Ranek wita nas piękną pogodą. Któż nie chciałby mieć takiego widoku za oknem

Podciągam łańcuch, który powoli kończy żywot i w drogę. Dziś do przejechania 300km, w większości offem. Postanawiamy sprawdzić, czy da się przejechać starą drogą z Kołoczawy do Miżgirii. Kogo byśmy nie zapytali twierdził, że jest to niemożliwe, bo droga się osunęła. Nic to, kto nie ryzykuje, ten w kozie nie siedzi

Ostatni rzut oka na Krasną i wjeżdżamy w las.

W pewnym momencie trakt kończy się w wodzie. Szybki rzut oka na GPSa, okazuje się, że trzeba jechać korytem rzeki. No to jedziemy


Dalej droga była w bardzo dobrym stanie, żadnego urwiska nie stwierdzono

Spokojnie można jechać tą drogą omijając tym samym nudny asfalt. W Miżgirii jednakowoż decydujemy się na czarne aż za Wołowiec, żeby zaoszczędzić trochę czasu. Tym bardziej, że podjazd pod Borżawę drogą, którą zjeżdżaliśmy byłby mocno utrudniony, jeśli nie niemożliwy. Za Wołowcem odbijamy na widokową trasę rurociągu, tą samą po której wlekliśmy się w maju za terenówkami. Tym razem panoramy są przepiękne


W oddali Pikuj


Pogoda nam sprzyja, jest sucho, więc jednogłośnie decydujemy się wjechać na połoninę Pikuja

Ostra Hora, kiedyś trzeba tam pojechać

Połonina się kończy, zostają jeszcze brody



Na którymś z kolei najeżdżam na niewidoczny kamień i DRZ tonie

W zasadzie nawet nie zgasła, tak szybką ją podnosiłem

Jednak zauważam dziwne wahania napięcia na woltomierzu. Pobieżne oględziny nie wykazują żadnych uszkodzeń, więc ruszamy dalej.


Połonina Orawska. Już prawie w domu

Po przekroczeniu kolejnego brodu, stwierdzam że mój motór umarł. Kręcę kluczykiem, przesuwam pstryczek elektryczek i nic. Nie mam prądu.

Czyli wywrotka w rzece miała swoje skutki. Suzuki dało plamę na tym wyjeździe

Zbliża się wieczór, do granicy 40km, musimy podjąć decyzję, czy szukamy przyczyny braku prądu, czy Jasiek będzie mnie holował. Szybka decyzja, holujemy. Szczęście w nieszczęściu, że do awarii doszło w miejscu gdzie można już było jechać szutrówkami. 10km wcześniej i byłby kłopot. Początkowo holowanie szło całkiem sprawnie. Dopóki trzymaliśmy się szutrówek. Kiedy dojechaliśmy do "głównych" dróg, zaczął się dramat. Kto był na UA, ten wie jakie tam mają asfalty. Jasiek musiał lawirować pomiędzy dziurami, ja na lince za nim

Któraś dziura okazała się głębsza niż się spodziewaliśmy, Jasiek zdążył wyhamować, mi już ta sztuka się nie udała. Wpadłem w dziurę, linka szarpnęła i o mały włos nie wylądowałem pod kołami Łady

Na szczęście jakoś wyratowałem się od upadku. Z całym przekonaniem to było najgorsze 40km w moim życiu

Po przekroczeniu granicy miałem ochotę ucałować nasz równiutki asfalt

Granicę przekroczyliśmy całkiem sprawnie, zapakowaliśmy motki na przyczepkę i do domu. Nawet nie wiem kiedy usnąłem w aucie