

Bułgarski bastion komunizmu – część 6
Głazio: Ogromne zaskoczenie! Zjeżdżając z górki widzę tłumy ludzi, samochody i wielki namiot. To Cyganie! Kiedy zjeżdżam na naszą polanę stwierdzam, że dotarcie do namiotu będzie dość trudne. Robię mały rekonesans i znajduję wąski przesmyk, którego nasi sąsiedzi jeszcze nie zagospodarowali (czyt. nie zarzucili stertą klamotów). W ostatniej chwili zauważam na szczęście linki biegnące we wszystkie strony od cygańskiego namiotu. Jedna z nich jest akurat na odpowiedniej wysokości aby odciąć nieostrożnemu motocykliście głowę!!! W odpowiednim momencie zauważam ją i schylam się.

Parkuję motocykl i zastanawiam się czy nasz dobytek się przypadkiem nie upłynnił?! To nie jest moje pierwsze spotkanie z Cyganami. Na ich widok włącza mi się „wzmożony stan czujności”. Z uwagi na zapadające dość szybko ciemności stwierdzam, że trudno byłoby nam przenosić dziś obóz w inne miejsce. Postanawiam zostać i zobaczyć jak rozwinie się sytuacja. Przed nami czujna noc!!!
Tamara: Na naszej polanie niespodziewany, kolorowy i kłębiący się tłum. Romowie przybyli!!! Nie jestem w stanie ich zliczyć – jest ich bardzo dużo. W pierwszej chwili ogarnia mnie uczucie rozczarowania a przez głowę przelatuje mi myśl: ”Było tak fajnie i spokojnie.

Musieli się rozbić akurat na tej polanie???” Zaraz jednak zdrowy rozsądek powraca i układa myśli na swoim miejscu. Przecież to oni są u siebie, a my jesteśmy intruzami w ich kraju. Romowie to grupa etniczna pochodzenia indyjskiego zamieszkująca większość państw świata. Obecnie populację Romów szacuje się na około 8-15 mln. Dokładna liczba jest jednak bardzo trudna do ustalenia. W wielu krajach Romowie są zmuszeni ukrywać swą narodową tożsamość z powodu prześladowań lub panujących w społeczeństwie antycygańskich stereotypów. Potępiam ludzi, którzy są homofobami i wyznają rasistowskie poglądy. Czyżby i mnie się udzieliło??? Nie. Nie chcę taka być i nigdy nie będę. Może się dziś zintegrujemy a nasi sąsiedzi odsłonią przed nami swoje cygańskie sekrety….


U Bożka i Walentyny trwają przygotowania do obiadokolacji, na która zostaliśmy oczywiście zaproszeni już rano. Dziś nasi gospodarze serwują pieczone ziemniaki, kiufte czyli zrazy mięsne z rusztu, słony biały ser, pomidory i paprykę pieczoną w ogniu. Kiedy papryka była dostatecznie upieczona Bożko doprawił ją olejem, octem i czosnkiem. Smakowała trochę jakby była zamarynowana – pycha. Ciągle myślimy o hałaśliwych Cyganach, którzy okazują się wobec nas grzeczni i dość sympatyczni. To dodatkowe zdziwienie. Wydaje nam się, że to w większości zasługa Bożydara – jest bardzo przyjacielski i Cyganie traktują go z wyraźnym szacunkiem.

Mimo to i tak postanawiamy co jakiś czas rzucić okiem na nasz namiot mając na uwadze ich zwyczaj przywłaszczania sobie cudzych rzeczy. W tym rozśpiewanym towarzystwie spędzamy kolejną noc. Zbliża się 15. sierpnia a wraz z nim święto Wniebowzięcia NMP. Do Rilskiego Monastyru zjeżdża codziennie coraz więcej pielgrzymów i turystów. Kusi nas, że by zostać tu jeszcze dwa dni i na własne oczy zobaczyć obchody tego prazdnika. Według Bożydara w dniu święta nie będzie na naszej polanie kawałka wolnego miejsca.

Postanawiamy wyjechać nazajutrz. Za długo siedzimy już w jednym miejscu. Może za rok uda nam się przyjechać … Do snu przygrywa nam tej nocy bardzo głośna cygańska muzyka.
Dzień 12 (14. sierpnia – środa)
Pobudka. Nasi sąsiedzi nieustannie hałasują, chyba w ogóle nie położyli się spać. Nasz namiot jest cały pokryty drobinami popiołu z palonych przez Cyganów ognisk. Wygląda jakby był ofiara budzącego się do życia wulkanu. Pakujemy się sprawnie i dość szybko, ponieważ chcemy jeszcze spędzić kilka chwil z Bożkiem i Walentyną. Zjedliśmy po raz ostatni śniadanie z naszymi przyjaciółmi i nastał moment pożegnania. Bożko i Walentyna są wzruszeni, my też.

Znamy się tylko trzy dni ale podbili zupełnie nasze serca. Mimo, że są praktycznie w wieku naszych rodziców czujemy się wspaniale w ich towarzystwie. Zupełnie jakbyśmy się znali całe życie. Wymieniamy się podarunkami – zostawiamy koszulkę RADIATORA i butelkę ukraińskiej kałganiwki. W zamian dostajemy od Walentyny zasuszony kwiat, który rośnie w niedostępnych miejscach Gór Riła i przynosi szczęście. Żegnamy się i wyjeżdżamy z ciężkim sercem. Jak się za chwilę okazuje niezbyt niedaleko. Na pierwszym stromym podjeździe, którym kilkakrotnie przejechaliśmy BMW przewraca się. Całe szczęście Bożydar pomaga postawić kolosa na koła.


Po krótkim odpoczynku jesteśmy znowu w trasie. Kierujemy się w stronę Rodopów – jednego z bardziej urokliwych pasm górskich rozciągających się na terenie Bułgarii. W Rodopach zakochaliśmy się podczas naszej pierwszej wizyty w Bułgarii. Rodopy to piękne góry – niewysokie ale urozmaicone i malownicze. Pełno tu jaskiń i przepastnych wąwozów, które skrywają mroczne tajemnice. Po drodze zatrzymujemy się nieopodal wsi Stob, przy której wznoszą się Stobskie Piramidy.


Byliśmy w tym miejscu już kilka razy ale pokusa zobaczenia tego malowniczego dzieła natury jest nie do odparcia. Pierwszy raz odwiedziliśmy to miejsce w 2006 roku, kiedy wraz z Jaśkiem, Agnieszką i Bobem jechaliśmy do Turcji. Stobskie Piramidy to formacje z pomarańczowo-beżowego piaskowca pokrywające zbocza zachodnich ścian Gór Riła, które powstały w wyniku wypłukiwania przez deszcz i topniejący śnieg miękkich fragmentów skał. Mało kto mógłby się oprzeć temu zapierającemu dech w piersi widowisku. Iglice piramid szczególnie zjawiskowo wyglądają w promieniach zachodzącego słońca, które podkreśla nieskończone, koronkowe piękno krajobrazu i tworzy wprost bajeczną scenerię.

Podejście prowadzące na szczyt piramid jest długie, strome i dość wymagające. Przejście trasy turystycznej od parkingu do celu zajmuje nawet wprawnemu piechurowi około trzydzieści minut. Wysiłek potęguje jeszcze koszmarny upał i oślepiające słońce. Jesteśmy jednak uparci i udaje nam się dotrzeć na samą górę. W niektórych miejscach przejście zawiera elementy górskiej wspinaczki i trzeba utrzymywać równowagę na bardzo wąskich graniach. Bardzo dokładnie należy stawiać stopy i uważać na osuwające się kamienie i głazy. Jeden fałszywy krok i można spaść w przepaść! Turyści, którzy wyruszyli razem z nami nie dotarli na górę.
Zadowolili się widokiem z najniższego tarasu widokowego. Może zmęczył ich dający się mocno we znaki upał a może przygwoździł ich lęk wysokości. Po dotarciu na szczyt rozkoszujemy się fantastycznym widokiem. Wspaniale jest znowu tu być…


Opuszczamy Góry Riła. Z prawej strony rzucają na nas swój cień potężne Góry Pirin – najdziksze pasmo Bułgarii z 45 szczytami wznoszącymi się powyżej 2590 m n.p.m. Przejeżdżamy przez większe miasto Razlog i w okolicach miejscowości Filipovo zatrzymujemy się przy ciekawej formacji skalnej zwanej „The Wedding”. Niestety osobliwe skały podziwiamy tylko motocykla – są raczej niedostępne i ciężko byłoby do nich dotrzeć. Trasa jest bardzo malownicza i obfituje w serpentyny. Pięknymi i krętymi drogami dojeżdżamy do wioski Kowaczewica położonej wysoko w Rodopach.


Po drodze mijamy ubogie i nędznie prezentujące się osady Cyganów. Biedę widać tu na każdym kroku. Cywilizacja i postęp jeszcze tu nie dotarły i wydaje nam się, że znaleźliśmy się w innych czasach. Kowaczewica to maleńka wioseczka z rozpadającymi się starymi, drewnianymi domami stojącymi przy wąskich i nierównych brukowanych uliczkach. Kiedyś to miejsce tętniło życiem, dziś zapada się i chyli ku upadkowi. Turyści, którzy tu trafią mogą podziwiać przepiękną i zapierającą dech w piersi panoramę Gór Pirin. Błądzimy chwilę po labiryncie uliczek Kowaczewicy i zaczynamy zjeżdżać w dół.


We wczesnych godzinach popołudniowych zatrzymujemy się na krótki postój przy jednym z punktów widokowych. Siedząc przy drewnianym stole i jedząc zupki chińskie czujemy się niczym królowie na tronie świata!!! Dla takich właśnie chwil warto podróżować!!! Po popołudniowej sjeście kontynuujemy trasę przez Południowe Rodopy. Kręte i malownicze drogi prowadzą nas przez miejscowości Dospat i Smolyan aż do Ardino. Na trasie Dospat – Smolyan znajduje się głęboki Wąwóz Trigradzki, którego główną atrakcją jest ciąg jaskiń Diabelskie Gardło. Miejsce godne polecenia i zwiedzenia. Droga prowadząca ze Smolyan do Srednogortsi ciągnie się wzdłuż rzeki Cherna. Po upalnym dniu czas na odrobinę ochłody.


Głazio: Przez cały upalny dzień miałem nieodpartą pokusę aby zaszaleć trochę i przeprawić się przez jakąś rzekę. Właśnie nadarzyła się dobra okazja. Zobaczyłem zjazd z głównej drogi i skorzystałem z niego natychmiast. Wiedziałem, że Wiórkowi nie spodoba się ten pomysł. Rzeczne przeprawy zazwyczaj pokonuję w pojedynkę, więc Tamara zsiadła z motocykla. Bardzo łatwo można się wyłożyć na śliskim czy wystającym kamieniu. Teraz byłem tylko ja, rzeka i drugi brzeg. Pod kołami mnóstwo luźnych otoczaków, które podczas przeprawy dają się mocno we znaki.
Ciągle muszę kontrować kierownicą a waga motocykla z bagażami nie ułatwia mi sprawy. Szczęśliwy docieram w końcu na drugi brzeg. Emocje sięgają zenitu, w wyniku czego przestaję myśleć racjonalnie. Źle wybieram miejsce nawrotu. Nie zwróciłem uwagi, że pod kołami prócz kamieni i głazów znajduje się luźny piasek. Próbując cofnąć zakopuję się coraz głębiej. Po kilkuminutowej walce postanawiam położyć motocykl i czekać na odsiecz. Wspólnie z Tamarą udaje nam się wyciągnąć naszą maszynę, po czym czeka mnie droga powrotna i jeszcze jedna przeprawa. Nieźle się napociłem, jestem przegrzany do granic możliwości. Stawiam motocykl na środku rzeki i dopiero teraz mogę popstrykać zdjęcia. W końcu nie na co dzień mam możliwość parkowania w rzece!!! Te piętnaście minut przygody dostarczyło mi mnóstwo emocji i wspaniałych doznań. Warto było!!!

Tamara: Jak tylko zobaczyłam w dole poniżej drogi szeroką rzekę rozlewająca się wśród kamieni i głazów wiedziałam, że Paweł nie przepuści okazji. Od kilku dni paplał już jak nakręcony o rzecznej przeprawie. Jeszcze przed wyjazdem ustaliliśmy, że w tym roku nie będziemy szarżować ze względu na kontuzję jego ręki. Mieliśmy wybierać łatwe trasy i nie ryzykować. Łatwo powiedzieć – gorzej zrealizować! Zsiadłam z motocykla tuż przy zjeździe i mogłam już tylko bezsilnie obserwować batalię mojego kierowcy z rzeką i kamieniami. Długo nie musiałam czekać! Po kilku minutach motocykl leżał na boku zakopany do połowy koła w piachu i otoczakach a Głazio miał na twarzy niezwykle obleśny uśmiech. Cieszył się jak dziecko, bawiące się w piasku. Standard!!!
Po kilku wyprawach nie robi to na mnie większego wrażenia. Musieliśmy komicznie wyglądać z góry, od strony drogi. Co chwilę przejeżdżały tamtędy busy pełne pasażerów i dochodził nas śmiech i krzyki. Mnie tam do śmiechu nie było. Na pewno tu zginiemy!!! Ale w sumie nie pierwszy i nie ostatni raz. Musiałam się mocno napocić, żeby pomóc Pawłowi wydrzeć Beemę i pchnąć ją w kierunku rzeki. Przez tego ciężkiego kolosa wyrobię sobie muskuły jak Arnold Schwarzenegger.

Wieczorem po szalonej rzecznej przeprawie docieramy w końcu do Ardino. To właśnie gdzieś w tej okolicy znajduje się Diabelski Most. Robimy małe zakupy i bez trudu odnajdujemy drogowskaz, zgodnie z którym od Diabelskiego Mostu dzieli nas 10 km. Początkowo jedziemy niezłej jakości asfaltową drogą, która po kilku kilometrach przeistacza się powoli w żwirowo-piaskową dróżkę. Zmrok zapada dość szybko a jakość naszej drogi pogarsza się w zastraszającym tempie. Gwoździem do trumny jest dodatkowo zakaz ruchu, który pojawia się ni stad ni zowąd i zagradza nam przejazd. Za długo już jeździmy jednak po bałkańskich drogach, żeby zatrzymał nas jakiś tam „ZAKAZ RUCHU”. W Bułgarii zakazy są po to by je łamać. Bardzo chętnie i z pewną dozą przyjemności stosujemy się do tej zasady. Mijamy przeszkodę i dalszą część trasy pokonujemy w egipskich ciemnościach.

Głazio: Na początku droga szutrowa, w którą wjechałem była mało wymagająca. Jeździłem po gorszych. Gdy zorientowałem się, że zamienia się w istny plac budowy było już niestety za późno. Ciemność ograniczała mi widoczność i mogłem tylko jechać do przodu. Jazda w egipskich ciemnościach po takich wertepach to duży wysiłek. Całą swoją uwagę skupiałem na wyborze optymalnej trasy. Nasze BMW ma dość słabe światła, które świecą punktowo i nie zapewniają komfortu jazdy w nocy. Tamara lamentowała i plotła coś o przepaściach, na których nie mogłem skupić swojej uwagi. Widziałem czubki drzew poniżej drogi tylko na zakrętach. Gdy zobaczyłem światło pomyślałem sobie, że jesteśmy u celu i poczułem ulgę. Końcowy etap okazał się tym, czego nie lubię najbardziej. Jazda w piasku na oponie asfaltowo-szutrowej tak ciężkim motocyklem do przyjemnych nie należy. Pojawiło się pytanie czy będzie tzw. „gleba”?
Tamara: Myślałam, że już nic mnie dzisiaj nie zaskoczy. Po rzecznej przeprawie i opcji spędzenia nocy w rzece nie miałam ochoty na kolejne emocje. No cóż pomyliłam się! To miało być proste i łatwe 10 km. Co za naiwność!!! Jedno Wam powiem – jazda w totalnych ciemnościach po dróżce, na której pełno zwałów piasku, kamieni, dziur i różnego rodzaju maszyn drogowych do najprzyjemniejszych nie należy. Moje emocje sięgnęły zenitu. Szczególnie jak widziałam przepaści po prawej stronie drogi! Rany boskie! Spadniemy i nie znajdą nas do wiosny! Paweł skupiał całą uwagę na drodze, BMW tańczyło i ślizgało się jak szalone na kamieniach a ja zdrowaśki odmawiałam! Tego wieczoru zrozumiałam chyba treść wyrażenia: ”Mieć pełno w gaciach”. Jak w końcu zobaczyłam światełko na końcu drogi to musiałam się powstrzymać, żeby nie paść na kolana i nie całować ziemi. Na dzisiaj mam dość. Już nie chcę więcej!!!

Gdy zsiadamy z motocykla naszym oczom ukazuje się most – niestety w remoncie. Nawet nocą nie wygląda zbyt widowiskowo obstawiony z każdej strony labiryntem rusztowań. Co za pech! Akurat teraz muszą go remontować! ? Obok mostu stoi kamienna wiata, pod którą siedzą dwaj mężczyźni i kobieta. Jeden z mężczyzn jest policjantem, o czym dowiadujemy się po jego odjeździe. Jak zwykle mamy szczęście. Drugi z mężczyzn, który okazuje się być robotnikiem zaprasza nas pod dach i pozwala przenocować. Szczerze mówiąc kamień spada nam z serca. Droga powrotna do Ardino nie należałaby z pewnością do przyjemnych. Poza tym mamy za sobą cały dzień jazdy, moc wrażeń i jesteśmy zmęczeni. W miłym towarzystwie jemy kolację i organizujemy sobie nocleg. Nasz gospodarz i towarzyszący mu sympatyczny i niesforny pies Riko próbują się z nami zintegrować przy piwie, rakiji i anyżkowej mastice. Mimo, że nie mówimy w tym samym języku gawędzimy spokojnie i wierzcie lub nie – rozumiemy się doskonale. Od naszego współtowarzysza otrzymujemy cenną wskazówkę. Otóż mastikę w Bułgarii popija się kefirem. Inne napoje nie wchodzą w grę. W innym przypadku na następny dzień czeka nas potworny ból głowy. Teraz już wiemy dlaczego w 2006 roku po wypiciu całej butelki mastiki i popijaniu jej sokiem jabłkowym dopadł nas potworny kac. W nocy niepokoją nas trochę światła i niewyraźne głosy po drugiej strony mostu ale nikt nas nie zaczepia. Prawdopodobnie byli to kłusownicy, którzy zwinęli się przed wschodem słońca. Riko czuwa całą noc w pobliżu.
Tamara: Byłam zmęczona, brudna i chciało mi się spać. Niestety nie dany mi był tej nocy relaksujący pobyt w krainie Morfeusza. Przeklęty Riko, którego głaskałam pół wieczoru uparł się, żeby wcisnąć się tzw. psim swędem na nasz materac. Włóczył się wkoło, poszturchiwał mnie, łaskotał, lizał po twarzy i obszczekiwał pobliskie krzaki. Kiedy znudziła go ta zabawa zaczął grzebać w śmieciach i ściągać resztki jedzenia ze stołu. Hałasował przy tym niemiłosiernie! Miałam ochotę go ukatrupić! Kiedy zaczął przewracać butelki nie wytrzymałam i postraszyłam go swoim butem. Albo się przestraszył (w co raczej wątpię) albo znalazł bardziej zajmujące zajęcie i dalsza część nocy upłynęła we względnym spokoju.

Dzień 13 (15. sierpnia – czwartek)
Głazio: Budzę się wcześnie rano. Nie chcąc hałasować i budzić Tamary, idę pozwiedzać okolicę. Przechodzę na drugą stronę mostu, aby przekonać się na własne oczy czy faktycznie nie ma tam drogi. Przecież na mapie jest wyraźnie widoczna i to lepszej jakości niż ta, którą tu dojechaliśmy. Nasz gospodarz mówił, że z tamtej strony turyści przychodzą pieszo lub czasami przyjeżdżają rowerami. Po paru krokach zobaczyłem ściankę z wijącą się ku górze wąską i stromą ścieżką. Po drodze ani śladu. Wracam do wiaty. Widzę naszego gospodarza, który szykuje się na przyjazd kolegów z pracy.
Tamara: Rano okazało się, że ta psia menda ukradła mi buta, którym go postraszyłam. Niech ja go tylko dorwę!!!
… cdn
Czytaj część 1 >>>
Czytaj część 2 >>>
Czytaj część 3 >>>
Czytaj część 4 >>>
Czytaj część 5 >>>
Czytaj część 7 >>>
Czytaj część 8 zakończenie >>>

Dodaj komentarz
You must be logged in to post a comment.