próbując nacieszyć oczy widokami. Wody z topniejących lodowców dają początki wielu rzekom. Ten rodzaj zasilania wód w rzekach nazywany ustrojem lodowcowym daje początek: np. rzekom Ren, Rodan a maksimum przepływu wód (ich najwyższy poziom w korycie) związane jest z największym topnieniem lodowców w porze letniej. Podobnie jest z krótkimi rzekami Norwegii, Szwajcarii i Austrii.





Góry, lodowce, rzeki, lasy i roślinność alpejska a pośród tego wkomponowane są elementy architektury postawionej przez człowieka. Czasami trudno dostrzec to co jest w zasięgu wzroku.



Podobnie jak z tym domkiem na zboczu góry postawionym powyżej granicy lasu.



Bez drogi dojazdowej, zwykła ścieżka więc dostać się tu można wyłącznie pieszo lub konno. Wypoczynek z dala od dróg mając na nią wgląd, na pewno sprawia niesamowitą frajdę. Tak, tak jedni lubią przebywać wśród tłumów a nam bardziej do gustu przypadają miejsca odosobnione, zaciszne i z pięknym widokiem, który na pewno tu się znajduje.



Wszystkich motocyklistów przebywających te drogi nie sposób zliczyć - podobnie jak kolarzy trenujących na tej wymagającej ścieżce pod górę.



Hells'i też jeżdżą przez Stelvio.



Ku naszemu zaskoczeniu pojawiła się rejestracja z PL a do tego z naszego województwa RKR.





Przemknął koło nas wspinając się pod górę.

Podjeżdżaliśmy coraz wyżej jednak co chwilę zatrzymywaliśmy się aby poczuć tutejszy klimat.



Patrzyliśmy na wijący się ku górze szlak.





Co chwilę oglądaliśmy się za siebie.



Gdzie piękniej ?



Nie potrafiliśmy jednoznacznie stwierdzić.



Jedno jest pewne, im wyżej tym droga, którą przed chwilą przebyliśmy robiła się coraz węższa.







Jest niczym schody lub drabina dla pojazdów kołowych.



Patrzenie w dół wywołuje samoczynny uśmiech.



Do tego te niekończące się tabuny motocyklistów.



Piękna dolina niczym zjeżdżalnia dla gigantów a na górze schronisko.







Dojeżdżamy do przełęczy Passo dello Stelvio znajdującej się na wysokości 2760 m.n.p.m. a pod znakiem informującym o tym fakcie koszulki dla kolarzy pokazujące zygzak jakim jest tutejsza droga. Szacun dla tych co przyjeżdżają tu codziennie wspinając się pod górę, szlifując w ten sposób formę.



Po tym co tu zobaczyliśmy nie dziwi nas fakt skąd tak wielu utalentowanych włoskich górali zdobywających kolejne medale na wyścigach kolarskich.



Kawałek dalej pod tablicą Bormio Passo dello Stelvio ma już 2758 m.n.p.m. Można podjechać bądź wyjść znacznie wyżej co też czynimy aby przyjrzeć się tej pięknej dolinie wiodącej do najwyżej położonej przejezdnej przełęczy drogowej we Włoszech.



Przez przełęcz przebiega droga wybudowana w latach 1820–1825. Łączy ona miejscowość Stelvio na północnym wschodzie z Bormio na południowym zachodzie.





Podjazd od strony północnej o długości 24,3 kilometra i średnim nachyleniu 7,4 procent, posiada 48 ponumerowanych zakrętów. Daje to rzadko spotykane na innych alpejskich drogach przewyższenie trasy wynoszące ponad 1800 metrów. Podjazd od strony południowo-wschodniej liczy 21,5 kilometra przy średnim nachyleniu 7,1 procent (różnica wysokości to 1533 metry).


Za szybą ...

Przełęcz czasami gości kolarzy podczas wyścigu Giro d'Italia, będąc najwyższym punktem wśród trzech wielkich Tour'ów.



W 2007 roku przełęcz pojawiła się w programie "Top Gear", a brytyjski były już dziennikarz motoryzacyjny, Jeremy Clarkson określił ten pełen serpentyn podjazd jako "najlepszą na świecie drogę do jazdy samochodem". Dwa lata później podczas testów najnowszych modeli Aston Martin, Ferrari i Lamborghini na rumuńskiej Trasie Transfogaraskiej, Clarkson przyznał, że się okrutnie pomylił.



Tak też my mamy mieszane odczucia co do porównania owych tras. Trudno nam jednoznacznie stwierdzić, która jest piękniejsza. Na obydwu warto być !



Dajemy lekkie wskazanie na TRANSFOGARASKĄ ale te porównania zostawiamy każdemu z osobna. Jedno jest pewne. Każda z nich jest niesamowicie piękna i daje to coś - frajdę dla motocyklistów i nie tylko.





Zaczynamy zjeżdżać w dół. Wcześniej zastanawialiśmy się nad powrotem na stację benzynową w celu odzyskania 8 Euro, które pochłonął nam automat jednak chęć znalezienia noclegu na dziko pozwoliła nam zapomnieć o tym zdarzeniu. Ogarnęła nas mania poszukiwania (niewygód?).



Wypatrywaliśmy dogodnych miejsc do rozbicia namiotu aby nie rzucać się w oczy turystom. Przecież w naszym przewodniku wyczytaliśmy, że we Włoszech Policja i Carabinieri wlepiają mandaty biwakującym na dziko. I tu nastała chwila zadumy nad tym, czym de fakto są dumnie zwące się kraje demokracji. W końcu przyjechaliśmy z kraju, w którym żyjąc 26 lat wcześniej człowiek zaznał uczucia "niewoli" ... Hmm - co to tak na prawdę znaczy ?


Stary i zamknięty odcinek drogi na Przełęcz Stelvio



Zjeżdżając w dół trudno nie przystanąć aby uwiecznić wijącą się drogę. Poszukiwania miejsca do noclegu wcale nie były łatwe.



Gdy znaleźliśmy dogodną miejscówkę, komórka od razu poszła w ruch.



Pionowa ściana, opuszczony dom a między nimi w wąwozie rwąca rzeka. A jakże. Świeżej i czystej wody pod dostatkiem. Jeden minus, trudno do niej zejść a jak już to się udaje to oczywista sprawa, że jest zimna.





Siedząc tak oglądaliśmy wszystko wokół. Widoki można chłonąć do bólu.



Nagle niesamowite zaskoczenie. W oddali na skale pojawiło się stadko kozic z młodymi. Pojawiały się i znikały za górką.



Chcąc zrobić zdjęcia okazało się, że karta już jest pełna a gdzieś po drodze posialiśmy nasze zapasy. Nie zastanawiając się zbyt długo przekładamy kartę z mojego podręcznego Fuji i podglądamy stadko.



Co niektóre bacznym okiem obserwowały, czy oby na pewno nie zbliża się jakieś zagrożenie.



Kiedy je zobaczyliśmy zastygliśmy bez ruchu aby ich nie spłoszyć i podziwiać.



Wdzięczny obiekt do podglądania. Szkoda, że już półmrok. I tak aż do zmroku.



Kiedy zalegliśmy w namiocie wsłuchiwaliśmy się w oddechy zwierzątek krążących wokół namiotu. To nie pierwszyzna. Przywykliśmy do nocnych odgłosów, nawet mocnych pociągnięć nosem tuż przy uchu. Za cienką warstwą (dwoma) tropiku coś zapoznaje się z naszą obecnością. Być może oznacza swój teren dając znać intruzom czyli nam, że nie jesteśmy u siebie.

Dobranoc !

Cdn ...
« Ostatnia zmiana: Sierpień 28, 2015, 06:27:07 pm wysłana przez Glazio »

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
Odp: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015
« Odpowiedź #20 dnia: Wrzesień 14, 2015, 08:31:47 pm »
Cd. cz. 3

27.07.2015 (wtorek)
Noc minęła spokojnie. Nocą zwierzątka dawały znać o swojej obecności ale nie robiły zbytniego hałasu.

Nasz nocleg na dziko na wysokości ...



... przy starej i nieczynnej drodze



Rankiem po wyjściu z namiotu mgła - istne mleko. Nie widać drogi ani słupków odległych o 30 do 50 metrów. Słychać ale nie widać przejeżdżające samochody czy motocykle. A może to po prostu gęsta chmura? Wracamy do środka. Pogoda sprzyja dłuższemu wypoczynkowi. Za pół godziny kolejna próba - mgła nieco słabsza. Po kilku próbach opuszczenia namiotu w końcu to robimy i widzimy jak w mgnieniu oka pogoda zmienia się z minuty na minutę. W jednej chwili przejaśnienie a za chwilę ponownie mleko. Nagle pierwsze promienie słońca ale tylko przez chwilę. Zaczęliśmy współczuć przejeżdżającym motocyklistom, którzy nie mogli podziwiać tych widoków co my kilka godzin wcześniej. Sama jazda w tak gęstej mgle nie należy do komfortowych szczególnie gdy na trasie od wczesnych godzin jeżdżą tabuny kolarzy. Bak świateł i wolne tempo pokonywania podjazdów mogą być zgubne dla wszystkich uczestników ruchu drogowego.





Po godzinie zaczynają się przejaśnienia. Widoki w takich okolicznościach również mają swój urok. Niesamowite góry przygaszone chmurami przemieszczającymi się w bardzo szybkim tempie. Mimo panującego klimatu zaczęliśmy doceniać wczorajszą decyzję o wjechaniu na przełęcz Stelvio wcześniej niż planowaliśmy.



Na pobliskich ławeczkach toczymy rozmowy o zwierzaku, który nawiedzał i obwąchiwał nas nocą. Przyglądamy się tłumom kolarzy trenujących na tym wycieńczającym podjeździe - już widocznych.



W dalszą drogę ruszamy w momencie, kiedy mgła/chmury niemal całkowicie zniknęły odsłaniając nam kolejne widoki.


...
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 15, 2015, 09:08:21 pm wysłana przez Glazio »

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
Odp: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015
« Odpowiedź #21 dnia: Wrzesień 14, 2015, 09:02:33 pm »
...
Dojeżdżamy do Bormio i automatycznie robimy podjazd na kolejną przełęcz. Bormio leży na wysokości 1220 m.n.p.m., a Passo di Gavia na 2621 m.n.p.m. Do podjechania 1400 metrów wysokości na dystansie 25 kilometrów. Tutaj drogi robią się znacznie węższe. Emocjonujące przeżycia potęgują zakręty, serpentyny, bez barier bezpieczeństwa jak na przełęczy Stelvio. Mijanki na ostrych łukach z samochodami dodawały dreszczyku emocji potęgowane przepaściami, których dna nie widać.























Widoki zupełnie inne niż wcześniej. Więcej zieleni, co chwilę strumienie i jeziorka. Widoki zapierają dech w piersiach. Motocyklistów nieco mniej niż na Stelvio. Stanowią jednak zdecydowaną większość na tej urokliwej drodze. Przełęcz Passo do Galvia o wysokości 2652 m.n.p.m.  (inne źródła 2621 m.n.p.m. ) nieco niższa od Stelvio jednak dla nas bardziej urokliwa.


Na zdjęciu rowerowa euforia w formie "pomnika" ... ?

Przytoczę fragment opisu rowerzystów jak nas postrzegają nas, na tych karkołomnych podjazdach (źródło: transalp.pl):
"Za Santa Caterina podjazd robi się nieco bardziej stromy, ale nadal jest w rozsądnych granicach, poniżej 10% nachylenia. Pierwszy odcinek wiedzie serpentynami przez las, widoków żadnych nadal więc nie ma. Jest niedziela, pogoda cudna, upał. Na szczęście jesteśmy w górach, na coraz większej wysokości, więc gorąco tak nie doskwiera. Ale weekend i piękna pogoda skłoniły wielu Włochów do wycieczek w góry – zwłaszcza motocyklistów, bo w drodze na przełęcz minęła nas ich znowu cała potężna chmara. W każdym razie, zdążyliśmy ich już porządnie znienawidzić".
Przyznam, że my mieliśmy podobny odbiór wolno podjeżdżających grup rowerzystów, za którymi konieczne było ostre hamowanie. Najwyraźniej panuje równowaga.







Po przekroczeniu linii lasów widoki stawały się rewelacyjne. Wszystko za sprawą bardziej urozmaiconych krajobrazów, do tego ten drogowy dreszczyk emocji. Niemal na samej przełęczy znajduje się urokliwe jeziorko Lago Bianco na Passo di Gavia.
Zjeżdżając w dół towarzyszyły nam szybko przemieszczające się obłoki. Do tego pojawiło się znacznie więcej szutrowych ścieżek. Przyznam szczerze. Upatrzyliśmy sobie kilka miejscówek na wyśmienity nocleg. Nie wykluczone, że jeszcze tu wrócimy. Właśnie TU. Szutry, ścieżki, jeziora i piękne krajobrazy to miejsce wyśmienite na nocleg.












...
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 15, 2015, 09:17:17 pm wysłana przez Glazio »

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
Odp: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015
« Odpowiedź #22 dnia: Wrzesień 14, 2015, 09:03:08 pm »
...


Za miejscowością Ponte popadamy na kolejną przełęcz Passo del Tonale 1884 m.n.p.m.  Podczas I wojny światowej przez przełęcz przebiegała włoska linia obrony. 15 czerwca 1918 r., wojska austriackie uderzyły atakiem pozorującym, rozpoczynając bitwę nad Piavą. Stąd w wielu miejscach okazałe i ciekawe pomniki. Więcej o niej nie będziemy się rozpisywać ponieważ prowadzi przez nią droga, którą uczęszcza spora liczba tirów. Mało atrakcyjna w sezonie letnim za to widać, że zimą ta okolica ożywa za sprawą tłumów narciarzy. Można to stwierdzić przemieszczając się wzdłuż pensjonatów i hoteli.

Teraz możemy podsumować odcinek drogi, który już za nami. Od Steingaden w Niemczech do Przełęczy Tonale towarzyszyły nam wszechobecne znaki, symbole, zaproszenia do knajp, restauracji, pensjonatów, hoteli specjalnie dla motocyklistów. To dowodzi, że tych tras nie trzeba reklamować.







Dalej kierujemy się na południe w stronę Jeziora Garda. Po dotarciu do Riva dle Garda robimy małe zakupy z myślą poszukiwania noclegu nad największym i najczystszym jeziorem Włoch. Pamiętając wcześniejszy pobyt w okolicy o noclegu na dziko raczej można pomarzyć. Zaznajamiam Tamarę z okolicą aby podjąć wspólną decyzję co robimy dalej. Południowe wybrzeże to kurort na kurorcie, płatne plaże itp. itd. Północne wybrzeże to strome ściany i długie tunele. Średnia głębokość jeziora wynosi 136 m a największa głębia 346 m.

Po konsultacjach i kilku propozycjach doszliśmy do wniosku, że nie będziemy tracić czasu na poszukiwaniu noclegu nad Jeziorem Garda. Kierujemy się więc na pobliskie, dużo mniejsze Jezioro Ledro. Objeżdżamy je do połowy i widzimy, że tu również nie będzie łatwo. W sumie jest piękna piaszczysta plaża, za to dobrze oznakowana wymownymi znakami - zakaz kempingowania. Inne miejsca trudno dostępne. Motocykl ma jednak swoje zalety. Wciśnie się niemal wszędzie. Zawracamy więc do małej zatoczki gdzie widzieliśmy odrobinę wolnego miejsca wolnego od wszelkich zakazów czy opłat. W sam raz dla naszego motocykla aby zaparkować. Zejście po ściance około 10 metrów w dół i jesteśmy na kamienistej plaży.





Nie tracimy czasu i zażywamy kąpieli w kryształowo czystej turkusowej wodzie. Brzegi jeziora dość strome ale woda daje komfort ochłody.
Zapomniałem wspomnieć, że już od Przełęczy Tonale zaczęło się robić coraz cieplej. Póki co nie będziemy używać słowa piekielnie gorąco. Jedno wiemy na pewno - byliśmy spoceni. W końcu zjechaliśmy na wysokość 655 m.n.p.m. Kąpiel w orzeźwiającym jeziorze dodała nam świeżości. Po kąpieli podczas degustacji złocistego napoju obserwowaliśmy trenujących pływaków, wioślarzy itp. Kiedy w sąsiedztwie nie było już nikogo znieśliśmy na dół swoje toboły nakrywając pokrowcem motocykl. Namiot rozbiliśmy pod skarpą, tylko tam istniała taka możliwość. Nocą, na nasz wigwam od czasu do czasu obsypywał się piasek.



Jezioro jest idealnym miejscem dla wszystkich tych, którzy szukają ciszy i spokoju. Tego szukaliśmy. Jeszcze mała ciekawostka. Na jednym z brzegów jeziora znaleziono relikty cywilizacji "Epoki Brązu", co przyczyniło się do powstania muzeum archeologicznego o znaczeniu światowym. Nad brzegiem jeziora odtworzono wioski na palach, podobnych do tych istniejących w starożytności.


Kolacja na pokładzie :-)


Co robi Tamara ... ?

Dobranoc !

Cdn ...
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 15, 2015, 09:21:59 pm wysłana przez Glazio »

Offline Wiatr w Polu

  • Starszy użytkownik
  • ****
  • Wiadomości: 370
  • Karma: +9/-5
Odp: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015
« Odpowiedź #23 dnia: Wrzesień 15, 2015, 07:52:29 pm »
Ostatnia część bez fotek. To mi uzmysłowiło, że w "poprzednich odcinkach" tez krótko zatrzymywałem się na zdjęciach, więcej czytałem. Ot, ładne widoki trasy, którą widziałem już na forach motocyklowych dziesiątki razy. Chyba jednak słowo bardziej do mnie przemawia, bo trasa pozostaje taka sama, a przeżycia i relacje zawsze inne. Poza tym wzrastałem chyba bardziej w kulturze słowa, niż obrazu (oczywiście bez obrazy dla "wzrokowców" :))

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
Odp: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015
« Odpowiedź #24 dnia: Wrzesień 15, 2015, 09:26:01 pm »
Ostatnia część z fotkami. Od jakiegoś czasu ciągłe zmiany, które z kolei robią ze mnie wariata. Umieszczam zdjęcia, widzę je u siebie na kompie, po czym idę na inny i zdjęć NIET.
Zaczyna mnie to irytować ponieważ czasami robię poprawki po 3-5 razy i dopiero konsultacje telefoniczne pomagają rozwiązać problem.
Życie.
Miłego uzupełnienia lektury dla wzrokowców. Zdjęcia chyba już widoczne :D

Offline siCk_BoY_

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 1 817
  • Karma: +8/-3
Odp: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015
« Odpowiedź #25 dnia: Wrzesień 15, 2015, 10:02:51 pm »
Pewnie wrzucałeś zły adres do obrazka (bo widzę, że wrzucasz zdjęcia na zewnętrzną domenę). Może to coś z udostępnieniem tych zdjęć? Może nie były dostępne publicznie tylko prywatnie?
« Ostatnia zmiana: Wrzesień 15, 2015, 10:11:28 pm wysłana przez siCk_BoY_ »

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
Odp: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015
« Odpowiedź #26 dnia: Październik 05, 2015, 08:54:59 pm »
Cd. cz. 4

28.07.2015 (wtorek)
Ranek nad Jeziorem Ledro pochmurny. Szkoda wczorajsze widoki były świetne a dziś pogoda zmienna jak to w górach. Ruszamy w drogę jadąc wzdłuż północnego brzegu Jeziora Garda.



Początkowo drobny deszcz zmienia się w ulewę. Po drodze płyną potoki wody, nawet w tunelach. Tutaj z powodu braku wentylacji widać zawiesinę smogu. Spaliny dają znać o sobie. Ciekawa mieszanina nastrojów. Po wyjechaniu z tunelu ponownie deszcz a do tego chmury nie pozwalają nam na podziwianie tego największego jeziora we włoskich Alpach. Skręcamy na północ wspinając się pod górę kierując się w stronę Jeziora Valvestino opisanego w naszym przewodniku. Rozpogadza się ale ciągle wspinamy się we mgle a może chmurach ?




Uzupełniamy czystą, świeżą a zarazem zimną wodę.

Krętą i wąską drogą z atrakcją jaką jest niespodziewane hamowanie za wspinającymi się kolarzami dojeżdżamy do wspomnianego jeziora. Zapora a za nią mnóstwo wody, której kolor pokazuje i uświadamia nam dlaczego Włosi kochają barwę lazurro.



Przemykając kolejnymi zakosami docieramy do następnego Jeziora Idro. Od tego miejsca zaczynamy kierować się na zachód w stronę miejscowości Como. Po zjechaniu z gór na Nizinę Padańską zaczęła się nasza udręka. Temperatura rosła z minuty na minutę. Chcąc omijać autostrady jedziemy bocznymi dróżkami. Przyjemność poruszania się takimi drogami wiąże się z koniecznością pokonywania rond, które są w odległościach 1-3 km od siebie. I tak bez końca. Od czasu do czasu dla urozmaicenia znajduje się skrzyżowanie ze światłami. Prędkość połykania kilometrów spadła poniżej średniej przemieszczania się po górskich serpentynach. Poszukiwania otwartej pizzerii od momentu wjechania do Włoch graniczy niemal z cudem. Pokonanie 80 km zajęło nam 1,5 godziny. Głodni, rozdrażnieni, przepoceni i udręczeni prędkością przemieszczania się decydujemy się wskoczyć na autostradę aby przyspieszyć dotarcie do celu. Krążymy po Como w poszukiwaniu otwartej pizzerii. Znajdujemy jedną, wygląda na otwartą. Siedzi nawet jakiś jegomość. Po zbliżeniu się przegania nas oznajmiając, że jest sjesta. Patrząc na godziny otwarcia skończyła się pół godziny temu. Trudno, poszukujemy dalej. Szło nam tak dobrze, że nie wiedzieć kiedy znaleźliśmy się na obrzeżach Mediolanu. Tu wskakujemy na autostradę i dojeżdżamy do Aosty.



Po drodze krajobraz zmienił się całkowicie. Dokładnie chodzi o samą zabudowę. Zamki oblegające najwyższe wzniesienia w okolicy, szare i ponure kamienice kryte łupkami (kamień zamiast dachówek). W Aosta robimy zakupy i ruszamy w stronę Cogne piękną i malowniczą trasą. Po drodze poszukujemy zjazdów w celu znalezienia noclegu na dziko. Całą droga ogrodzona barierami. Ewentualne zjazdy zaopatrzone są w znak zakazu ruchu lub wjazdu z dominującą tabliczką - strada privata (droga prywatna). Po jakimś czasie udaje nam się wypatrzeć jakiś zjazd bez zakazu. Wysoka trawa i gęste zarośla powiedziały nam, że droga raczej nie należy do uczęszczanych. Zjazd ze stromej góry pokonałem już sam.



Na dole jakaś budowla energetyczna w formie sztucznego wodospadu kaskadowego z betonowym kanałem przy jednym z brzegów zaopatrzonym w stalowy podest. Do tego sporo hałasu.



Po szybkim rozbiciu namiotu (oby przed zmrokiem) okazuje się, że jesteśmy przy... :
Danger ! POSSIBLITY OF SUDDEN FLOOD WAVES ALSO BECAUSE OF MANOEUVRES ON HYDRAULIC PLANTS
Niebezpieczeństwo ! Możliwość nagłej fali powodziowej z powodu Manewrów na układach zakładów hydraulicznych.


Nocujemy w tym urokliwym miejscu :D

W tym momencie zaczęliśmy przyglądać się okolicy dokąd sięga ewentualna fala powodziowa. Zejście do koryta rzeki w celu zaczerpnięcia wody do mycia wiązało się z ciągłą obserwacją tego co dziele się powyżej. Szum nie pozwalał dosłyszeć potencjalnej fali powodziowej. Myjemy Uva Bianca (białe winogrona) i staramy się konwersować. Po całym dniu szumów w kasku do tego hałaśliwego wodospadu musimy do siebie mówić nieco głośniej. Zastanawiamy się kiedy spuszczana jest fala powodziowa. Szkoda, że nie ma żadnych ostrzeżeń o jakiej godzinie lub w jakie dni urządzają sobie zabawę. Po dokładniejszych oględzinach pozostaliśmy przy pierwszym wyborze miejscówki. Dalej było ciszej ale również dużo niżej co mogłoby nam sprawić nie małą niespodziankę. Delektując się smakami złocistego napoju (uwaga! Łomża) zagryzając winogronem i innymi smakołykami gaworzymy sobie nasłu[słowo niecenzuralne]ąc w tym szumie czy oby czasami nie chcą nas zmyć falą po zmroku.





W tych pięknych okolicznościach przyrody w ciekawym i urokliwym miejscu udajemy się na spoczynek.

Dobranoc !

cdn ...

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
Odp: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015
« Odpowiedź #27 dnia: Październik 25, 2015, 08:11:48 pm »
Cd. cz. 5

29.07.2015 (środa)




Wstajemy wypoczęci. Hałas wody sprawił, że nie słyszeliśmy hałasów grasujących nocą zwierząt. Zakamuflowani w dolinie rzeki musimy czekać na słońce. Póki co jest dosyć chłodno. Jakby nie było rześki poranek to niesamowity komfort, o czym się jeszcze przekonamy.



Śniadanie i ruszamy w dalszą drogę do Cogne. Pobyt nad rzeką Torrente Grand'Eyvia można zaliczyć do udanych. Poruszamy się wzdłuż granicy z Parkiem Narodowym Gran Paradiso (Parco Nazionale Gran Paradiso). Lasy, wodospady, tunele, piękne domki w tutejszym stylu, obok których pojawiają się zniszczone i opuszczone budowle. Niesamowity kontrast jeśli chodzi o zabudowę.



Po dotarciu do Cogne okazuje się, że możemy jechać dalej -brak zakazu ruchu mówi samo za siebie, można jechać dalej. Docieramy do Valnontey i dopiero tutaj dalszą drogę wstrzymują nam znaki zakazu ruchu lub wjazdu, od czasu do czasu Strada Privata. Zsiadamy z motocykla i udajemy się na krótki spacer aby spojrzeć na pobliski lodowiec.













Spędzamy tu jakąś chwilę zachwycając się piękny widokiem, łykając świeże powietrze. Widok na lodowiec urzeka. W drodze powrotnej zatrzymujemy się na chwilę nie dowierzając oczom. A jednak, kozica pasie się bardzo blisko nas (dokładnie 100 metrów od nas), pod skałą w pobliżu budynku. Z niedowierzaniem zaczynamy wydawać jakieś odgłosy aby sprawdzić czy na pewno żywa. Reaguje podnosząc głowę. Widać, że ma się na baczności ale ma nas w dalekim poważaniu. Po dłuższym przypatrywaniu znudziło nam się dalsze przyglądanie a i kozica powoli zbliżała się do stoku góry.





Przez chwilę korciło nas aby przejść się po szlaku aby zbliżyć się do lodowca a jeśli się uda to nawet wejść na lodową masę zasilającą w wodę tutejszą rzekę. Odpuściliśmy.
Wracamy w stronę Aosty i podziwiamy tutejszy klimat.  Kamienice, ciekawy kościół, kawałek dalej stado krów, zamki, stada turystów i wolno płynący czas.















Dalej obieramy kierunek na przełęcz św. Bernarda znajdującą się w Szwajcarii. Z minuty na minutę zaczynamy wspinaczkę pod kolejną górę. Każda z nich ma zupełnie odmienny charakter. Bogactwo kolorów niesamowite, tylko słońca brak.









Zgniła pogoda nie wróży niczego dobrego. Wraz z pojawieniem się stromych podjazdów pojawiają się kolejni kolarze. Musimy przyznać, że to sport narodowy a i warunki do treningów wyśmienite. Przemierzając kolejne serpentyny, co chwilę widzimy jakieś dziwne ruchy w okolicznych trawach. Przy jednym z nich zatrzymujemy się i podziwiamy gruby tyłek pierzchającego w dół świstaka. Kiedy stanęliśmy, stanął i on. Posadził swój tłuściutki tyłeczek, podniósł przednie łapy i łeb do góry a do tego zaczął się nam przyglądać i wice wersa. Były tu tabuny świstaków, które umiejętnie i w mgnieniu oka potrafiły ukryć się w pobliskich norach. Ten skurczybyk nie zdążył a na przekór pozostałym okazał się bardzo ciekawskim osobnikiem. Przystanął w swej ucieczce reagując na generowane przez nas hałasy. Zwrócił się ku nam i przyglądał. Po chwili tak jak pozostałe, zaczął kicać w dół pokazując nam swój tłusty tyłek i znikając w wysokiej trawie lub norze.









Na przejściu granicznym brak żywego ducha. To samo po stronie szwajcarskiej. Dominują tłumy turystów. Docieramy do przełęczy, która spowita jest chmurami. O podziwianiu krajobrazów możemy sobie pomarzyć ale i tak jest klimatycznie. Oprócz chmur zaczyna nam doskwierać chłód. Do tego momentami zaczyna kropić deszcz. Zjeżdżamy w dół w stronę Szwajcarii a naszym oczom ukazuje się coś czego nie spotkaliśmy we Włoszech. Słupy zakończone napoleońską czapką (bikorn). Po wczytaniu się w krótkie informacje okazuje się, że Napoleon Bonaparte przemierzał owe ścieżki.









Odrobina historii o przełęczy św. Bernarda
Przełęcz znajduje się na wysokości 2473 m.n.p.m na terenie włoskiej gminy Saint-Rhémy-en-Bosses i szwajcarskiej Bourg Saint Pierre. Łączy dwie doliny: Valle del Gran Saint Bernard w Dolinie Aosty i Entremont w kantonie Wallis. Odgrywała ważną rolę komunikacyjną od wczesnej epoki rzymskiej aż do 1964 roku, czyli momentu inaugurowania tunelu Grand Saint Bernard (skracającym drogę pod górą - my jedziemy przez przełęcz). Za czasów Rzymian nosiła nazwę Mont Jovis i była ważnym szlakiem wiodącym na północ Europy. Można tu znaleźć pozostałości po wykutych w skałach kamiennych drogach (rzymska droga Gallów (można skojarzyć z Asteriksem i Obeliksem)). Klasztor kanoników regularnych założony w 1035 roku przez Bernarda Menthonu, przy którym powstało schronisko - służy turystom do dziś.



To właśnie tutaj zmęczonym pielgrzymom pomagały psy nazywane ratownikami, nazwane później Bernardynami. Przez przełęcz przeprawił się w 1800 roku sam Napoleon Bonaparte podczas drugiej kampanii włoskiej. Na pamiatkę jego przeprawy po szwajcarskiej stronie drogi prowadzącej na przełęcz znajduje się szereg pomników z charakterystycznym hełmem z epoki napoleońskiej. W 1964 roku po oddaniu do użytku tunelu Wielka Przełęcz Świętego Bernarda straciła swoją strategiczną rolę komunikacyjną, zyskując głównie na turystyce.



Chłód stawał się coraz bardziej przeszywający. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów wracamy w stronę Włoch. Miejscami zagadywali nas kolarze pytając o pogodę. Psuje się z minuty na minutę. Kropiący deszczyk zmienia się w deszcz. Widoki zasnuwają się całkowicie chmurami. Nie mieliśmy ochoty zakładać membran, dlatego przemarzamy. Wszystko przez świadomość, że za moment będziemy dużo niżej i konieczne będzie ściąganie. Nawet kaczuchy stanęły na jednej łapie ogrzewając się pod piórami.



Po powrocie do Aosty zatrzymujemy się w przydrożnym pubie motocyklowym - ROUTE 26. Jemy włoską specjalność panini - czyli kanapkę. Nie uświadczyliśmy otwartej pizzerii. Tu dyskutujemy nad dalszym planem podróży. Ja niezbyt ochoczo myślę o zjechaniu na niziny (po prostu niżej na południe wprost do piekła). Świadomość upału dobija mnie już w samych myślach. Chcę jak najdłużej przeciągnąć pobyt w górach gdzie jest świeże i rześkie powietrze (przynajmniej nocą).





Dyskusja poszła dobrym torem i czego nie zrobiliśmy dzisiaj zrobimy jutro. Postanowiliśmy pospacerować szlakiem pieszym w góry. Wyruszamy na poszukiwanie kolejnego noclegu, tym razem w innej odnodze wiodącej z Aosty.



Tym razem postanawiamy wjechać w sam środek Parku Narodowego Gran Paradiso i dojechać do Pont. Toczymy się powoli zjeżdżając w każdą możliwą odnogę bez zakazu ruchu itp. W jednej z nich natykamy się na pasącą sarnę. Długo nas nie widziała ani nie słyszała. Pięknie spojrzała na nas reagując na niewielki hałas.



Kawałek dalej doszliśmy do dziwnej jak na Włochy posiadłości. Jakbyśmy cofnęli się kilkanaście lat do tyłu na polskiej wsi. Miejscami złomowisko, śmietnisko, wodopój dla zwierząt, błotko itp. Nie chcąc niepokoić gospodarza, którego dom mamy w zasięgu oka wracamy do motocykla pamiętając o miejscu jako opcji do rozbicia namiotu. Jadąc dalej wzdłuż rzeki Torrente Savara podziwiamy wartką i czystą wodę, dopływy różnej maści (w tym wodospady) oraz większą ilość opuszczonych i zniszczonych domków. Taki obraz jest dla nas zupełnym zaskoczeniem.







Docieramy do Pont pod it (informację turystyczną). Przyglądamy się mapie i planujemy przyjechać tu jutro na 10:00 aby uzyskać dokładniejszą informację i pozyskać mapę.



Wracamy w stronę Aosty mimo campingu na miejscu. Zaglądamy w upatrzone wcześniej miejsca (między innymi szlaki dla turystów, wąwozy z ciekawymi trasami linowymi dla odważnych) ale jedno z nich najbardziej odpowiadało naszym wymaganiom. Istniały dwie opcje dojazdu - od zabudowań gdzie wyraźnie widniał znak zakazu - strada privata. Druga opcja miała specyficzny mankament. Dojazd pod górkę utrudniony usypanymi wałami szutru, który przy wolnym podjeździe powoduje zawieszanie się motocykla jadąc w pojedynkę. Pierwsza próba kończy zawieszeniem się motocykla na pierwszej hopce. Podjazd do pokonania przy nieco szybszej jeździe. Udaje się przy drugiej próbie. Po dotarciu na szczyt wzniesienia okazuje się, że motocykl i namiot widoczne byłyby z drogi. Rozważania przed kolejną barierą do pokonania - przejazd przez koryto rzeki, aktualnie cieku. Bez dłuższego zastanowienia decyduję się na pokonanie przeszkody. Wszystko w wolnym tempie ponieważ miejscami wystają kamienie skrzętnie ukryte za roślinami. To właśnie one były największą przeszkodą związaną z możliwością zawadzenia kufrem. Lata praktyki sprawiły, że wiem kiedy zawieszenie dobija a kufer znajduje się bardzo nisko nad ziemią powodując często niespodziankę - czyli zetknięcia kufra z kamieniem iiiiii .....
Po chwilowej walce sprzęt jest już po drugiej stronie.





Kąt nachylenia sprawia, że mamy problem ze znalezieniem odpowiedniego miejsca na postawienie kolosa. Ostatecznie stawiamy go na stopce bocznej podkładając odpowiednio duży kamień.



Wybrane przez nas miejsce ma swój urok. W dole rwąca rzeka, miejscówka do spania na nieuczęszczanej drodze przeciętej korytem strumienia dopływającego do rzeki głównej. W menu na dzisiejszą kolację - winogrona i wino.









Wszystko w pięknych okolicznościach przyrody. Nocleg na dziko ma swoje uroki. Wystarczy tylko przywyknąć do nocnych odgłosów grasujących zwierzątek.



Dobranoc !

Cdn...
« Ostatnia zmiana: Październik 25, 2015, 08:14:33 pm wysłana przez Glazio »

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
Odp: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015
« Odpowiedź #28 dnia: Listopad 15, 2015, 05:59:18 pm »
Cd. cz. 6

30.07.2015 (czwartek)

Na proste nogi w mgnieniu oka zrywa nas przelatujący nad naszymi głowami śmigłowiec. Czy to straż parku, czy dostawa pracowników ? Nie mamy pojęcia. Mniejsza z tym. Zwijamy swój obóz w mgnieniu oka.



W dalszym ciągu nie wiem dlaczego Tamara wzniosłą alarm a do tego pospieszała. W końcu spaliśmy przy a tak na prawdę na drodze. Nie uczęszczanej ze względu na przekop zrobiony dla udrożnienia strumienia, natomiast wiosną rwącego potoku. Sądzę, że alarm został wszczęty ze względu na przeczytane w przewodniku informacje o zakazie biwakowania na dziko we Włoszech a w szczególności w parkach narodowych. Podobne informacje przeczytaliśmy w 2008 roku przemierzając Trasę Transfogaraską co sprawiło, że nie nocowaliśmy w najpiękniejszych widokowo okolicach. To co zobaczyliśmy nazajutrz wywołało u nas śmiech. Biwaków i namiotów nie brakowało co delikatnie nas rozdrażniło. Od tamtego roku podchodzimy do tego typu informacji z delikatnym dystansem. W sumie nocleg w centrum parku ale na drodze bez zakazu wjazdu, ruchu czy oznaczenia od drugiej strony wjazdowej Strada Privata.



Po ekspresowym pakowaniu, śniadanko i spacerek za potrzebą. Na małym posiedzeniu zaskakuje mnie wybiegający na drogę świstak. Wbiegł od rzeki i zastygł bez ruchu zaskoczony moim widokiem. Ja również znieruchomiałem chcąc uchwycić chwilę. Moment ! Przecież nie zabrałem ze sobą aparatu. Trudno. Popatrzymy na siebie w tych pięknych okolicznościach przyrody. Wczorajszy świstak był rudawy, ten z kolei w odcieniach szarości. Po dłuższej chwili bez ruchu stwierdziłem, że nie będziemy tu siedzieć jak te głazy. Ruszyłem delikatnie głową na co świstak zareagował natychmiastowym powrotem w stronę urwiska prowadzącego wprost do rzeki. On wrócił skąd przyszedł, ja również.





Po tym zdarzeniu i kilku wcześniejszych stwierdziłem, że wszędzie trzeba chodzić z aparatem aby móc uwiecznić chwilę, właśnie tą chwilę. A to dopiero początek dnia i naszego wyjazdu a udało nam się uwiecznić sporo zwierzątek.



Spakowani, najedzeni musimy wrócić na główną drogę przeprawiając się przez konkretne zagłębienie. Koryto wymyte przez strumień to spora przeprawa, biorąc pod uwagę masę motocykla z bagażami. W sumie jeździliśmy gorszymi drogami ale inaczej jest kiedy ciągle ma się do czynienia z takimi przeprawami a inaczej w przypadku jazdy asfaltami i nagle coś takiego. Chwila na koncentrację, zmiana nastawienia, przypomnij sobie jak to jest po wjechaniu na kamień w wodzie, kilka innych tematów o uślizgu, szybkie obranie toru jazdy i po bólu. Zostały jeszcze ukośnie usypane progi, na których wiesza się motocykl. Poszło sprawnie ale na ostatnim o mało się nie wyłożyłem - najwyższy.



Ruszamy do Pont. Z uwagi na wczesny alarm mamy sporo czasu na dojechanie do punktu informacyjnego, który otwierają o 10:00. Wyjeżdżamy z cienia gór i w nasłonecznionych miejscach zaczynamy odczuwać dopływ energii. Poranki w górach są dość chłodne. O tej zalecie przekonamy się niebawem. Przed punktem informacyjnym oznaczonym literką "i" jesteśmy przed czasem. Godzina 10:00, w budce pusto. Minęło 5, 10, 15, 20 minut a po 25 wychodzimy w góry. Mieliśmy w planie dopytać o szczegóły, zaopatrzyć się w mapę jednak szkoda czekać i tracić czas w tej włoskiej krainie dezinformacji. Żadnej kartki, że punkt informacyjny jest zamknięty. Czy na pewno zamknięty stwierdzimy po powrocie. W tym czasie oczekiwania przestudiowaliśmy okoliczne mapy i stwierdzamy, że wyruszamy na najdłuższy a zarazem najtrudniejszy szlak pomijając ten wspinaczkowy z przewodnikiem i całym asortymentem typu liny, uprzęże itp. Czujemy mały dyskomfort wyruszając w góry bez mapy. Najwyżej zawrócimy jak szlaki będą kiepsko oznakowane. Kolejna opcja powrotu to zbyt duży stopień trudności. W końcu nie wiemy jak tu jest na prawdę. Płaski początek obranej przez nas trasy oznaczonej skalą trudności 2 EE wiodącą na Colle/Alpegio del Grand Collet.

Najpopularniejsze skale trudności alpejskich tras turystyki pieszej.
Turyści najczęściej posługują się praktyczną, pięciostopniową skalą austriacką zastosowaną przez Kurta Schalla, w której trudności określa się literami od A do E, gdzie litera A oznacza najłatwiejsze trasy, zaś litera E – te najtrudniejsze. Trudności pośrednie między stopniami oznacza się dwoma sąsiednimi literami w ułamku, np. A/B to wycena trasy o trudności większej niż A i mniejszej niż B.


Startujemy z wysokości 1985 m n.p.m. w Pont Valsavarenche k. Aosty chcąc dotrzeć na wysokość 2832 m n.p.m. Colle del Grand Collet.



Płaski początek nie wróżył niczego strasznego. W momencie wyboru trasy nie mieliśmy wiedzy na temat stopnia trudności danej trasy. Intuicyjnie domyśliliśmy się, że oznaczenie 2 EE musi świadczyć o tym, że trasa jest wymagająca. Dlaczego nasz wybór padł akurat na 2 EE ? Chęć zobaczenia lodowca z bliska była ogromna. Nikt jednak za wszelką cenę nie zmusił nas do pokonania tej trasy. Zawsze możemy zawrócić tak jak poranny świstak :D



Po płaskim początku docieramy do rozdroża. Kierunek wskazujący naszą trasę pokazuje, że tak na prawdę początek, przy którym stoimy wskazuje wspinaczkę serpentyną dla pieszych w miejscy gdzie rośnie trawa a dalej ściana. Na pewno nie będziemy pod nią wchodzić. Musi być inna trasa. Przekonamy się jak tam dotrzemy. Tłumaczyliśmy sobie, że strome początkowo podejście prowadzące pod pionową ścianę zmieni swój przebieg i będzie zdecydowanie łatwiejsze.



Aby nie przedłużać tematu w dalszej części opisu wyprzedzę fakty pomijając wywody w dalszej części opisu. Trasa wymagająca od początku do samego końca - wspinaczka, wspinaczka i do końca wspinaczka z nielicznymi wypłaszczeniami. Trasy oznaczone w Polsce pokonujemy znacznie szybciej niż szacowany czas przejścia. Tutaj na szczyt docieramy o jedyne 20 minut szybciej niż szacunek przy punkcie informacyjnym (2 h 50 min. osiągamy w czasie 2 h 30 min. z przerywnikiem, nie taką małą atrakcją o czym za chwilę).
Szybko zdobywamy kolejne metry łykając mniej wytrawnych wspinaczy. Dzięki temu pojawiają się wspaniałe widoki, których nie mogliśmy podziwiać jeszcze 15 minut temu będąc na dole.


Piękne wodospady wpadające niemal do gardła lasu.


Nie wiedząc kiedy pionowa skała stojąca przed chwilą przed naszymi oczami zostaje za nami a naszym oczom ukazują sie kolejne piękne widoki. W tym ogromie wydaje się, że lodowce są na wyciągnięcie ręki.


Potok, wzdłuż którego szliśmy przed chwilą stał się wąską niteczką (w dole na zdjęciu).


Na każdym kroku towarzyszy nam życie w różnych postaciach.


Są też przestrogi przypominające nam o fakcie, że jesteśmy w górach. Tu nie ma żartów - mamy tylko jedno życie.


Schronisko i istniejąca wcześniej zabudowa świadczy o tym, że życie w tym miejscu nie jest łatwe.


To co było przed nami, dawno już za nami co nie znaczy, że nie oglądamy się za siebie.


Chwila na odpoczynek to moment kiedy możemy podziwiać ogrom i piękno gór.


Spojrzenie na lodowiec i wodospad biorący początek u jego podstaw - bezcenne.
Na dole basen, do którego droga jest bardzo długa.


To zdjęcie dowodzi o tym, że wiele rzek bierze swe początki z topniejących lodowców.




Taka trasa to prawdziwa przygoda pozwalająca nam spędzić kolejny dzień na świeżym powietrzu. Dziś jazda motocyklem ograniczona do minimum.
Podczas ciągłej wspinaczki, momentami Tamarze zaczyna brakować tchu. Częściej przystaje. To powód rozrzedzającego się powietrza.
Nieświadomi faktu, że jesteśmy już bardzo blisko osiągnięcia celu o wysokości 2832 m n.p.m. dochodzimy do kolejnego wypłaszczenia, któro wygląda jak dawno, wytopione pole firnowe po stopniałym lodowcu. Zapewne wczesną wiosną masa śniegu i lodu zalega w tym miejscu dość obficie. Przed nami ostatnie podejście. Oglądając się za siebie zaskoczenie. Przed momentem przechodziliśmy tą ścieżką i nie widzieliśmy żadnego zwierzaka, na której ni stąd ni z owąd pojawił się kozioł. Zdarzenie było bardzo ciekawe ponieważ dzieląca nas odległość to około 80 metrów. Nasza obecność w ogóle nie budziła w nim zaskoczenia.



Zszedłem na dół i zacząłem się zbliżać. Kozioł zareagował na to drapaniem się rogiem w grzbiet. Nie byłem pewien czy zbliżając się nie zostanę potraktowany rogami. Jako dziecko miałem podobne zdarzenia kiedy byłem atakowany przez barana. Udało mi się nawet ujechać na nim kilka metrów po ataku. To zwierzę jest zdecydowanie większe, ja również ale możliwość ataku wchodzi w drę. Baran to zwierze domowe, kozioł dziko żyjące. W momencie zagrożenia może być różnie.



Ów zwierzak najwyraźniej i tak ma to w poważaniu jakie mam rozważania. Po obdrapaniu grzbietu przechodzi do konsumpcji. Po zbliżeniu się do kozła na odległość 15 może 10 metrów zareagował.



W końcu mnie zauważył i zaczął powolnym krokiem się oddalać. Moje myśli były różne, oddala się ponieważ jestem zbyt blisko, czy oddala się aby nabrać rozpędu ?
Mimo wszystko podążałem za nim. Utrzymywał stałą odległość między nami po czym parsknął oddając kilka podskoków. Po kilku sekundach powtórzył ostrzeżenie oddając kilka susów na skały (gołoborza). Dalsze podążanie za kozłem nie miał sensu. Dla niego kilka susów i jest w połowie góry, dla mnie ryzyko, że skałki mogą się sypnąć na mnie. Do tego wchodzi moment zagrożenia i potraktowany rogami na takim podłożu mógłbym już nie powstać.



Zadowolony, że udało mi się niemal dotknąć kozła, odwracam się za siebie a Tamara już na górze. Pierwsza weszła na szczyt.



Drepcząc po dnie pola firnowego co chwilę oglądam się też w drugą stronę czy oby mój kolega nie zawraca. Na wszelki wypadek warto go mieć na oku, mimo że został za okazałą skałą. Zdobywam ostatnie podejście i chwilę później jestem na szczycie koło Tamary.


Tu rozciąga się niesamowity widok (Od lewej: II Rock, Tresenta, Ciarfaron, Monciair i zęby Broglio za Głaziem).

Tutaj zdecydowanie niższa temperatura potęgowana wiatrem zmusza nas do założenia bluz. Delektujemy się widokiem i zawracamy. Brak mapy i orientacji czasowej nie pozwala nam zapuścić się dalej. Zawracamy.

Wspinając się pod górę słońce dobrze nas wymęczyło. Dobrze, że po drodze były orzeźwiające strumienie dające odrobinę ochłody. Zejście na dół zajęło nam około 1h 30 min.





Nie obyło się bez przystanków na podziwianie widoków. Na wysokości 2/3 wejścia mijamy parę, która wyruszała pod górę około 5 minut przed nami. Wygląda na to, że trochę wspinaczki jeszcze przed nimi.



Na dole zasiadamy nad rzeką, która dostarczała wody wprost z lodowca. Wodospad podziwialiśmy wychodząc na nasz szczyt. Teraz siedząc chłodzimy sobie nogi w tej górskiej wodzie. Ja skorzystałem z kąpieli dostarczając sobie ochłody ciała.



Pisząc tą relację dopiero teraz zauważyłem, że nasza droga miała prowadzić w drugą stronę pod lodowce ale tak to jest kiedy brakuje informacji. Fakt jest taki, że na lodowiec nie da się wejść bez przewodnika, choć to też nic pewnego. Będąc w tym miejscu zastanawialiśmy się czy można wejść na lodowiec, jednak nawet po powrocie trudno znaleźć dokładne informacje o tym fakcie. Nie byliśmy zaopatrzeni w odpowiedni przewodnik. Nie planowaliśmy wyjścia w góry. Wyszło zaje...fajnie.



Lekko zmęczeni, naładowani pozytywną energią wracamy do naszego motocykla. Może uda nam się zastać kogoś w punkcie informacji turystycznej. Niestety, wieczna sjesta lub nie wiem jak to wytłumaczyć mogą trwać w tym kraju całe dnie. Przestajemy się tym przejmować. Dowiemy się czegoś więcej o tym urokliwym miejscu po powrocie do domu.

Obieramy kierunek jazdy pod najwyższy szczyt Alp - Mont Blanc. Kiedy go ujrzeliśmy od razu rozjaśniło nam się w głowach. Skąd ta nazwa? Blanc = biały. Mimo, że dojechaliśmy do szczytu Europu od strony południowej w środku lata to góra była biała. Biała Góra, 4810,45 m n.p.m. z większej odległości wygląda na prawdę okazale. Im bliżej tym mniej atrakcyjna. Dojechaliśmy do Entrèves i zawróciliśmy. Góry i tak nie zamierzaliśmy zdobywać. Po dzisiejszej wędrówce i tak zaczynaliśmy odczuwać znużenie i lekkie zmęczenie. W końcu nie wspinamy się tak wysoko na co dzień. Bardziej dało nam się we znaki słońce, któro nie oszczędzało nas nawet przez chwilę podczas wspinaczki. W drodze powrotnej zatrzymujemy się w przydrożnym barze na przekąskę. To w oczekiwaniu na zamówienie podejmujemy decyzję o pozostaniu jeszcze jedną noc w górach. Stwierdziliśmy, że przenocujemy w miejscu pierwszego noclegu w okolicach Aosty (przy budowli wytwarzającej prąd)- może nas nie zmyje.



Zasiadamy przy mapie snując plany dalszej podróży na południe. Mentalnie szykuję się do piekielnej jazdy w panujących upałach. Góry dają odrobinę ochłody, przynajmniej nocą.

Dobranoc !

Cdn ...
« Ostatnia zmiana: Grudzień 07, 2015, 08:05:06 pm wysłana przez Glazio »

Offline Glazio

  • Administrator
  • Hero
  • *****
  • Wiadomości: 3 086
  • Karma: +48/-3
Odp: Z patelni do piekła 24.07-15.08.2015
« Odpowiedź #29 dnia: Grudzień 07, 2015, 08:18:45 pm »
Cd. cz. 7

31.07.2015 (piątek)

Przed nami plan dotarcia do Genui. Planowaliśmy wstać wcześnie rano, zwijamy się dopiero kiedy nam się zachciało - w końcu jest urlop. Nie oszukujmy się, tutaj bywa gorąco a dzisiaj czeka nas zjazd do prawdziwego piekła. Aby zaoszczędzić na czasie wbijamy się na autostradę. Po południu docieramy do Genui. POTWORNY UPAŁ. Docieramy do nabrzeża aby zobaczyć Galeon Neptuna, znany z filmu Romana Polańskiego "PIRACI".



Statek widowiskowy z wieloma ciekawostkami. Przyglądając się dokładniej dostrzegamy łączenie starego z nowym.







Niby drewniany ale tylko z zewnątrz (blaszany kadłub skrzętnie ukryty pod deskami), stalowe armaty to elementy z włókna szklanego itd. Po prostu dobra atrapa na potrzeby filmu. Tak czy inaczej robi ogromne wrażenie.







Galion - rzeźba dziobowa statku, Neptun z oseskiem robi wrażenie podobnie jak pozostałe detale. Trudno skoncentrować się na jednym.
Polecamy !





Spojrzenie na miasto ...








Typowy parking dla skuterków. Motocykle w tym miejscu bywają przydużawe.


W pobliżu Neptuna


Nasz sprzęt zajął dwa miejsca dla skuterków i mimo to wystawał


Potworny upał daje nam popalić. Mimo, że wskoczyliśmy w coś lekkiego i wygodnego daje nam się we znaki. A dopiero co zjechaliśmy z dużo chłodniejszych gór, w których też panował upał. Noce były orzeźwiające.

Z Genui kierujemy się w stronę Parku Narodowego Cinque Terre. Ze względu na małą odległość decydujemy się pominąć autostradę - BŁĄD ! Wleczemy się potwornie w piekielnym upale. W końcu zjeżdżamy z drogi głównej przemierzając wąskie kręte, malownicze i miejscami osunięte asfalty. Wyczytaliśmy coś o dzikich plażach na tym fragmencie riwiery liguryjskiej. W tej okolicy znajdują się piękne i malownicze miejscowości Monterosso, Vernazza, Riomaggiore, Corniglia i Manarola ale dzikich plaż nie widzieliśmy. Wszędzie klify (strome wybrzeża) a w małych zatoczkach zlokalizowane są urocze miasteczka.



Dojazd krętymi, osuniętymi dróżkami niczym w Alpach był dość ciekawy. Niestety do miasteczek nie można wjechać własnym środkiem lokomocji. Pojazd należy zostawić przed miastem i zwiedzać pieszo starą i piękną zabudowę rozmieszczoną na okolicznych, stromych stokach. Tak na prawdę wdzięki tych miasteczek w 100% można podziwiać od strony morza, na co się nie zdecydowaliśmy. Po drodze przejeżdżamy kolejne przełęcze niczym w górach - tak, tak Włochy to zdecydowanie górzysty kraj. Część dróg osunięta, część usypana, część zasypana lub całkowicie nieprzejezdne czyli zamknięte. Takim sposobem jeździliśmy ciekawymi ścieżkami patrząc w dół jak turyści przemierzają pieszo górskie półki obsadzone winogronami. Nasze ścieżki też były ciekawe.



W skrócie o tych urokliwych miasteczkach:
- Monterosso - miasteczko podzielone jest na dwie części - część antyczną ze średniowiecznym centrum i nowoczesną dzielnicę willową, położoną wzdłuż plaży. Charakterystyczne wieże i ślady dawnego muru obronnego.
- Vernazza - miasteczko a raczej osada rybacka z naturalnym portem.
- Corniglia - miasteczko, do którego trzeba się wspiąć po 377 schodkach.
- Manarola - miasteczko na cyplu pomiędzy dwoma skałami. W okolicy charakterystyczne tarasy z winnicami, drzewa oliwne i murki otaczające tarasy.
- Riomaggiore - miasteczko między wzgórzami, a jedyna droga opada stromo w dół, w stronę morza.  Pod drogą biegnie strumień Rivus Maior. Początek słynnej Ulicy Miłości, ścieżka przebiegająca nad morskim urwiskiem aż do miejscowości Manarola.



Po drodze czerpiemy chłodną wodę z wodopoju wybudowanego na cześć jakiegoś kolarza. Poszukując dzikich plaż z nadzieją na urokliwą noc nad morzem rezygnujemy. Legalny dojazd do wody niemal niemożliwy - a prawie się udało.



Po długich poszukiwaniach ruszamy dalej na południe w tym piekielnym upale.





Zatrzymujemy się w La Spezia przyglądając się okrętom wojennym, dalej w przydrożnym markecie na chwilę ochłody. Konsumpcja, zimne napoje i dalej na poszukiwanie miejscówki. Od jakiegoś czasu zauważyliśmy zmiany krajobrazu - rzeki w większości z suchymi korytami.  Z drogi wypatrzyliśmy rzadkość - koryto rzeki z płynącą wodą. Zadaliśmy sobie kolejny trud aby tam dotrzeć. Wszystko w miejscowości Sarzana za La Spezia - docieramy do wody. Udało się ! W okolicy trochę śmieci niczym w Albanii, właśnie taki obrazek Włoch zapamiętałem z 1995 roku. Czysta północ kraju zmieniła moje spojrzenie na plus. Teraz zmierzamy na południe i widzimy, że to dopiero przedbiegi. Nad upatrzoną rzeką, do której dotarliśmy stoją dwaj wędkarze. Przysiadamy, rozglądamy się czy jechać w dół suchą częścią koryta rzeki. Mała rundka i zostajemy jednak na miejscu. Woda w rzece czysta. Będzie orzeźwiająca kąpiel.



W końcu zasiadamy i jemy kolację zapijając winem. Po jakimś czasie tuż po zapadnięciu zmroku wraca jeden z wędkarzy poszukując jakiegoś zgubionego lub pozostawionego przedmiotu. Bez powodzenia. Idę na spacer za potrzebą w pobliskie krzaki. Bliskie spotkanie trzeciego stopnia - przestraszony ja...

cdn ...