Półtora miesiąca później znowu zagnało nas na UA

Też we czwórkę, ja, Jasiek, Santos i Wojtek, który w maju, ze względu na kontuzję nie mógł jechać. Standardowo motki na przyczepce do Krościenka i dzida

Za granicą utartą trasą do Turki, na której jest kilka brodów do pokonania. Znów szczęście mieliśmy po swojej stronie, bo stan wód był niski.

Kolejnym ciekawym miejscem na tej trasie są tzw. "kamienne schody", kilkusetmetrowy zjazd po hmm... wychodniach skalnych? Głazio ewentualnie mnie poprawi


Mam ogromną ochotę, żeby tamtędy podjechać, jest to jakieś wyzwanie

Może w tym roku się uda.
W Turce szybkie tankowanie i mkniemy w stronę Pikuja

Jednak najpierw Santos postanawia złapać gumę


Każdy pomagał przy łataniu, moim zadaniem była dokumentacja fotograficzna

Poszło sprawnie i mogliśmy ruszać. Pikuj coraz bliżej

Po jakiejś godzince jesteśmy już na połoninie i otwierają się pierwsze panoramy

Pierwszy raz jestem na Ukrainie o tej porze roku i soczysta zieleń robi na mnie duże wrażenie. Chciałoby się tam zostać jak najdłużej i napawać się widokami, ale do celu daleko, więc lecimy dalej

Miejscami było stromo

Lekki uślizg przedniego koła i leżymy

Dobrze, że przy zerowej prędkości

Po kilkunastu kilometrach przejechanych połoniną, docieramy do jej kulminacji

Na sąsiednim paśmie Ostrej Hory widać deszcz, zarządzamy więc ewakuację

Długo nie trzeba czekać i czarne chmury nas dopadają. Ale... enduro nie pęka


Zjeżdżamy z gór, Wojtek zna drogę więc prowadzi. Po kilku kilometrach orientujemy się, że nie ma Jaśka i Santosa. Chwilę czekamy, jednak nie dojeżdżają. Wojtek dzwoni do Santosa i wieści są złe. Motór nie chce odpalić. Wracamy do nich. Próbujemy odpalić sprzęt na drodze, ale po chwili pojawiają się lokalesi i zapraszają do siebie pod wiatę, bo ciągle pada. Ogólnie są bardzo pomocni, użyczają narzędzi, próbują doradzić. Jednak DRZ nie chce współpracować. Robi się coraz później, a my nie mamy noclegu. Wojtek wyrusza na zwiady, a my walczymy dalej. Ostateczna diagnoza - spalony stator. Usterki nie dało się przewidzieć i jej zapobiec. Stało się i już. Tymczasem Wojtek wraca i mówi, że niedaleko jest schronisko i nas przenocują. Zostawiamy zepsuty motocykl u gospodarza, ja zabieram Santosa jako plecak i ledwie się mieszcząc na niewielkiej kanapie mojej DRZy dotaczamy się do schroniska

Tam poznajemy sympatycznych Ukraińców, którzy zapraszają nas na grilla. Rano chcą wyruszyć na Pikuja. Jednak po biesiadzie jaką nam zafundowali, ani my, ani oni rano nie dali rady podnieść się z łóżek

Następnego dnia (jak już przestało kręcić się w głowie

) wracamy po Santosową Drezynę. Uznaliśmy, że najlepszym wyjściem będzie znalezienie jakiegoś busa, żeby przetransportować zepsuty motocykl na granicę. Holowanie przez ponad sto kilometrów po Ukraińskich drogach byłoby mordęgą. Bus w zasadzie sam się znalazł, podczas zakupów w wiejskim sklepie

Odprawiamy Santosa i już niestety tylko we trzech szukamy terenowej drogi do Wołowca. Zdjęć brak, bo zapomniałem naładować baterię w schronisku

Chwilę błądzimy, ale w końcu dojeżdżamy do Wołowca. Tym razem nocleg znajdujemy bez problemu, widać wyraźnie, że jest mniej turystów niż w maju. Idziemy spać dość wcześnie, bo plan na następny dzień jest napięty, zamierzamy przejechać przez dwie połoniny...