Cd ...Co się zmieniło ?Z napływem turystów, zmieniła się klientela lokalu, przybyło rzeźb wykonywanych przez tubylców ... ? Bez zmian pozostały dwie siekiery "wbite" w każdy stół. Kto bywał tu wcześniej może opowiedzieć jeszcze ciekawsze historie. Ja wszystkich nie będę omawiał. Jedna z historii związana jest z zespołem (może znacie) "Siekiera".
Właściciel lokalu ma bogaty garaż, złożony z odrestaurowanych pojazdów wojskowych, zabytkowych ... itp.
Takim oto sposobem trafiamy do przejścia na wspominaną uprzednio plażę.
Plaża w tutejszym lokalu to nic innego jak wujek zwany Ceśkiem czyli WC. Dla wtajemniczonych określenie "idą na plażę" jest doskonale znane i jednoznacznie kojarzone. To miejsce odwiedzają wszyscy a kojarzone jest w różnoraki sposób.
Po wizycie u Wujka Ceśka wracamy do stołu oczekując na zamówioną uprzednio strawę.
Siekiera 91 to nr zamówienia, który donośnym głosem pani z kuchni dociera na ościenne krańce lokalu. Przy barze dobrze mieść stopery.
W tle widoczna odzież braci motocyklowe, która stanowiła większość klienteli lokalu.
Ku zaskoczeniu wszystkich, zamawiający ostatni otrzymali strawę jako pierwsi. Pierogi zasmażane a moze gotowane w głębokim tłuszczu wyglądały smakowicie.
Posąg niczym z Wysp Wielkanocnych - nieprawdaż ?
Na koniec naszej wizyty w Siekierezadzie dolejemy oliwy do ognia. Aby tradycji stało się zadość to pierwsza zamawiająca z naszej ekipy, czyli Aśka, musiała otrzymać strawę jako ostatnia. W innym przypadku wyjazd w Bieszczady trzeba uznać za spalony.
W krótkim stwierdzeniu muszę przyznać, że wyjazd został zaliczony i na pewno nie był spalony. Ta historia wywołała śmiech na sali a ja wzorem ubiegłego roku chciałem się udać na przejażdżkę (wtedy zdążyłem zjeść podwóją porcję lodów wędrując każdorazowo ok. 500 metrów jedną stronę).
W końcu Aśka otrzymała strawę a po jej konsumpcji powoli zaczęliśmy opuszczać naszą PLAŻĘ ;-)
Tuż po wyjściu ktoś na złość, musiał stanąć pięknie ubrudzonym motocyklem. Od tego momentu ze zdwojoną siłą zaczęło mi chodzić po głowie błoto, przeprawa, błoto ...
Cóż, ruszamy dalej. Jako zamykający nie chciałem robić odskoczni w błoto, przeprawę, błoto ... ale te myśli kłębiły się w głowie.
Ile możliwości wokół ... może jednak ?
Ową chęć odskoczni zagłuszył sleyerek trąc podłogami swojego sprzętu o asfalt na tutejszych serpentynach.
Hałasu było co nie miara. Jakby złomiarze wracali z łowów ...
Kawalkady motocyklistów przemierzały te same szlaki ...
A podłogi nie cichły ...
Tankowanie w Przemyślu po uprzednich emocjach związanych z motocyklistami, którzy pokazali dość ryzykowną jazdę. Aby nie było tak wesoło, w tak licznym gronie fanatyków dwóch kółek zawsze znajdzie się ktoś, kto wyrabia opinię na temat ogółu. Różne opinie już znacie. To jedna z nich, którą najlepiej może opisać sleyerek. Był najbliżej zdarzenia.
Szczęśliwi po przejażdżce wróciliśmy na włości. Każdy z nas rozjechał się w swoją stronę. Mnie coś pociągnęło w inną stronę niż do domu.
Po widoku ubłoconego motocykla, ucichły trące o asfalt podłogi sleyerka, zmniejszył się ruch motocyklistów a przebudził się mój niedosyt.
Chodziło za mną błoto lub przynajmniej mały teren.
Ruszyłem na Bałaje i dalej przez pola.
Już na samym początku więcej emocji niż na równym asfalcie a mój krążownik GS nie chce odpuszczać.
Momentami nieco równiej co umożliwiało odkręcenie manetki ...
Dojeżdżam do drogi asfaltowej przecinającej mój dalszy tor jazdy i co widzę ... ?
Motocykl. O qrcze to jeden z tych, z którymi tyle co się rozstałem.
Kamil od razu podjeżdża do mnie z pytaniem czy czasami się nie zgubiłem
Tu okazało się, że obał odczuwaliśmy niedosyt bezdroży, więc dalej pojechaliśmy razem zruszyć nieco zastałe ścieżki ;-)
Przewietrzyliśmy piaski mieszając nieco wokół ...
Penetrowaliśmy okoliczne pola, czy aby wszystko równo rośnie ....
Sprawdziliśmy okoliczny maszt, czy równo stoi ...
Chwilowy postój ...
I dalej mieszamy piaski ...
Zboże równe, miejscami trzeba sypnąć nawozem ....
Drzewa w lesie doglądniemy później, jak się przebudzą ...
Inne pola doglądniemy również w późniejszym czasie ...
Dawne PGR-y może kiedyś ożyją ...
Podobnie jak kopalnia siarki ...
Ponoć odbudowa już w tym roku.
Szkoda więc marnować czas. Musimy poprzerzucać trochę błota.
Nasz tor treningowej jazdy może zostać zamknięty .... więc korzystamy z chwili "Carpe Diem".
Opuszczając dawną kopalnię siarki w Baszni zbyt grząskie błoto wydusiło z nas siódme poty...
Mnie niemal ściągnęło do rowu melioracyjnego a Kamil zakopał się w takowym rowie. Zbyt grząskie i kopne błoto zatrzymało nas na dłuższą chwile.
Wszelkie próby podrzucania podkładów pod koło topiły się w tym bagienku. Musieliśmy wydrzeć gałgana o nazwie Super Tenere o własnych siłach. Siłacz Kamil o żywej wadze 60 kg i ja 80 kg ważyliśmy dużo mniej od wydzieranego sprzętu. Do tego to błoto. Było wesoło i zrobiło się bardzo mokro - przynajmniej na nas
Po oczekiwanym sukcesie udało się wydrzeć gałgana. Utrata sił sprawiła, że konieczny był chwilowy odpoczynek. Obrana inna droga ewakuacji nie była łatwiejsza. Po chwilowych problemach udało się pokonać rów melioracyjny. Jak na razie, rów pokonał lżejszy sprzęt !
Po tym co przeszliśmy przed chwilą, zaczęliśmy nanosić oprócz gałęzi okoliczny gruz i większe fragmenty gruzu. Jedna warstwa zatopiona, więc na wierzch kładziemy kolejną. Istniało poważne ryzyko głębszego mieszania. Ku naszemu zaskoczeniu poszło sprawnie, za to byty były obciążone grubą warstwą błota a co za tym idzie 3x cięższe. Zmoczeni udaliśmy się do Kamila, który ma w pobliżu swe włości. Ubłoceni, szczęśliwi, pozytywnie zmęczeni i do tego mokrzy. Szybka myjka, po czym stwierdzamy - to był pięknie zakończony dzień. Nastała noc.
Do kolejnej weekendowej przejażdżki