Moim drugim i zarazem ostatnim noclegiem na bałkanach miała być siedziba słynnego konika Madarskiego. Udało mi się znaleźć fajny camping, którego właściciele zaprosili mnie na kolację. Świetne jedzenie, dobre wino i nie tylko, oraz rozmowy o wszystkim. Trochę dziwnie zrobiło się w momencie, gdy najstarsza z dam oznajmiła, że nasz prezydent został zamordowany w Smoleńsku i oni pójdą z nami na wojnę z Rosjanami
Wiedziałem, że czas spać.
Z rana wystartowałem w kierunku granicy tureckiej jadąc słonecznym, czarnomorskim wybrzeżem. Przejście graniczne pomiędzy Bułgarią a Turcją miało być zderzeniem cywilizacji. I było… na niekorzyść tych pierwszych. Dojazd słabo oznakowany, asfalt lichy, mnóstwo śmieci po drodze. Trochę to nie dziwi ze względu na zaszłości historyczne, ale przecież byłem jeszcze w granicach UE. Na przejściu z Turkami musiałem wykupić wizę i tu pierwszy z wielu paradoksów tego kraju. Pan w okienku grzecznie prosi mnie o 20 dolarów. Ja na to, że mam euro. On z rozbrajającym uśmiechem, że też 20 W drugim pytają, gdzie są pozostałe paszporty. Gdy wreszcie łapiemy jakiś wspólny język i tłumaczę, że jadę sam, cała nieklimatyzowana sala wybucha rubasznym śmiechem… Po drugiej stronie uderza mnie świetna infrastruktura i półpustynny krajobraz. Wreszcie się zaczyna!
Budowane co rusz nowe drogi były niestety przyczyną degradacji sporej ilości górek.
Dojeżdżam do Eceabat bocznymi, często szutrowymi dróżkami. Widok drugiej, azjatyckiej strony to niesamowite uczucie. Ciekawe jak się czuł Aleksander, który wszak przeprawiał się w innym miejscu, ale pewnie też zastanawiał się co napotka na drugim brzegu. Przeprawa promowa przebiegła szybko i sprawnie. Zewsząd nowego przybysza uderza ilość flag oraz obrazów Ojca Narodu. Rozbijam swój wesoły kram już w Azji, przy plaży w Cannakale. Tak, tak już nie uświadczę naszej europejskiej toalety
Wieczorne rytmy disco mieszają się z nawoływanie muezina do ostatniej, dzisiejszej modlitwy.
Dygresja no. 2- Oprócz meczetów, pań w chustach w tej Azji strasznie… wieje. Wiało wieczorem, w nocy i w ciągu dnia. Wichry szalały wzdłuż całego wybrzeża. Sytuacja uspokoiła się dopiero na wyżynie Anatolijskiej, ale do jasnej cholery tam akurat też mogło wiać.
Pominąłem Troję ze względu na oblężeniu turystów. Interesował mnie inny starożytny zabytek. Droga z Ayvacik do Assos biegnie przez piękny górzysty teren. Świetne widoki i te domy, w których mógłbym spędzić emeryturę… Niestety pojawia się pierwsza awaria. Zaczyna delikatnie sączyć się olej przy filtrze- chyba uszczelka nie dała rady. Wyciek jest niegroźny, a po dokręceniu dekielka prawie uciekł w siną dal. Świątynia w Assos jest pierwszym numerem jeden w dotychczasowej podróży. Zdradzę teraz, by tego nie powtarzać, że kolejne zabytki z automatu stawały się kolejnymi jedynkami
A teraz niespodzianka. Trochę nakłamałem, że jechałem sam. Zawsze towarzyszy mi MOC