Smak Indii na Royal Enfield – 2011
…Jazda na dużych wysokościach wymaga pewnego treningu. Po pierwsze nie należy się bać jadącej z naprzeciwka ciężarówki i tej drugiej co ją właśnie mija trąbiąc przeraźliwie. Naprawdę wszyscy się zmieszczą…
Indie 2011 sierpień
4 tygodnie
4 motocykle
4 ludzi
Był plan pojechać gdzieś na wakacje ale motocyklem. Podróżowanie samochodem już mi się lekko znudziło.
Dużo słyszałem od ludzi, że jest kraj gdzie spotykasz żywą religię i mistycyzm na ulicy i gdzie wszystko jest możliwe.
Dojechać do Indii to kawałek, potrzeba na to miesiąca plus drugi miesiąc na powrót na kołach, dość długi termin. Polecieliśmy samolotem.Na miejscu jest masa wypożyczalni sprzętów motocyklowych w sam raz na indyjskie trasy tylko, że jest jedno ale… motocykle są jakie chcesz pod warunkiem, że jest to royal enfield.
W bogatych wariantach i konfiguracji ale z przestarzałym konstrukcyjnie silnikiem z lat 40tych i reklamowany jako harley look w telewizji i na plakatach na ścianach serwisów. Ale jakby nie było jest to taki lokalny junak.
Po prostu nie ma tam innej opcji wypożyczenia czegoś japońskiego. Są motocyklopodobne twory o dźwięcznych nazwach honda hero i potężnych silnikach 120ccm czy 180ccm itp ale nie za bardzo się nadawały na górskie wojaże.
Byliśmy skazani na royal enfield.
No cóż, może ta marka ma jakąś renomę w europie, Anglicy pozwoli hindusom używać pełnej nazwy w miejsce samego enfield ale to naprawdę nic nie znaczy.
Do wyboru są dwie wersje: 350ccm i 500ccm. Obydwie mają modyfikacje gaźnik/wtrysk plus modyfikacje dizajnu solo/dwuosobowy plus modyfikacje np. podwójna świeca, nowe lampy (jakie by nie były i tak gówniano świecą) itp.
Wynajęliśmy motocykle model thunderbird 350ccm. (można było wziąść twinsparka ale ile ludzi tyle opinii…)
Motocykl ten ma zatrważającą moc 19koni w jedynym cylindrze. Skrzynia osobno od silnika i 5 biegow (naprawdę nie wiem po co ta 5 tka…).
Jazda na dużych wysokościach wymaga pewnego treningu. Po pierwsze, nie należy się bać jadącej z naprzeciwka ciężarówki i tej drugiej co ją właśnie mija trąbiąc przeraźliwie. Naprawdę wszyscy się zmieszczą.
Udało nam się wjechać na wszystkie najwyższe przejezdne przełęcze, na których dozwolony jest ruch kołowy, najwyższa przełęcz to Khardung La 5380 m.n.p.m. oraz pomniejsze (Chang La 5360 m, Taglalg La 5328 m, Baralacha La 4800 m, Lachlung La 5065 m)
Na takiej wysokości już jest tlenu mniej o około 33% i motocykle miały problemy z wyjechaniem.
resztą nie tylko motocykle miały pewne kłopoty na takich wysokościach. Na przełęczach w czasie postoju jakiś większy wysiłek kończył się zawirowaniem w głowie. No i oczywiście nie można było spać. Mimo, że mieliśmy za sobą tygodniowa aklimatyzację (trasa została tak specjalnie dobrana) powyżej wysokości 3500 m to i tak różnie się zdarzało. Ale po kilku dniach jazd na wysokościach powyżej 4 tys. m czuliśmy się już prawie jak kozice górskie.
Indie to duży kraj i klimat w tym samym czasie ekstremalnie może się różnić.
Jeśli nad oceanem jest ciepło to w górach jest zima i odwrotnie. Sierpień (czyli wtedy kiedy jechaliśmy) jest w Delhi poza sezonem, wysoka temperatura plus duża wilgotność daje się mocno we znaki.
Ale jest to czas na podróżowanie po Himalajach. Tam się akuratnie kończy pora deszczowa.
Część naprawionych dróg po monsunie i zimie funkcjonuje od lipca do września i jest potem zamykana bo są nie przejezdne. Więc nie ma zbytniej innej alternatywy żeby pojeździć po Himalajach w innym terminie.
Najsłynniejsza droga to oczywiście Leh-Manali. Czynna od lipca do września ale zależy wszystko od pogody.
Przebiegi dzienne oscylowały w granicach 170-200 km. Po prostu nie idzie dłużej jechać. Z powodów albo mechanicznych albo drogowych.
Chociaż drogi z Delhi na północ w stronę Pakistanu (te główne rzecz jasna) są w świetnym stanie. Co nie znaczy że można pędzić!
Są odcinki równych jak stół autostrad ale plącze się po nich masa psów, krów, riksz, ciężarówek jadących po prąd bądź samochodów wyjeżdżających z krzaków czy bocznych dróg. Wszyscy trąbią i nawet jak jest czerwone światło to jadą do przodu, akurat z boku zielone jest ale jedna riksza tego nie wymusi na całym stadzie pędzących Tak, każda po 20 ton.
Jazda nocą nie należy do rewelacji. Pomijając fakt, że na drodze coś zawsze może być albo się pojawić to jadące samochody z naprzeciwka są zwykle przeładowane i światłami mocno oślepiają. Wszystkie moto mają gmole zamontowane fabrycznie i dzięki temu skończyło się na paru zadrapaniach i ugiętym gmolu kiedy Witek chciał w Kaszmirze podwieźć krowę i się na bok wyłożył.
Royal Enfield ma światła z przodu (proponuję reklamówkę żarówek zabrać ze sobą bo regularnie żarniki się utrząsają/przepalają i to z taka częstotliwością, że już mi się nie chciało zmieniać ijeździliśmy w tandemie tj. jeden miał sygnał ale bez świateł a koleś z boku miał światła ale nie miał sygnału, taka lokalna forma symbiozy szczególnie w nocy bardzo pożądana).
Światło z przodu służy głównie do informowania tych z naprzeciwka, że coś jedzie. Bo niestety świecą nie wiem gdzie. Raz w nocy na samym początku (kiedy nie zdawaliśmy sobie sprawy że to wszystko się tłumaczy taste of India) probówaliśmy ustawiać. Wyszło tak, że długie są w kosmos a krótkie kończą się parę metrów przed moto. Jak się obniży długie na drogę to krótkie świecą w błotnik (a te długie to też były takie o sobie).
No i się okazało że Witek ma raz że niebieską żarówkę i gówniano świeci (lokalny wyrób malowany na niebiesko) to jeszcze ma inna oprawkę.
Podróżujemy dłuższą trasą wiodącą w himalaje indyjskie. Delhi-Srinagar-Kargil-Leh-Manali-Delhi wychodzi nam na liczniku około 3 tys. km. W 4 tygodnie. Czasu wystarczyło w zupełności.
Ta trasa wznosi się do góry delikatnie cały czas i po około 2 tyg. osiągamy miejsce przeznaczenia jakim jest miasto Leh. Z tego miasta rozchodzą się szlaki trekkingowe oraz trasy dojazdowe do doliny Nubra (nubra valley), do jeziora Pangong (Pangong Tso) oraz do jeziora Kar (Tso Kar). Leh leży powyżej 3 tys. metrów ale mamy świetną aklimatyzację z poprzednich dni. Jakbyśmy wjeżdżali trasą od Delhi do Leh poprzez Manali to sadząc z rozmów z ludźmi można by się ekscesów z chorobą wysokościową spodziewać.
Większość z podróżujących wybiera trasę z Delhi do Manali i Leh z powodu czasu, bo można ją przejechać w dwa tygodnie i jest zdecydowanie krótsza.
Spotkaliśmy Czecha z dziewczyną (wystartowało 4 motocykle ale jeden zawrócił już z Pakistanu a drugi był już w Nepalu). Jechali trasę Czechy-Pakistan-Indie-Nepal i z powrotem.
W Pakistanie jechali non stop w konwoju wojska (on jechał na africatwin a ona na transalp 650), przeżyli jakieś choroby żołądkowe, które zatrzymały ich na tydzień. Transalp nie chciał jechać i ukręcili mu śrubę w gaźniku. Próbowali dorobić w Leh ale nie dało się, więc trapa ciężarówką
do Delhi. Africa jechała dalej, złapała parę kapci i padł regulator ale regularnie się mijaliśmy w trasie do i z Leh.
Royal Enfield ma również światła z tyłu… przez chwile na pewno ma. Sam widziałem. Ale nie należy tego brać za pewnik bo już z wypożyczalni dostaliśmy je bez świateł.
Fakt braku stopu jest całkiem zabawny bo ścigając się na serpentynach (a co!) z prędkościami rzędu 45km/h (a jak!) Szwagier świetnie wchodził we wszystkie ostre (niektóre 180 stopni) winkle bez…. hamowania!
Więc ja też mogę wejść i go wyprzedzić… i było tarcie wydechami i podnóżkami i lewarkiem do nożnego i rzucanie się na zewnętrzne krawężniki… jak on tak zasuwa!? On nie zasuwał… nie miał stopu po prostu. Hamował cały czas…
Sprawę kierunkowskazów w tym kontekście można pominąć. Gdyby nie ciekawy fakt.
W Delhi kierunek w lewo oznacza w lewo. Ale w górach kierunek w lewo oznacza bierz mnie po lewej. Ale te tematy nas nie dotyczyły z racji tego, że nie mieliśmy wszyscy działających kierunków (no mi działał przedni lewy). Oprócz Arka motocykla, miał działające kierunki, ale jadąc w nocy i mrugając ZNIENACKA na pojazdy na drodze wprowadzał popłoch bo nie dość że nagle mrugał (a tu nikt nie mruga!) to jechał w przeciwnym kierunku niż mrugał. Po jakimś czasie sami jadąc za nim wpadaliśmy w popłoch. Skąd to nagle oślepiające żółte światło! I na co on mruga?!
Mamy plan szybko pokonać płaskie odcinki wiodące w góry. Czyli jechać szybko i tak długo jak się da. Z Delhi do Ambala w pierwszą noc, taki był plan… ujechaliśmy tylko 50km i w dodatku pomyliliśmy drogę. Drogowskazy na bocznych drogach są w hindu opisane.
Spanie w czwórkę na jednym łóżku, w przydrożnym hotelu, wentylator włączony na full, terkocząca klima i dwóch chrapiących w środku. Taka była pierwsza noc i podobne pozostałe jak się miało okazać.
Ambala osiągamy dopiero w następnym dniu. Przejazd przez każde miasto, czy większa wioskę pochłania masę czasu. Są wielkie korki, wielki upał i wielka masa hindusów, którzy właśnie pchają wózek albo rower w przeciwnym kierunku niż wszyscy jadą.
Udało nam się zgubić już w pierwszy dzień ze Szwagrem w nocy. No i goniąc Arka z Witkiem okazało się, że doganiamy ich po półgodzinie ale jadąc pod prąd autostradą w nocy.
Mijamy szybko Ludhiana, Pathankot, Jammu.
Drogi są wyasfaltowane ale ruch na nich jest co najmniej nieprzewidywalny. Przed Jammu łapie nas deszcz w nocy i wjeżdżamy do pierwszego lepszego zadaszenia. Dobra karma zawsze wraca. Zadaszeniem okazuje się świątynia, gdzie można zjeść i przenocować za darmo. Jest dość późno w nocy ale muza głośno łomoce wciąż ale co tam, taste of India. Parkujemy w kuchni i lokujemy się w dużej sali w śpiworach, pośrodku kilkudziesięciu hindusów. Śpimy tyle ile nam muchy pozwalają.
Royal Enfield z wypożyczalni również posiada koła i opony. Niech się nikomu nie wydaje, że jadąc w Himalaje dostanie oponę z bieżnikiem.
Z tyłu jest bieżnik coś jak standardowa WSK a przód jest szosówka. Kilkanaście równoległych prostych pasków. Na moim rowki już były słabo widoczne ale właściciel wypożyczalni twierdził, że spoko objadą. Uparłem się na oponę ze stojącego naprzeciw zepsutego royala. No i dostałem ją z całym kołem.
Ale było nie było felgi wytrzymały, a naprawdę otrzymały parę strzałów wysadzających z siodła.
Z Jammu udaje nam się tylko dojechać do Udhampur. Marny dystans. Jest to już czas kiedy zaczynamy się rozglądać nie tyle za górami ile za serwisami royala. Wjeżdżamy do tej malej miejscowości i spędzamy tam dwie noce. Serwis walczy z motocyklami. Niby zreperowali ale po dwóch dniach jest jeszcze gorzej. Nie palą, nie jadą, oleje ciekną itp.
Zresztą co to za serwis. Szwagier miał urwana linkę prędkościomierza. Co Arkowi przeszkadzało i kazał gościom zmienić na nową. Na drugi dzień Szwagier linkę ma dalej urwaną a ja mam nową. Na protesty moje, że moja była ok i działała i w tamtym mieli zmienić goście mi pokazują moją urwana linkę. A była dobra jak tu wjeżdżałem.
Pogoda jest słoneczna i dwa dni bujamy się po miasteczku z buta, Arek próbuje enfielda czy aby nie jest mdły po regulacji i trafia w babę na skuterze, wywracają się na ulicę razem z koszykiem cebuli. Ale obywa się bez strat.
Poznajemy lokalnego gostka, który twierdzi, że jest pracownikiem wywiadu wojskowego. Stołujemy się tam i dostajemy od niego jedną kartę sim do telefonu. Niestety innych nie możemy kupić bo ustawa antyterrorystyczna ogranicza sprzedaż prepaidów obcym.
Jedni mówią, że się da kupić ale nam mimo kilku prób się nie udało. Więc mamy teraz 4telefony i jedną kartę sim. Do siebie raczej nie zadzwonimy. Jest to pewien problem bo tutaj nie działa roaming. Nasz szpieg daje nam namiary na swojego brata który jest wysokim rangą oficerem w mieście gdzie jedziemy i jakby co to on wszystkich tam poustawia w razie kłopotów.
Royal Enfield ma łańcuch i zębatki.
Mogliśmy sprawdzić to wcześniej ale kto się spodziewał, że motocykl Szwagra ma na tylnej zębatce zamiast 44 zębów tylko 5 (słownie: pięć)! i jak zajebiście śmiga! (reszta zębów była, podejrzewam w rożnych częściach Indii pozostawiona).
Naprawdę jak mi ktoś powie teraz, że wymienia zębatkę tylną bo mu JEDNEGO zęba ukruszyło to mu dam w pysk!
Niewątpliwym plusem tych motocykli (żeby nie było, że negatywnie jestem nastawiony do tej szanowanej i z bogatą przeszłością marki angielskiej) jest spalanie.
3 litry na 100 km. Ekstra. Ale jak się jedzie 40-60km/h to jakie spalanie ma być? 6?
No i bardzo nam się podobały kopniaki. Trzeba było się trochę przyuczyć do tego bo nie było tak szybko i od razu. Owszem jest dekompresor… (tylko… zaraz zaraz… gdzie on tu zwisa?… gdzieś tu latał na lince… chwile temu…) ale często, że tak powiem… nie działał.
Startery elektryczne są zamontowane. Działają czasami.
Z serwisu wyjeżdżamy w trzech. Witek telefonuje i ma nas dogonić. Nas goni chmura i zasuwamy dość szybko po mocno krętych drogach. Zjeżdżamy do lokalu przy drodze i czekamy.. czekamy czekamy… Nie ma go. I nie wiadomo gdzie jest.
Wracam do serwisu 20 km, a tam mówią, że pojechał zaraz za nami. Czyli z tego wniosek, że on nas wciąż goni a my na niego czekamy.
Spotykamy się dopiero w Srinagarze. Po paru nocach…
W trójkę usiłujemy Witka dogonić. Szwagrowi pada instalacja gdzieś w górach i jest po jeździe.
Jedyny punkt jaki znamy w czwórkę to miasto docelowe czyli Srinagar.
W nocy po przegranej walce z kablami pakujemy Szwagra moto na tatę ciężarową a Arek ze Szwagrem jadą w dwóch za nią. Ustalamy punkt w Srinagarze gdzie się spotkamy na drugi dzień. Za podpowiedzią spotkanych motocyklistów ma to być środek miasta o dźwięcznej nazwie Lal Chowk. Cokolwiek to ma znaczyć każdy to zna.
Ja zostaję na noc w przydrożnej świątyni gdzie oczywiście żarcie i spanie jest za free. Muzyka znowu wali do późna ale tutaj są sami faceci i razem z okolicznym posterunkiem tańcza pod głośnikami.
W nocy zaczyna walić deszcz i się cieszę, że nie pojechałem za Arkiem. Rano budzą mnie małpy skaczące po blaszanym dachu. Szybko startuję i pedzę zboczami gór na których są poprzylepiane malutkie wioseczki. Dużo się nie naoglądałem bo dopada mnie deszcz i moto staje bez prądu. Wojsko ładuje mnie na lorę i tak jade do Srinagaru z prędkościami 15-20 km/h.
Lora oczywiście do Srinagaru nie dojeżdża bo droga jest podmyta i do lokalnego mechanika dojeżdżam w mini ciężarówce. Tam się okazuje, że bezpiecznik spaliło. Sprawdzałem. Ale nie wiedziałem, że ma dwa! Drugi był schowany głęboko za akumulatorem.
Royal Enfield ma też sygnał.
To jest naprawdę bardzo ważna rzecz. Coś jak z facebookiem nie masz konta znaczy, że nie istniejesz: nie masz sygnału to nie istniejesz.
Mijasz: trąbisz, stajesz: trąbisz, zawracasz: trąbisz, startujesz: trąbisz, zakręt: trąbisz, mostek: trąbisz, wioska: trąbisz, miasto: trąbisz trąbisz, coś gdzieś: trąbisz nie znasz drogi: trąbisz, śpisz: trąbisz.
Zresztą po drodze na okolicznych słupkach są napisy „peep peep don’t sleep”. Lokalna kultura wymaga żebyś trąbił cokolwiek robisz.
Mój sygnał był dobry. Duży to raz i głośny to dwa. Ci z nas co nie mieli takiego farta i trąbienie im nie wychodziło bo np. sygnał właśnie odpadał, albo zamókł, albo coś tam wpadali w czarną rozpacz i próbowali to bardzo ważne urządzenie reanimować czym się dało (znalezione druty po drodze, śrubki podwędzone w serwisach i taśma a’la silver tape).
O tej taśmie siwy tejp muszę wspomnieć. Mieliśmy jej 200 m. Zabrakło. Kleiliśmy nią wszystko zaczynając od części motocyklowych, stelażach, wypadających gpsach, kamery na kasku, arka spodni, witka butów.
Raz na stacji paliw spotkaliśmy grupę angoli na royalach i jeden pokazywał innym, że ja mam TĄ taśmę na zbiorniku i nieśmiało zapytał czy mogę go kawałkiem tej reglamentowanej taśmy poczęstować, dostał 50cm i mówił, że mu życie uratowałem!
Tamci też chcieli ale udałem, że nie widzę tych zawistnych spojrzeń
Ze Szwagrem i Arkiem to wiem gdzie się mam spotkać, krążę po mieście, nikt nie zna tego punktu Lal Chowk gdzie się mamy spotkać taste of India ale spotykam Witka na drodze za to.
A chwilę później Szwagra z Arkiem na krzyżówce. Fart! Miasto jest dość duże i mocno turystyczne. Masa turystów i ceny są wywindowane ile się tylko da. Śpimy na łodziach hotelowych. Płacimy jak za zboże. Ale to był czas kiedy jeszcze uczyliśmy się cen.
Szwagra motocykl musi czekać na całkiem nowa instalację, która będzie za dwa trzy dni. Nic nie można zrobić. Dziś wolny dzień, potem święto, potem wolny dzień… szybciej z Delhi nic nie dotrze.
Od jakiegoś typa dostajemy cztery wizytówki z adresem hotelu w Leh -Kang La hotel (kilkaset kilometrów stąd od Srinagaru) i umawiamy się na spotkanie tam właśnie. Nikt nie wie kiedy to nastąpi ale co tam taste of India.
Z Witkiem startujemy i dojeżdżamy na noc do Kargil, pod pakistańską granicą. Droga jest asfaltowa ale po odcinkach równych następuje kilkanaście kilometrów wielkich dziur albo szutru z kamiorami. Przejazd przez wioski jest jak po polnej drodze. Nie mam pojęcia jak kilkunastotonowe taty tam mogą przejechać bo motocyklem jest trudno manewrować.
Krajobraz jest jak na marsie, nawet dolina która jedziemy nazywa się moon valley i towarzyszy nam wielki księżyc. Wielkie pustkowia, góry i odległe szczyty. Nic i nikt po drodze.
Do Leh wbijamy następnego dnia nocą, ja oczywiście bez świateł i sprzęgła i po wymianie bezpiecznika na mocniejszy bo fabrycznie 10A pali się natychmiast ale 30A dawał radę. Miałem całą kieszeń bezpieczników!
Po Leh kręcimy się dwa dni, miejscowość turystyczna i jest tu masa turystów. Bardzo dużo białych śmiga na enfiledach w różne strony. Zaopatrzyć tu się można we wszystkie rodzaje pamiątek jakie tylko są możliwe w Indiach. Z Leh wjeżdżamy na Khardung La we dwóch. 5380 m.n.p.m. najwyższa przełęcz dostępna obecnie dla ruchu kołowego. Są wyższe. Ale nie ma na nie wjazdu. Na przełęczy stoją samochody ciężarowe, autobusy, osobówki, skutery, motocykle, knajpki, flagi modlitewne i wojsko.
Żadne tam ekscesy jak przy zdobywaniu Everestu. Jesteś po prostu jednym z tysiąca ludzi dziś i tyle. Wjeżdżają tam goście na skuterach honda hero z żoną na bagażniku i workiem kartofli. No trochę się może podpychają nogami gdzie nie gdzie ale wjeżdżają.
Royal Enfield ma również kanapę, która służy do siedzenia. Owszem. Ale po dłuższej chwili można było zobaczyć rożne techniki unikania większego kontaktu na linii tyłek/kanapa. Więc na lewym półdupku, na prawym, stojąc, siedząc na tylnej części, z nogami na gmolach itp.
Moc generowana przez silnik jest… eee… nie za bardzo powalająca. Ale jak raz głośno narzekałam na ten motocykl to stojący z boku hindus powiedział mi że to wszystko wkoło to właśnie Indie, tak ma być! Taste of India. Po głębszym przemyśleniu mógłbym się z tym zgodzić.
Zjazd jest dłuuugi i kręty do doliny Nubra. Przewodnik wszystko pisze w jasnych barwach. Nubra to rozwidlenie dwóch ślepych dróg prowadzących do Pakistanu ( miejscowości Hunder i Panamik). Stare szlaki towarowe. Niema tam stacji paliw i można być zaskoczonym ale odległość z Leh to tylko 150km wiec nie ma problemu. Jest tam parę hotelików, małych knajpek i biwaków.
Spotkani Niemcy (z którymi mieszkamy w Leh w tym samym hotelu) pojechali na gorące źródła w Panamik i twierdzą, że trasa ok ale same źródła to żenada. Rura z gorącą wodą tryskającą do betonowej wanny, gdzie ich dwóch ledwie co się mieściło. I to wszystko. hm…
Ale wydmy są ok. I jest parę wielbłądów. Safari sobie można urządzić. Tylko… safari w Indiach? Blee.
W Nubra spotykamy ekipę hindusów na motocyklach, którzy objeżdżają Indie. Byli aż z przeciwległego końca. Zmieniają dętkę Witkowi. Mają sprzęt przynajmniej. Wieczorem imprezują na wydmach, my razem z nimi. Po ciemku udaje mi się wyłożyć w wielkiej głębokiej kałuży. Elegancko jesteśmy uszlamieni.
Ja na drugi dzień wracam jeepem po swój motocykl, który stoi na punkcie kontrolnym na poboczu, a Witek zostaje, będzie kontemplował Indie. Zjeżdżam prychającym enfieldem do Leh i wbijam do mechanika. Robię nowe sprzęgło i czekam na Szwaga i Arka. Wiedzą tylko tyle, że mieszkamy w tym hotelu bo takie wizytówki sobie rozdaliśmy na pożegnanie w Srinagarze.
I goście w nocy przyjechali. Zrobili 400 km w dzień i noc. Hardkor!!
Rano zbieramy się na przełęcz. Witek sobie sam przyjeżdża do Leh (złapał po drodze flaka znowu) a ja wjeżdżam z chłopakami na górę. Motocykl idzie bez problemów z nowym sprzęgłem. Ale na przełęczy leży już śnieg. Odstawiamy delikatny szoł z Rosjanami i wracamy na dół do Leh.
Za dwa dni wbijamy na Pangong Tso 4300 m. Wielkie jezioro, którego połowa jest po stronie chińskiej. Przejeżdżamy przez przełęcz Chang La w śniegu i deszczu i lekkiej mżawce.
Chmury wiszą nisko i jest deszczowo.
Jest dość chłodno ale jadę w kurtce motocyklowej i tylko w podkoszulku, podpinka w zupełności wystarcza a kurtka mimo że ma 10 lat wciąż nie przemaka.
Noc nad jeziorem i powrót. Pogoda już znacznie lepsza i po drodze łatamy dętkę Witka, problem jest z pompka, której niema. Nie wjeżdżamy na drugie jezioro Tso Kar. Raz, że nie jesteśmy pewni motocykli a dwa, że podobno niżej jest zablokowana droga w Keylong i transporty z paliwem nie docierają na gorę. Nikt nie wie ile to potrwa. Mamy w sumie paliwo w bańkach z tyłu ale nie wystarczy dla wszystkich a do Tso Kar jest kawałek pętli gdzie nie ma nic.
Zjeżdżamy pomału do Manali. Po drodze zmieniamy Szwagrowi łożysko w tylnym kole.
Royal Enfield na prostych (350ccm, gaźnik, 5 bieg, rok prod 2006-2008, ) rozwijał prędkości około 60km/h to już było coś. Zjeżdżając z Himalajów na okrutnie długiej prostej po horyzont (całe szczęście) rozpędziłem się do 99km/h (lekko z górki było… oj tam oj tam). Jest to pewnego rodzaju… przeżycie… eee… mistyczne.
Jadąc takimi prędkościami skupiasz się na tym co naprawdę ważne w twoim życiu, nie myślisz o niczym innym, twój umysł jest wolny od wszelkich obcych odgłosów, doznań, myśli. Jesteś skupiony na sobie. Jesteś tylko ty i twój rumak. Zjednoczeni… mknący… skupieni… na trafianiu we własny pas jezdni!
Krotko mówiąc- dajesz zygzakiem od lewego do prawego na gumowym motocyklu, a hamulec przedni można sobie głęboko wciskać. Nie wpływa na zwolnienie przy takich prędkościach.
Chwile później zgasła mi żarówka przednia, urwała się linka od sprzęgła i spalił się bezpiecznik i nadeszła noc. Oj tam oj tam.
Wydaje nam się, że trasa do z Srinagar do Leh jest widokowa i zajebista ale okazuje się, że to pikuś z tym co jest wkoło Leh czy potem na trasie Leh-Manali. Tam są potężne widoki. Rewela! Jeździmy non stop powyżej 4 tys. metrów i powyżej chmur!
Droga jest w połowie wyasfaltowana a pozostała część… no cóż… woda ją zabrała. Więc jak jest odcinek prostej na mapie i o długości 60 km i wydaje się, że startujesz w południe i lajcikiem wbijesz do hoteliku za dnia to jesteś w błędzie. 60 km pochłonie cały dzień!
Same pustkowia, rwące rzeki, przełomy, wodospady spadające gdzieś z chmur, strumienie, głazy i droga… a właściwie jej brak.
Motocyklami pyrkamy na pierwszy biegu zygzakując pomiędzy kałużami i kamieniami a z boku mając przepaście po 1000 metrow w dół.
Każde japońskie enduro by sobie dało radę. Ale enfieldy nie mają zawieszenia i non stop walimy po kamieniach.
Na mapie to wygląda, że już tuż, tuż ale zakrętom nie ma końca i to same winkle 180 st. I w dół, i w dół, i w dół… i nagle do góry i do góry i przełęcz jedna, druga. Na każdej ogromna panorama śnieżnych gór.
Pomiędzy przełęczami wjeżdżamy w jakby wielkie płaskie doliny. Piasek je wypełnia i można jechać tak szybko po nim jak się da. Czyli w moim wypadku 45 km/h.
Droga idzie środkiem wyasfaltowana ale kilometr w prawo czy kilometr w lewo można równie dobrze śmigać. Czasem sie trafia namiot jako restauracyjka gdzie stoją samochody 4×4 albo taty.
Śpimy po lokalnych wioskach, które okazują się zbiorowiskiem namiotów właśnie do tego celu. W każdym jest od razu robione jedzenie. Są stoły, jest sklepik gdzie można kupić cośkolwiek (chipsy, napoje, słodycze). W namiocie jest miejsce na materace na ziemi i na… grube kołdry. Z których oczywiście nie mam zamiaru korzystać bo mam śpiwór. Ale jak tylko zachodzi słońce to zagarniam dwie na siebie. Ale był ziąb!
Ostatnia przełęcz tonie w chmurach, deszczu, śniegu, błocie i lecą z góry kamienie. Rothang Pass.
Royal Enfield, były z wypożyczalni. I akurat wypadło na nas robienie remontów tego co zepsuli poprzedni wypożyczający. Bo chyba tak to działa w Indiach.
Trochę tego było i zajęło dość dużo czasu.
Mi wypadł korek wlewu oleju już w Delhi. Lekko mi tyłek przypiekło.
Arka moto przewróciło się z bocznej krzywej nóżki tak niefortunnie że pękł cały dekiel i olej się wylał. I jak się potem okazało przy takiej przewrotce to się często zdarza.
Szwagrowi po 100 km (i potem po tygodniu znowu) rozwaliło łożysko w tylnym kole. Czyli nagły zjazd na pobocze z swądem gumy i telepaniem. Trzeba było potem szukać z latarką gumowych amortyzatorów od tylnej zębatki po autostradzie.
Drogi górskie do pewnych wysokości są też w niezłym stanie ale już powyżej to nie ma asfaltu, zaczyna się żwir, błoto, piach i coraz większe kamienie, które czasem trzeba motocyklami objeżdżać.
No i zmiany pogody. Wjeżdżasz rano w słońcu i podkoszulku a wieczorem odgarniasz śnieg z szyby w kasku.
Częste są lawiny kamieni albo urwanie się zbocza góry w wyniku czego znika 100 metrow drogi tam wyrytej. Ale w takich newralgicznych miejscach stoją na stałe obozy robotników z Bhutanu, którzy maja spycharki, koparki, walce itp. i natychmiast drogę odkopują. Czyli co każdy sezon.
Przejazd przez mały zawał zajmuje parę godzin i dwa razy staliśmy na trasie aż spychy zepchną kamienie poniżej na…ta samą drogę, potem tam zjada i zepchną poniżej…itd.
Deszcze są tak nagłe i tak mocne, że lawiny porywają autobusy albo niszczą samochody jadące poniżej. Nie mówiąc już o rzekach, które z malutkiego strumyczka zmieniają się w rwące rzeki i toczą kamienie wielkości domu, porywając mosty wraz z barakami oraz sprzętem budowlanym.
Na przełęczy Rotang, która była ostatnia przełęczą w drodze powrotnej do Delhi, był zawał i zabrało autobus w dół i ciężarówkę, drugą roztrzaskały lecące kamienie z góry. Koparkę, co przyjechała ja odkopywać, też rozwaliły kamienie.
Drogę robotnicy robili przez 3 dni. Masa ludzi czekała. Zrobili tylko 1pas w błocie na zboczu góry. I takim pasem przez 6godzin się przeciskaliśmy. Koleiny były takie, że zawisaliśmy na stelażach, lewarki biegów czy hamulca były pozawijane na stopki, mocowania stelaży pourywane, sprzęgła popalone. To był niezły hardkore i wszystko od czasu do czasu z pomykającymi w dół sporymi kamieniami i trzeba było uważać gdzie się staje!
Royal Enfield był nieszczelny, wyciekał olej. W rożnych miejscach. Ja po 300 km musiałem w serwisie royala zmieniać uszczelkę pod cylindrem i simmering z teleskopów (wydaje mi się, że go tylko przetarli bez ściągania nawet bo zaczął ciec już w ten sam dzień). Chłopaki umyli sobie motocykle co zaowocowało prychaniem kaszlaniem i spadkiem mocy. Szwagra instalacja zaczęła się kopcić i mechanicy podpinali rożne kabelki omijając główna wiązkę. W wyniku czego stanęliśmy pewnej pięknej nocy gdzieś w górach na stacji paliw z całkowicie spalaną instalacją.
Witka motocykl jechał bezproblemowo i oprócz 3 kapci nie było nic ważnego. Arka również choć gość mówił że mu nie idzie i nie idzie. Ale jechał i jechał i wszędzie wjechał.
A mój w deszczu gubił prądy. Grzebanie w instalacji dużo nie dało. Koniec końców zostało tak: albo światła… albo zapłon. Wybór był prosty.
Więc jak nadchodziła noc lekki niepokój mnie ogarniał. Wszyscy mijali taty a ja z tyłu bez świateł, z przodu cztery taty na full długich światłach oślepiają a być może gdzieś tu jakaś riksza albo krowa jest…
No i zmiany dętek były zawsze pewnym wydarzeniem. Z serwisu udało nam się podwędzić tylko długi śrubokręt i parę blaszek do gmoli plus kombinerki i klucze żeby można było zdjąć koła itp.
Więc zdejmowanie opony nam zajmowało dużo czasu. Dętki mieliśmy na zapas ale co z tego jak pompki nie było. Raz ostaliśmy się w górach bo nikt nie miał i pojechałem pożyczyć na wsi gdzieś tam…
Ale widoki są oszałamiające! Potężne przepaście z wijącymi się rzekami w dole. Wydawać by się mogło, że to strumienie dopóki się nie porówna stojącego gdzieś obok na zboczu domu.
Przez drogę często płyną potoki wody, którym dużo nie brakuje żeby uczynić drogę nie przejezdną albo po deszczu nagle wezbrać i porwać ciężarówkę setki metrów w dół.
Jadąc na przełęcze startujemy w cieple i potem stopniowo temperatura się ochładza. Pogoda zmienia się nagle ale mamy fart bo przeważnie jest czyste niebo i widać daleko i głęboko.
Wysokie szczyty himalajów osiągały wkoło nas ponad 6tys metrów. I część z nich była ciągle w śniegu.
Białe szczyty i błękit nieba to oszałamiające widowisko. Góry są tak potężne, że żadna fota tego nie odda. Najbliżej mamy do K2 po stronie pakistańskiej…, bo przez dłuższą chwilę jedziemy wzdłuż granicy z tym krajem i po terenach, które są sporne pomiędzy Pakistanem a Indiami plus to co zagarnęli Chińczycy po Tybecie. Z tego powodu część przełęczy jest nie przejezdna, wojsko (armia jest wszędzie i jest ich około 20 mln) je pilnuje, a są to przełęcze powyżej 5600 m. Widoki są rewelacyjne. Serpentyny i jeziora poniżej. Nawet helikoptery i ptaki latają niżej niż my jedziemy…
Trasa na mapie zaznaczona jest jako droga główna, strategiczna Leh – Manali ale czasami jest to jeden pas… żwirowatej, wyżłobionej przez wodę skały. Z kamieniami na środku i popękanej mocno. Jeździmy z prędkościami 20-30 km/h i średnia nam wychodzi dramatycznie niska 116 km w 3.5 godz. Po drodze nie ma żadnych wiosek, czasami jakieś zabudowanie, kozy, jaki, generalnie pustka.
Można gdzieś przenocować ale kupić cokolwiek to jest już problem. Trzeba wszystko zabrać ze sobą. Albo czekać aż ktoś będzie jechał i cię zabierze gdy się coś zepsuje…
Z tym zabieraniem to było tak.
Szwagier w tirze, bo instalacja spłonęła – raz
ja – na lawecie za stalą, bo zamokły kable – dwa
potem w rikszy towarowej, bo laweta nie mogła jechać – trzy
potem w jeepie, bo moto nie chciało na przełęcz wjechać – cztery
potem z przełęczy w pickupie, bo flak z tylu – pięć
Zresztą z samym przygotowaniem motocykli była ciekawa sprawa. Serwis miał być otworzony o 9 tej. Otworzyli o 11 tej. Czekaliśmy od 4 tej rano. Motocykle miały być gotowe w 3 godziny a nawet o 21szej nie były gotowe. Taste of India.
Wyjeżdżamy w nocy, tj około 22 giej z wypożyczalni i mamy zapłaconą taksówkę, żeby nas wyprowadziła na trasę poza miasto. Na mapie to wyglądało całkiem blisko. Ale okazuje się, że mamy do przejechania około 20 km przez ta aglomerację. Żyje tu 17 mln ludzi!
Jest bardzo gorąco, wilgotno, wszyscy się pchają na nas, wpychają w najmniejsze luki pomiędzy nami, kilkakrotnie się gubimy. Światła w ogóle nie obowiązują. Czerwone, zielone jadą dalej!
Nie ma żadnych znaków. Wszyscy trąbią. I korek jest taki, że przez dwie godziny posuwamy się skokami po metr, dwa. Do przodu. Wszystko pośród spalin i pływającego gówna na ulicy bo wybiła kanalizacja.
Sprzęgła śmierdzą, wszystko śmierdzi. Motocykle zaczynają się prawie palić.
Zjeżdżamy na jakieś krawężniki i tam czekamy pośrodku tego szaleństwa aż ruch zelżeje. Dwie godziny czekamy.
Royal Enfiled gubi części w trasie.
Raz mi odpadła sakwa, boczki gubiliśmy, Szwagra błotnik przedni żył własnym życiem i tylko kilkanaście plastikowych trytytek i siwy tejp trzymały go na miejscu ale to pikuś bo raz mu odpadły przednie zaciski hamulca! Pilnowałem się żeby potem nie jechał za mną za blisko.
Olej woziliśmy ze sobą ale Arek wszystko zużył. A w skrzyni biegów okazało się w górach, że w ogóle nie było oleju. W serwisie nie wlali.
No i regulacje… moto nie chciały wjeżdżać powyżej 4500 m, traciły moc. Wyciągaliśmy z motocykli filtry powietrza i na maksa odkręcaliśmy śruby z powietrzem.
Wjeżdżając na najwyższą przełęcz musiałem za pierwszym razem odpuścić i pozostawić moto na poboczu w stacji kontroli przepustek, nie chciał w ogóle jechać. Powodem było spalone sprzęgło (ale to nie ja!) i musiałem kupić nowe tarcze. Arka miał dwie dziury w membranie gaźnika i przepustnice tak wyślizganą, że była jajowata.
Non stop odpadały nam mocowania stelaży. Nie ma co się dziwić jak hindusi je porobili z blaszek po konserwie i przykręcili do rejestracji…
Stelaże sam były pospawane z rurek, ale spawy odpadały również i spawane były nowe na te stare itd. i wyglądało to słabawo i co jakiś postój to było kręcenie, dociskanie, zalepianie, sztukowanie…
Przed hotelem w Leh grzebałem w kabelkach i bylem cały zasmarowany, wchodząc do hotelu natknąłem się na dwóch Niemców, popatrzyli na mnie, na moje lapy i podnieśli swoje równie czarne do góry i zapytali radośnie „ ty tez jeździsz na royalu?!”
Oni spędzili w Leh 2 tyg. i w tym czasie wymienili 5 enfieldow. Albo nie było prądu, kopniak zwisał, biegi wypadały itp.
Mimo ostrzeżeń różnych ludzi żeby nie jeść tego czy tamtego albo nie pić bo skończy się to co najmniej sraczką, temperaturą, czerwonką itp. Udało nam się tego uniknąć.
Jedliśmy wszędzie, nawet w takich miejscach gdzie obsługa myła szklanki w deszczowce, delikatnie je popłukując albo ścierała talerze zeby następnym nałożyć.
Jedzenie było pyszne! Mocno przyprawione, ostre np. wegetariański ryz z warzywami był ekstra.
Około 2 tygodni obywaliśmy się bez mięsa i wożenie ze sobą konserw czy kuchenki z palnikiem to była zbędna rzecz. Zupki chińskie owszem, zostały zjedzone ale raczej z nudów i z faktu, że nie wiadomo co z nimi zrobić. To się je zjadło. Podobna sprawa z konserwami była. Jedną zjadłem a resztę rozdałem miejscowym w Leh.
Sklepiki z jedzeniem czy restauracyjki są wszędzie i oferują prawie to samo menu, inaczej przyprawione czy w innym kolorze ale jest to dalej, ryż z warzywami i fasolka czy coś tam. Mocno przyprawiony oczywiście.
Jedzenie przygotowują w wielkich garach, które się grzeją na wolnym ogniu. Sałatki robią świeże.
A obok stolików stoją łóżka, jakby się ktoś chciał zdrzemnąć chwile.
W gorące dni lata chmara much wiec włączają wentylatory nad stolikami żeby je zdmuchiwało.
W takich lokalach nie ma menu czy cennika. Jest to co jest i gospodarz czy ktoś władny w tym temacie podaje cenę. Po tygodniu już się orientowaliśmy co i jak. Ale ceny były wszędzie takie same i nie windowali ich specjalnie.
W miastach są duże restauracje coś jak fastfoody, gdzie jest oczywiście włączona klima oraz masa ludzi, całych rodzin. Nie wiedzieć czemu nie jest tam najtaniej mimo, że niektóre z takich lokali oferują tylko kuchnie wegetariańską.
Na ulicy stoją straganiarze i oferują albo świeżo wyciskany sok z banana, rambutanu, pomarańczy itp. To do szklanki. (nie widziałem żeby to gdzieś było myte) i do wypicia…. smakuje rewela!
Kurczaki też mają swoje miejsce na takich przydrożnych kuchniach, tylko że tam kurczak jest wielkości gołębia i zamawianie połowy kurczaka mija się z celem bo ledwo go widać na talerzu.
Jajecznicę można pyszną zjeść. Nawet bez cebuli ale nijak się nie moglem dogadać z gościem, że tego właśnie nie chcę. Stoi przy drodze, palnik gazowy ogrzewa coś a’la wok i do tego wrzuca jajko dwa lub więcej. Je się widelczykiem. Ale gdzie on je potem myje?
Royal Enfield ma kontrolki w stacyjce. Żyły własnym życiem i niektóre nawet się paliły po wyjęciu kluczyka. Swoje musiałem pozalepiać papierem bo dostałem gołe żarówki bez szkiełek i non stop palący się luz jarał mocno w oczy w nocy.
Indie mają taką moc, że od lat przyciągają ludzi do siebie. Część z nich spędza tu naprawdę lata.
Masa ludzi jedzie na południe do Goa gdzie jest ocean i plaża i wszystko tańsze niż na północy.
Podróżują samochodami, stopem, motocyklami, busami, pociągami, samolotami czy pieszo… a angielski dla hindusów jest językiem naturalnym więc problemów z dogadaniem się nie mają żadnych. Nawet babcie na straganach czy w wioskach na końcu ślepych dróg do Pakistanu czy Chin mówią po angielsku.
Policja jest chętna do pomocy ale nie chętna jeśli cokolwiek się wydarzy. Angol nam tłumaczył, że w razie wypadku z obcokrajowcem tuszują sprawy albo w ogóle do nich nie podchodzą bo to źle wygląda w raportach i szkodzi na turystykę.
Maneli zabraliśmy rekordowo mało;
Ja miałem spodnie i kurtkę motocyklowa z podpinkami, kask, rękawice, buty (trepy)
4x majtki +4x podkoszulki.+4x skarpetki
1x długie spodnie z materiału.
1x spodenki krótkie
1x koszula na długi rękaw
1x śpiwór
1x karimata z folii
Aparat, kamera, gps, baterie.
Rolka worków na gruz, rolka srebrnej taśmy 50 m. kubek metalowy (nie użyłem go ani razu)
Szczoteczka, pasta, ręcznik.
Konserw miałem kilka sztuk. Szkoda było tego tachać. Chłopaki mieli zestaw misek z których raz skorzystaliśmy i to z nudów niż z konieczności, podobnie się miało do widelców noży itp. Asortymentu.
Kuchenki na benzynę mieliśmy dwie. Raz użyta jedna z nich.
Można było zabrać namioty bo miejsca w górach nie brakuje.
Nikt nie brał żadnych szczepionek bo nie jechaliśmy tam chorować przecież.
Części do motocykla a’la żarówki, dętki, linki olej kupiliśmy na starcie i stopniowo uzupełnialiśmy. Zapomnieliśmy zabrać zestawu do łatania dętek. O pompce w ogóle nikt nie pomyślał i z kluczami tak się umówiliśmy, że nie mieliśmy żadnego. W wypożyczalni pożyczyliśmy sobie parę sztuk żeby mieć cośkolwiek.
Ceny przybliżeniowe:
samolot Wawa-Delhi-Wawa – rosyjskie linie lotnicze 1800 pln lub tureckie linie 2600pln
wynajem motocykla royal enfield thundrbird 350ccm – 45 pln /doba
kaucja 1200pln za motocykl
żarcie 8pln za danie (solidna kupa ryżu)
spanie 10pln za łóżko w pokoju dwuosobowym, z łazienka w środku lub w korytarzu. Stan pokoju i łazienki pomijam bo nie jedziemy do Indii leżakować czy przebywać w kiblu dłużej niż potrzeba.
Koszty napraw uwzględniając robociznę:
uszczelka pod cylindrem- 100pln
nówka instalacja do royala -100pln
nówka gaźnik do royala-150pln
opona- 150pln
dętka -10pln
nówka linka sprzęgła plus tarcze sprzęgłowe- 110pln
drobne naprawy regulacyjne np, gaźnik itp. -10pln
Do Delhi przyjeżdżamy w niesamowitym skwarze.
Oddajemy motocykle trochę licząc na zwrot poniesionych kosztów naprawy. Ale nic z tego. Instalacja była dobra jak wyjeżdżaliśmy i to nie wina hindusa, że ją Szwagier zepsuł itd.
Spędzamy w Delhi parę nocy i w tym czasie zaliczamy Taj Mahal. Ale to już busem. Motocyklami wyjazd z Delhi to jest poważne wyzwanie.
taste of India – smak Indii
Tekst: Jankes
Zobacz film – następna strona.
Trailer – krótki film z Indii 2011.
Na dłuższą wersję zapraszamy 25 II 2012 (sobota) do Miejskiego Domu Kultury w Lubaczowie.
UWAGA !!!
Film w trzech częściach posiada treści wulgarne oddając dynamikę ciągle zmieniającej się akcji.
Przeznaczony tylko dla dorosłych.
Część I
Część II
Część III
JEDEN KOMENTARZ DO ARTYKUŁU Do “Smak Indii na Royal Enfield – 2011”